Fotografia J. Samolińskiej

W ciągu roku 44 tys. ludzi umiera na choroby, wywołane zatruciem powietrza. To tak, jakby rocznie mordować mieszkańców miasta wielkości Sopotu – wszystkich, dorosłych i dzieci, bogatych i biednych. Smog jest zabójcą bardzo demokratycznym. Niektóre choroby, które powoduje, są bardziej oczywiste, inne mniej – zaczynając od astmy, „pekińskiego kaszlu”, przez infekcje płuc, nowotwory, choroby serca i krążenia, aż po demencję. Istnieją badania, dowodzące związku pomiędzy smogiem a liczbą płodów z bezmózgowiem. Oddychanie zatrutym powietrzem po prostu zabija, a powietrze w Polsce należy do najbrudniejszych w Europie.

Trwa druga dekada XXI w. i wiemy już, co powoduje smog i jak można sobie z nim radzić – istnieją na świecie państwa i miasta, które są w stanie skutecznie dbać o jakość powietrza oraz zdrowie i życie obywateli. Trzeba przestać ogrzewać domy piecami starego typu i zadbać o lepszą izolację budynków, zmniejszyć ruch samochodowy, zwiększyć liczbę terenów zielonych i rozwijać odnawialne źródła energii. Żadnej z tych rzeczy obywatel, choćby nie wiadomo jak dużo się uczył i jak wcześnie wstawał, nie jest w stanie zrobić sam – potrzebne jest państwo i społeczeństwo.

Z dzisiejszych rewelacji „Gazety Wyborczej” wynika, że pod rządami Prawa i Sprawiedliwości nie ma na to szans. Mogliśmy to podejrzewać już wcześniej – minister Waszczykowski wyraził już stanowisko rządu w sprawie roweru jako środka transportu; wiemy jaki jest stosunek ministra Szyszki do ochrony dzikiej przyrody czy do elektrowni wiatrowych – nowy projekt ustawy, regulującej ich powstawanie, uczynił z niego istnego Don Kichota energetyki. Trzeba jednak przyznać, że nie spodziewałam się działań tak jednoznacznie nakierowanych na zwiększenie stężenia śmiercionośnych pyłów w płucach rodaków. „Wyborcza” donosi, że jednym pociągnięciem zwolniono 20 ekspertów i ekspertek ds. ochrony powietrza, zamknięto departamenty, które się tym zajmowały i przerwano konkretne programy, których celem była walka ze smogiem, m.in. wymiany pieców na bardziej nowoczesne i ekologiczne.

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska twierdzi, że w artykule doszło do rażących manipulacji, a ochrona środowiska w Polsce ma się świetnie – niestety, nie wiem, komu wierzyć. Trochę bardziej wiarygodna wydaje mi się „Wyborcza”; z drugiej strony – przyjemnie byłoby się mylić. Życie w kraju, w którym prasa niesłusznie atakuje rząd, byłoby jednak znacznie mniej niebezpieczne niż perspektywa śmierci na raka płuc.

[crp]

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. PiS to żydzi tacy sami jak ci z PO. Nie ma między nimi żadnej różnicy. Tylko głupi widzi. Im nie zależy na narodzie, ale na ich syjonistycznych pobratymcach i mocodawcach z USA. Nic w tym kraju, i na tym kontynencie, nikt nie zwojuje, jeśli się tych dziadów nie wywali za ocean, gdzie ich miejsce. Inaczej będą tylko bruździć. Może to okrutne co powiem, ale czas na dyskusje minął już dawno. Bez przewrotu politycznego, swoistej kontrrewolucji, nic z tego nie będzie. Czas gadki minął, teraz nadchodzi czas szafotów. Żadna to zmiana, oj żadna.

