Średni wiek polskiej pielęgniarki to 53 lata. Za kilka lat będzie 60. Dziś w szpitalach ich brakuje – niedługo będą absolutną rzadkością. Wczoraj przypomniały o tym w Warszawie. Protestowały w osiemnastu punktach miasta. Wszczęły spory zbiorowe w swoich zakładach pracy. Zostało jeszcze spotkanie ostatniej szansy z ministrem Niedzielskim. Potem, jeśli będą zdecydowane walczyć dalej, już tylko strajk.
Gdyby tylko chciał, minister mógłby na spotkanie przyjść z gotowymi ustawami w ręku: wie przecież doskonale, o co walczą zdeterminowane kobiety w białych czepkach. Od wielu lat mówiły, że jeśli ich zarobki nie wzrosną, to nadal będą odchodzić z zawodu, wyjeżdżać za granicę i patrzeć, jak szpitale pustoszeją. Bo młode kobiety – ani mężczyźni – nie wybiorą profesji z taką odpowiedzialnością i takimi obowiązkami za takie pieniądze. Do tego nie trzeba było pandemii, a po koronawirusie będzie jeszcze gorzej: ok. 10 proc. pielęgniarek, przepracowanych i sfrustrowanych, planuje albo odejście z zawodu, albo wyjazd. „Niech jadą!” – krzyknęła kiedyś do protestujących młodych lekarzy jedna z posłanek PiS. W stronę pielęgniarek ten krzyk niesie się już przez wiele sejmowych kadencji, z ust pozornie przeciwstawnych opcji. Pandemia nic tu nie zmieniła – listy wysyłane przez ich związek zawodowy rząd ignorował. Udawał, że nie słyszy prostych postulatów. Karmił opinię publiczną otwieraniem szpitali na stadionach, a w tym samym czasie musiał dekretować zawieszenie planowych zabiegów, bo w sytuacji kryzysowej system ochrony zdrowia nie dawał rady.
To się nigdy nie zmieni, dopóki będzie nami rządziła prawica (ewentualnie antyspołeczna pseudolewica). Dalej będziemy oscylować między doraźnym efekciarstwem (jak polowy punkt szczepień w Parku Śląskim), chowaniem głowy w piasek i sugestiami, że służbę zdrowia trzeba po prostu sprywatyzować. Prawdziwa, przemyślana reforma, oparta na wysłuchaniu ekspertów oraz pracowników, jest poza horyzontem zarówno naszych „prawdziwych patriotów”, jak i „prawdziwych demokratów”. Czy podczas pandemii chociaż raz usłyszeliśmy, że trzeba już teraz ratować służbę zdrowia? Czy zrobiono cokolwiek, żeby pozyskać fundusze na ten cel? Czy „totalna opozycja” choćby krzyczała, że PiS zaniedbał tę sprawę? Nie, zamiast tego w kolejnych tarczach przerabiany był do znudzenia temat dosypywania pieniędzy biznesowi.
Tak naprawdę o potrzebie dofinansowania i zmodernizowania szpitali usłyszeliśmy dopiero przy okazji Krajowego Planu Odbudowy: pieniądze na lecznice okazały się jednym z postulatów Lewicy. A i przy tej okazji głośniej rozległ się wrzask, że zdradzono Polskę, niż westchnienie ulgi – nareszcie ktoś o ochronie zdrowia pomyślał. Chociaż częściowo, na jednym odcinku, bo przecież o podwyższeniu wynagrodzeń pracownic w białych fartuchach mowy w planie nie ma. A pielęgniarki ujęły rzecz banalnie prosto: pacjentów nie leczą same szpitalne łóżka, tylko personel.
PiS mógłby, podejmując prawdziwe rozmowy z pielęgniarkami, zrobić rzecz dobrą dla wszystkich. Nie zrobi. Prędzej, jeśli pielęgniarki naprawdę zostaną doprowadzone do ostateczności i zastrajkują, odchodząc od łóżek, uderzy w nie hejtem, który przelicytuje okrucieństwo wszystkich dotychczasowych nagonek. Mieliśmy już próbkę takiego „dialogu społecznego” podczas strajku nauczycieli. Teraz lepiej nie będzie, bo rząd już widzi siebie samego jako odnowiciela ojczyzny, zdążył postawić bilboardy zapowiadające sukces planu odbudowy, kłujące po oczach miliardami z Unii. Wyglądają imponująco (w każdym razie lepiej od płodów, które skutecznie wyparły z ulic). Gdzie tam politykom w głowie ustępstwa wobec pracowników?
