Zdecydowali się na protest, ponieważ, jak twierdzą, „ich praca jest niedoceniania i źle zorganizowana”. Sami pomagają ludziom w skrajnie trudnych sytuacjach życiowych. Ale nie są ani godnie opłacani, ani doceniani przez dyrekcje. W dodatku z roku na rok zamiast pracować z podopiecznymi w terenie, coraz bardziej toną w biurokracji.
Pod siedzibą sosnowieckiego MOPS odbyły się już dwie pikiety – 5 oraz 19 października. Podczas pierwszej nikt z dyrekcji nie wyszedł do protestujących. Podczas drugiej prezydent miasta obiecywał podwyżki od nowego roku. Ale tylko 150 zł netto, natomiast związki zawodowe domagają po 400 zł netto dla każdego pracownika od zaraz. W tej chwili związkowcy są w sporze zbiorowym z dyrekcją.
Małgorzata Łuckoś, kierownik działu analiz, sprawozdawczości i informatyki z sosnowieckiego MOPS-u, twierdzi, że na kompromis w najbliższym czasie się nie zanosi.
– Zamiast pracować z ludźmi w terenie, większość czasu spędzam za biurkiem. Tak nie powinno być. Niestety, brakuje osób, które chciałaby u nas pracować. Powodem są przede wszystkim niskie zarobki, które są oburzające w stosunku do pracy, jaką musimy wykonywać. Dodam, że osoba, która rozpoczyna u nas prace, dostaje wynagrodzenie w kwocie 2 000, 250 zł brutto. Za takie pieniądze nie da się godnie żyć, opłacić rachunków czy utrzymać rodziny. Dlatego żądamy podwyżek – powiedziała w rozmowie z „Naszym Zagłębiem” Joanna Joanna Piecak-Groticka, przewodnicząca związków zawodowych w sosnowieckim MOPS.
Inna z pracownic twierdzi, że nie ma już siły mierzyć się z ludzkimi tragediami, często bowiem pracownik socjalny pomaga podopiecznym „po godzinach”, jest dla nich oparciem 24 godziny na dobę, a tej pracy nikt nie dostrzega:
– Pamiętam sytuację, kiedy jechałyśmy zawieźć ubranka dla zmarłego dziecka, żeby nie zostało pochowane w worku, ponieważ jego matka była alkoholiczką i nie obchodziło ją, czy jej dziecko zostanie w ogóle pochowane czy nie. Właśnie najciężej jest znieść tragedie dzieci, a z tym niestety spotykamy się często. Nieraz także po pracy zdarzyło się np. zawieźć zakupy do jakiejś rodziny, oczywiście zrobione za własne pieniądze. Nasza praca, proszę mi wierzyć, nie kończy się po wyjściu z biura i na przyznaniu kilkuset złotych zasiłku.
Pracownice i pracownicy MOPS i ogólnie osoby zatrudnione w sektorze pomocy społecznej w całej Polsce wzywają Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej do zajęcia się na serio kwestią żenująco niskich wynagrodzeń, jakie otrzymują. 12 października pikietowali pod siedzibą ministerstwa w Warszawie.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…