  2. Oczywiście bo cała ta „dobra zmiana” polega na zawiści.
    Mam wrażenie że na tym polega ” dobra zmiana”, te dzieci PRLu, nie poradziły sobie w nowej rzeczywistość i demolują Polskę, bo tamci do czegoś doszli, kleru nie słuchali że bozia daje mannę z nieba, więc pracowali by coś osiągnąć i teraz korzystają.
    Znowu bydło to omineło, bo oni wiecznie chcieli oszukać rzeczywistość, aby partia im dała, na cwaniactwie bez wiedzy coś uzyskać. A tu klapa, ani bozia ani partia, ani kłamstwa nic nie dały, więc rozgoryczeni że tamci mają i korzystają, teraz demolują kraj.
    Pis im obiecał że zabierze tym co pracowali i teraz niszczenie państwa, przypomina bolszewicki napad bandycki na tych co mają, by nie mieli i ich tych nieporadnych w oczy nie bolało.
    Zająć miejsca po znajomości, a nie bo się coś umie, by wejść w buty tych co się uczyli i na to zapracowali. Co kończy się ruiną w danym regionie, ale z tej okazji trzeba nakraść ile się da.
    Ma się wrażenie że mamy bandę bandytów co zazrościli ludziom i demolują wszystko by okraść, by zniszczyć dokonania. Samo to że na stanowiska są powoływani aferzyści przez Pis dokładnie to symbolizuje. To bydło po prostu nie może znieść że polacy ucząc się i pracując coś osiągneli, a teraz przemocą chcą im to zabrać. To jakoś rzuca się w oczy, zawiść plebsu i stoi przed oczami martwy polski żołnierz, co mu buractwo buty zdejmowało, ku przerażeniu nawet Wermachtu.

    1. fidybus
      Jak zwał tak zwał, ale diagnozę nawet Harman stawia podobną…..

      Kaczyńki zagospodarował politycznie działkę „prości ludzie z małych miast i wsi, pragnący, by ktoś zrobił z tym wszystkim porządek”. Wziął pod swe skrzydła sieroty po PRL i stał się przywódcą reakcji. W nienawistnym, zimnym sojuszu z Rydzykiem, czyniąc cyniczny machiawelizm i bezwzględny populizm cnotą i orężem, dotrwał do momentu, gdy zbieg okoliczności wyniósł go do władzy. Wystarczyło 19 proc. dorosłych Polaków, na ogół prostych ludzi z małych miejscowości, nierozumiejących państwa i z dziada pradziada w chłopskim odruchu nienawidzących rządu, aby dyktatorska władza wpadła w ręce Kaczyńskiego.

      Wprawdzie było tego suwerena tylko 19 proc., ale zawsze. Zwykli prości ludzie, ci od piwa, grilla i „szła dzieweczka”, powiedzieli, że mają dość Tuska i chcą kogoś, kto „zrobi porządek”. A niechby i „Kaczora”. I tak też się stało. Historia zatoczyła koło. Znów mamy koniec lat 80. Tym, co wybrali, nie potrzeba demokracji, równości, wolności, państwa prawa, transparencji, standardów… Na razie przynajmniej tak im się wydaje. Wszak nie ich będą wywalać z pracy, podsłuchiwać i wsadzać… Myślą, że polityka polega na tym, że władza „zapewnia”, „robi porządek” i „zostawia nas w spokoju”. Niestety, tak nie jest.

      Już teraz właściwie jesteśmy tam, gdzie byliśmy pod koniec lat 80. Zostały nam już tylko wybory za trzy i pół roku, ale trudno sobie wyobrazić, aby Kaczyński nie zmienił ordynacji w taki sposób, żeby głos mieszkańca małej miejscowości na ścianie wschodniej nie liczył się znacznie silniej niż głos mieszkańca warszawskiego Osiedla Wilanów.
      Czy więc gdy Kaczyński unosi się oburzeniem, kiedy mówi się o niszczeniu demokracji w Polsce, to jest w tym jakaś autentyczność? Czy to możliwe, że nie wie, co to jest demokratyczne państwo prawne i jakie są jego standardy?

      Rozmawiałem z Kaczyńskim tylko raz w życiu, ale to wystarczy, żebym nabrał przekonania, że wie. Zdaje sobie sprawę, że partyjna kontrola nad telewizją, prokuraturą i korpusem urzędniczym, w połączeniu z dysfunkcją Trybunału Konstytucyjnego i szerokimi uprawnieniami służb specjalnych, to standard PRL, czyli państwa autorytarnego.
      Wie, że zatrudnianie pociotków i synalków na lukratywnych synekurach to wstrętny nepotyzm. Wie. Wie, że mianowanie na szefa służb człowieka skazanego za nadużycie władzy jest bezczelnością. Wie.
      I co? Cóż, chyba uważa, że wyjątkowo jemu wolno – wszak w „głębi duszy” jest demokratą. Jakież to pospolite (u dyktatorów), jeśli właśnie tak się sprawy mają… Poza tym Kaczyński wie jeszcze jedno: jest na tyle stary, że nie doczeka kary. A jeśli już raz postawią mu pomnik, to nie będzie komu go obalić. W takich to się bodajże rozgrywa kategoriach.

      http://hartman.blog.polityka.pl/2016/02/10

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

AI – lęk czy nadzieja?

W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…