Prezydent USA skierował do Kim Dzong Una pismo, w którym wycofał się z planowanego szczytu w Singapurze. Oznacza to, że świat znowu stanął przed groźbą atomowego konfliktu.
„Żałuję, ale widząc ogromny gniew i odkrytą wrogość zademonstrowane w pańskim ostatnim komunikacie, uważam, że w chwili obecnej jest bezprzedmiotowe przeprowadzenie tego od dawna planowanego spotkania” – czytamy w liście Trumpa.
Amerykański prezydent nie byłby sobą, gdyby nie odniósł się do przywódcy KRLD w obcesowy sposób. „Mówisz tak wiele o waszym nuklearnym potencjale, ale nasz jest tak ogromny i potężny, że modlę się, byśmy nigdy nie musieli go użyć” brzmiała niedwuznaczna groźba amerykańskiego prezydenta.
Ten ruch był spodziewany od czasu, kiedy w zeszłym tygodniu południowokoreańska agencja Yonhap napisała, że szczyt amerykańsko-koreański może być odwołany ze względu na planowane wspólne manewry wojsk USA i Korei Płd. I choć Trump oznajmił, że przygotowania do szczytu trwają, to wiadomo było, że atmosfera robi się coraz bardziej niesprzyjająca.
USA oczekiwały od KRLD wstrzymania programu atomowego i zaprzestania prób atomowych, zaś strona północnokoreańska oczekiwała zlikwidowania zagrożeń wobec kraju ze strony USA i Płd. Korei, jakie niosły, ich zdaniem, wspólne manewry wojskowe.
KRLD zaprzestał prób, a dzisiaj w obecności dziennikarzy miał zamknąć największy poligon atomowy i choć wysuwane były wątpliwości co do skuteczności tego gestu, to jednak wydawało się, że idzie ku lepszemu.
Decyzja Trumpa oznacza, że na Półwysep Koreański wraca strach przez jądrowym konfliktem, który może rozciągnąć się na całą planetę.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…