24 lipca późnym wieczorem reżim Recepa Erdoğana wszczął bombardowania kurdyjskich ośrodków oporu przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu na terytorium Iraku.
Samoloty Türk Hava Kuvvetleri dokonały nalotów głównie na obozy Partii Pracujących Kurdystanu (PPK) w prowincji Dohuk, tuż na pograniczu turecko-iracko-syryjskim. Rzecznik prasowy tej organizacji – Bakhtiar Dogan – powiedział dziennikarzom Agence France-Presse, że bombowce przeleciały również nad miastem Arbil, stolicą irackiego Kurdystanu, która jest dla bojowników PPK jedyną realną ostoją bezpieczeństwa. Szczęśliwe nie dokonano tam żadnych zniszczeń.
Okoliczności są bardzo symboliczne, gdyż reżim w Ankarze od miesięcy obwiniany jest przez wiele środowisk oraz niektóre media o wpieranie zbrojnej działalności Państwa Islamkiego (PI). Fundamentalistyczna rebelia sunnicka jest bliska sercu Erdoğana nie tylko ze względu na pretekst do militaryzacji kraju i ograniczania swobód obywatelskich w imię bezpieczeństwa, ale również ze względu na to, że ich „kalifat”, który ogłosili w Iraku i Syrii stawia sobie za polityczny cel zniszczenie społeczności kurdyjskiej. Dla Ankary skuteczność PI w realizacji tego zamierzenia oznacza ni mniej, ni więcej jak ostateczne rozwiązanie kwestii kurdyjskiej; metafora historyczna jest ja najbardziej zasadna.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
cóż, nie może biedny erdogan zagazować kurdów jak saddam hussein. nie może też bezkarnie urządzić im genocydu, jak ormianom sto lat temu urządzili jego poprzednicy. a i terror, jaki turcy zafundowali południowym słowianom we wcześniejszych czasach imperium osmańskiego – nie uchodzi dziś na sucho. nie tylko państwo islamskie musi erdoganowi bliskie – arabia saudyjska i zjednoczone emiraty arabskie chyba także.