Gniew traktowany jest, szczególnie przez liberalne media, jako efekt defektu charakteru. Gniew może być jałowy, bądź wręcz destruktywny, gdy prowadzi do bezrozumnej nienawiści i wykluczenia tych, których postrzegamy jako wrogów. Może jednak prowadzić do mobilizacji w imię pozytywnej, systemowej, społecznej zmiany – dowodzi filozof i publicysta dr Tomasz Markiewka w swojej książce.

W naszej kulturze o gniewie pisze się prawie wyłącznie negatywnie. To w gniewie Kain zabił Abla. Nieuzasadniony gniew należy też do siedmiu grzechów głównych. A jednak uzasadniony, świadomy, mający swoje konkretne systemowe przyczyny gniew ma często pozytywną rolę do odegrania w polityce. Gniewne były sufrażystki – kobiety walczące o prawa wyborcze, czy też broniące swych praw uczestniczki Czarnego Protestu. Gniewu nie da się w polityce pominąć, jednak, przyznaje autor, obecnie najskuteczniej manipuluje nim prawica, obłudnie wskazując mniejszości rasowe i etniczne oraz seksualne jako winowajców kiepskiej sytuacji ekonomicznej klasy robotniczej.

A przecież nie zawsze tak było, przypomina Markiewka na przykładach. Martina Luthera Kinga na ogół kojarzymy ze słynną przemową o marzeniu czy też śnie, raczej nie z listem z więzienia w Birmingham. Tymczasem w nim właśnie „King określa się jako zwolennik działania, które nazywał „tworzeniem napięcia”.(…) Jak sam tłumaczy napięcie to celowe „nasilenie emocji, która sprzyja konstruktywnemu działaniu i rozwojowi.” Cały list uderza w pogląd, że Afroamerykanie wywalczą sobie prawa, jeśli będą mili opanowani i uśmiechnięci. „Tworzenie napięcia” to przeciwieństwo unikania konfrontacji i dążenia do świętego spokoju”. Pastor King narzekał w tym liście też na „umiarkowanych białych”, niby popierających prawa czarnych, ale wybrzydzających, że walczą oni zbyt głośno, natarczywie i agresywnie, preferujących prawo i porządek zamiast sprawiedliwości.

Innym dobitnym przykładem konstruktywnego użycia gniewu w polityce są amerykańskie sufrażystki.

Były one wtrącane do więzienia, oficjalnie za łamanie ruchu drogowego. Wśród nich była Alice Paul. Jak pisze Markiewka: „Choć Paul konsekwentnie opowiadała się za protestowaniem bez użycia przemocy, to nie miała zamiaru ograniczać się do zakulisowych dyplomatycznych zabiegów. Nie chciała odgrywać roli grzecznej i cierpliwej petentki.” Wtrącona do więzienia, przetrzymywana w strasznych warunkach, podjęła strajk głodowy, grożono jej umieszczeniem w zakładzie psychiatrycznym. Sufrażystki paliły między innymi przemowę prezydenta Wilsona o wolności nazywając swój happening „ogniem wolności”. Sięgały po wyraziste formy ekspresji, by zamanifestować swoją bezkompromisowość. Paliły kukłę prezydenta i nie zważały na zarzuty o skrajność czy dzielenie narodu w obliczu wojny. Ostatecznie po latach walki w 1920 roku udało im się uzyskać poprawkę konstytucyjną gwarantująca prawa wyborcze kobietom.