Tylko że żadna propaganda nie przykryje prawdy tyleż strasznej, co banalnej. Powtórzmy z pełną świadomością konsekwencji: średni wiek pielęgniarki wynosi 53 lata. Za kilka lat będzie 60. Nie uratują nas migrantki, nawet jeśli dopuścimy je do zawodu, bo przy obecnych stawkach mogą znaleźć inne, mniej odpowiedzialne i stresujące zajęcie. Nie to, za które nie chcemy płacić, chociaż jest nam absolutnie niezbędne i po pandemicznym kryzysie nikt już nie może powiedzieć, że tego „nie rozumie”. Niczego się nie nauczyliśmy, ani politycy, ani obywatele, którzy na protest pielęgniarek reagują obojętnie. W końcu zapłacimy za to „oszczędzanie” i „niezrozumienie”. Najwyższą cenę.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…
Dziś – płacz i zgrzytanie zębów. A może by tak drogie panie wzięły miotły i pogoniły ,,za dziesiąty zagon” – jak mawiała moja babcia, swoich zarządzających w białych kitlach? Tych z syndromem boga, dla których pielęgniarka, salowa, technik medyczny – to coś na kształt łańcuchowego burka, który jak ma michę to powinien merdać i szczekać dopiero kiedy mu każą? Druga sprawa. Gdzie byłyście drogie panie, kiedy rozpieprzano w drebiezgi system szkolnictwa pielęgniarek? Przecież większość z was drogie panie – jest absolwentkami Szkół Policealnych! Dziś powymyślano studia dla pielęgniarek… Bo to modne… I z zachodu przyszło. A czy ktoś z tych mądrych inaczej nie przyjrzał się że ta ,,szkoła wyższa” dla strzykaw w USA nie daje tytułu bachalors (magister) i podobnie jak PSZ nie daje prawa do kariery naukowej? Polski szał zmian i ,,unowocześniania” można porównać jedynie do inwazji Wandalów na cesarstwo rzymskie…. z powodu skutków jakie wywołały obydwa zjawiska!
W ciągu 45 lat tzw. komuny, którą Polacy czynią winną wszystkich swoich nieszczęść, liczba pielęgniarek na 1000 miaszkańców wzrosła w Polsce ok. 10-krotnie. Od czasu tzw. odzyskania wolności, nie dość, że nie wzrosła, to wręcz zaczęła spadać, a będzie spadać jeszcze szybciej. Zresztą bardzo podobnie wyglądają też statystyki dla lekarzy. Innymi słowy, tylko owej „komunie” Polacy zawdzięczają fakt, że w ogóle jeszcze mają jakąś służbę zdrowia. No ale „komuna” to wszak wzorzec wszelkiego zła, bo pomarańcze były podobno tylko dwa razy w roku (co zresztą też nie jest prawdą). Teraz pomarańczy jest pod dostatkiem, niech je zatem Polacy poproszą, żeby się nimi zajęły w miejsce lekarzy i pielęgniarek.
To proste – komunizm przewidywał w swojej doktrynie długoterminowe planowanie. Bo ogólnie przewidywała dużo planowania, które wychodziło lepiej lub gorzej (głównie gorzej). Demokracja nie przewiduje długoterminowego planowania, a wręcz przeciwnie promuje podejście „byle do wyborów”.
Zaplanowanie, że na zmonopolizowanym przez państwo rynku medycznym będzie potrzebnych X nowych pracowników każdego roku nie jest szczególnie trudne i mieściło się w możliwościach planistów komunistycznych. W demokracji nie ma potrzeby takiego mechanizmu, bo powolna degeneracja albo powolna odbudowa służby zdrowia nie daje spektakularnych sukcesów potrzebnych do wygrania wyborów.