Autor przygląda się też polskiemu podwórku politycznemu. Kiedyś wyrazicielem krótkotrwałego gniewu na elity solidarnościowe był kandydat na prezydenta Stanisław Tymiński, później Samoobrona. Jej zagniewany elektorat przejęło w znacznej mierze Prawo i Sprawiedliwość. Tymczasem znani politycy obozu liberalnego w Polsce zrezygnowali z prób przewodzenia gniewowi społecznemu. Już Władysław Frasyniuk, w 1990 roku przewodniczący Regionu Dolny Śląsk „Solidarności”, na pytanie „Czy widzisz siebie teraz na czele strajku ekonomicznego?” odpowiadał „Gazecie Wyborczej: „Nie, będziemy się zderzać z niezadowoleniem i będziemy tłumaczyć, że innej drogi nie ma”. Wypowiedź Frasyniuka przywodzi na myśl słynne TINA Margaret Thatcher: „There is no alternative” – przekonanie, że nie ma innej drogi poza neoliberalnym anglosaskim modelem gospodarki i społeczeństwa. Jak celnie zauważa autor, Polacy dali się przekonać, że istnieje tylko jeden model gospodarki i że muszą go wprowadzać „apolityczni” eksperci w rodzaju Balcerowicza. Zapomniano o modelu skandynawskim; do tego chcąc kopiować mityczny, wolnorynkowy Zachód Polacy mają zwykle na myśl Stany Zjednoczone.

U progu transformacji dominowało myślenie, że polityka ma stać się apolityczna, że zająć się nią mają liberalni gospodarczo eksperci. Liczono przy tym na polityczną bierność społeczeństwa.

Markiewka cytuje Jerzego Baczyńskiego, który w kwietniu 1990 r. w „Polityce” opisywał nastroje następująco: „Rząd powinien być z nas zadowolony, zachowujemy się dokładnie tak, jak od nas oczekiwano. Mimo, że płace realne spadły o ponad połowę, mimo że dziesiątki tysięcy ludzi zwolniono z pracy obyło się bez większych strajków, demonstracji, awantur.(…) Związki zawodowe siedzą jak myszy pod miotłą, rady pracownicze sprawiają wrażenie rozwiązanych”. Społeczeństwo zniechęcano latami do aktywności politycznej czy związkowej. I nie sposób nie zgodzić się z autorem, gdy ten stwierdza, że „nie da się najpierw wcisnąć przycisku „nie róbcie nic”, a potem „walczcie o demokrację i sądy.”

Przegranym transformacji, ludziom biednym czy bezrobotnym zarzucano roszczeniowość, obrzucano epitetami. Jak zauważa cytowany w książce Andrzej Szahaj, „Ludziom zabrano nie tylko pracę, ale także honor. Upokorzono ich. A upokorzenie ma to do siebie, że pamięć o nim trwa latami. Zapominamy o ranach fizycznych, ale nie zapominamy o ranach duchowych”. Wyborcy polityków i partii populistycznych, Tymińskiego czy „Samoobrony” to ludzie głęboko zranieni, zlekceważeni przez liberałów.

Autor podkreśla z całą mocą – nie chodzi o to, by ten „skrzywdzony lud” idealizować, ale nie można też ich sprowadzać do roli niesłusznie zagniewanych, nieracjonalnych „czarnych charakterów”. Wśród wyborców ulegających populizmowi nie brak na przykład nacjonalistów, ale nie można powiedzieć, że ich troski są nierealne. Nie każdy wyborca „populistów”, a epitet ten w Polsce jest stanowczo za często nadużywany, jest pijanym, zacofanym cepem. Polski nie ominął problem biednych pracujących, ludzi którzy nie tylko są bardzo kiepsko opłacani, ale pracują w niestabilnych warunkach, skazani na tyranię samowolnych szefów. Markiewka przywołuje tu historię Małgorzaty zatrudnionej jako kucharka w gospodarstwie agroturystycznym, skazanej na znoszenie ciągle nowych obowiązków. „Pracowałam na czarno za trzy złote za godzinę, umowę na siedem złotych dostałam na krótko przed chorobą. Nie zapomnę uczucia rozpaczy, kiedy po pięciu godzinach ścielenia łóżek i sprzątania pokoi dostałam piętnaście złotych. Nie wiedziałam, co za to kupić, nawet na pampersy dla młodszego syna było za mało”.

Pracującym biednym i innym zmarginalizowanym obywatelom nie pomogą prywatne akty złości przeciwko sąsiadom i przypadkowym osobom, na wzór Adasia Miauczyńskiego, sfrustrowanego niską płacą nauczyciela z pamiętnego filmu „Dzień swira”. Na przekór lansowanej w mediach propagandzie nie pomogą im kursy mindfullness czy medytacji ani porady coachów. Ludzie ci szukają polityków i mediów, którzy reprezentowali ich gniew, którzy powiedzieliby na kogo się gniewać, kto jest odpowiedzialny za powszechne poczucie niestabilności.

Sama poprawność polityczna w dyskursie i w mediach, której nie towarzyszy faktyczna empatia i solidarność także może być wyrazem hipokryzji.

Nie wystarczy jedynie zmienić język i zachwycać się własną postępowością. Jak zauważa Markiewka: „Natrafiamy tu na ogólniejsze ryzyko przeceniania roli gestów i symboli przy jednoczesnym przymykaniu oka na głębsze, systemowe kwestie. Co z tego, że McDonald’s z okazji Dnia Kobiet odwraca swoje logo, aby z „M” wyszło „W” (odsyłające do słowa woman) skoro wiele pracowniczek oskarża firmę że płacone przez nią pensje nie wystarczają na życie”.

Gniew ten niestety lepiej wykorzystuje i kieruje nim konserwatywna prawica: „Wywoływanie gniewu skierowanego na rzekomo faworyzowane mniejszości jest skuteczną zasłoną dymną dla tego co robią miliarderzy i międzynarodowe korporacje. Parafrazując Thomasa Franka: głosujesz żeby zatrzymać wszędzie wciskanie feministycznej agendy, otrzymujesz kolejne ulgi podatkowe dla garstki najbogatszych obywateli”. Prawica stara się wykreować u ludzi ciągłe poczucie zagrożenia. Jednak ich gniew kieruje nie przeciwko elitom faktycznie sprawującym władzę ekonomiczną, a mniejszościom seksualnym i etnicznym, rzekomym neomarksistom czy feministkom.

Prawica nie tylko korzysta na narracji o końcu historii, nie tylko cieszy się poparciem Kościoła, ale też zawłaszczyła edukację. Oto fragment jednego z podręczników do Wiedzy o Kulturze dla szkół ponadgimnazjalnych „Od lat obserwujemy świadomie prowadzoną ofensywę kulturową (zwłaszcza w mediach i szkolnictwie), która ma wysadzić w powietrze naszą tradycję narodową praz całą tysiącletnią cywilizację europejską opartą na chrześcijaństwie. Ostatnio używana jest do tego niszczenia postmarksistowska i postkomunistyczna ideologia „gender”, która stanowi największe zagrożenie dla cywilizacji XXI wieku”. Markiewka przypomina, że rozwiązaniem nie jest apolityczność, postawienie na indywidualny awans czy tak jak czyni konserwatywna prawica spod znaku PO obrażanie się na Ciemnogród. W 2007 roku Donald Tusk mówił: „Mam w pamięci słowa mówiące, że najważniejsza nie jest władza, lecz miłość”. Elektorat PO w wizji jej założycieli i przywódców miał reprezentować normalność i otwartość w przeciwieństwie do elektoratu Kaczyńskiego przepełnionego resentymentem i nienawiścią. Rzeczywistość zadała kłam tym roszczeniom. Elektorat PO też potrafi się wściec na przysłowiowego ciemnogrodzianina, którego przekazywany przez liberalne media wizerunek nie jest poparty, zdaniem Markiewki żadną dogłębną analizą socjologiczną.

Jaki jest rzekomo ciemnogrodzianin? To oczywiście człowiek ciemny, manipulowany przez księży, przesiąknięty ksenofobią, słabo wykształcony. Jednak jak zauważa autor, w rzeczywistości „Kiedy kogoś nazywa się „ciemnogrodem” to nie po to, aby coś zanalizować albo zrozumieć, lecz by go obrazić, a czasem wykluczyć z grona osób z którymi warto rozmawiać”.

Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski po wyborach do Parlamentu Europejskiego w maju 2019 roku, wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość, sugerował na swoim twitterze, że wyborcy PiS są podobni do osób ulegających korupcji politycznej. Jeszcze dalej poszła aktorka Krystyna Janda, zamieszczając na swoim Facebooku żenujący rysunek, przedstawiający kobietę w chuście z otwartymi ustami skierowanymi w stronę polityka, który trzyma w ręku banknot i mówi „Daj głos!” Wyborców PiS porównano do wytresowanych zwierząt. W innym jeszcze wpisie Janda sugerowała, że wyborcy Prawa i Sprawiedliwości są jak prostytutki.Dalej – filozof profesor Jan Hartman, również sympatyzujący z PO pisał, że „Chamstwo głosowało na PiS”. Socjolog Radosław Markowski sugerował, że „elektorat PO utrzymuje elektorat PIS”, w domyśle żyjący z zasiłków. Także były prezydent Bronisław Komorowski mówił w 2019 roku, że „Jest charakterystyczne i warte przeanalizowania to, że PiS wygrywało w tych kręgach wyborczych, które nie płacą podatków”.

Stygmatyzowanie osób głosujących na PiS i osób ubogich (a obie te grupy nie zawsze się pokrywają) nie jest dobrym sposobem na etyczną i skuteczną politykę.

PiS i PO nie różnią się od siebie tak bardzo pod względem treści polityki, jak pod względem stylu jej uprawiania. Wyróżnia je ostry antysocjalizm i antykomunizm, obrona tradycyjnych wartości i krytyka państwa socjalnego. Obie partie wzorują się w tym na Partii Republikańskiej i zamykają nas w konserwatywnej wizji świata. Gdzie jest nadzieja? Autor widzi ją w kobietach i młodzieży. Kobiety, także te z tak lekceważonej przez liberalne media prowincji, zaktywizowały się podczas Czarnego Protestu. Młodzież zaangażowała się w Strajki Klimatyczne. To są przykłady pozytywnego, konstruktywnego wykorzystania ważnego politycznego zasobu, jakim jest gniew.

W książce Markiewki, niewątpliwie sympatyzującego z lewicą i ideałem państwa opiekuńczego, wkluczającego, nie znajdziemy gotowych recept na program polityczny sił postępowych. Szczerzy socjaldemokraci znajdą w niej jednak wiele pożywek dla rozmyślań i inspiracji do dalszych lektur. Czy jednak lewicy uda się skierować gniew przeciwko globalnym elitom gospodarczym i politycznym tworzącym system generujący rosnące przepaście społeczne? Przeciwko wyzyskiwaczom? Przeciwko niszczycielom naszej planety i darwinistom społecznym? Uda się to jedynie wtedy, gdy odróżnimy się od uśmiechniętej, cynicznej, zadowolonej z siebie, rzekomo „europejskiej” Polski konserwatywnych liberałów.

Obie obecne Polski są oparte na kłamstwie. Wielkim kłamstwie o rzekomej roszczeniowości i ciemnocie mieszkańców prowincji – w przypadku PO. Kłamstwach historycznych i tych dotyczących dyskryminowanych mniejszości i kobiet – w przypadku PiS. To zakłamanie, ta prawicowa kultura kłamstwa powinna i musi budzić nasz gniew. Światopogląd oparty na kłamstwie może nas bowiem uczynić niezdolnymi do faktycznego zmierzenia się z przyczynami najważniejszych wyzwań XXI wieku. A wyzwania te to rosnące nierówności ekonomiczne, brak bezpieczeństwa egzystencjalnego i globalne ocieplenie. Racjonalny, zimny polityczny gniew może być silnikiem, który da nam siłę, by walczyć o lepszą bezpieczną, sprawiedliwą przyszłość.

Tomasz S. Markiewka, „Gniew”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2020.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…