Wiem, że dziennikarstwo nie zmienia świata. Szkoda, bo gdyby tak było, to po reportażu wcieleniowym Piotra Szostaka w Dużym Formacie Uber zostałby wywalony z Polski na zbity pysk. A przynajmniej postawiony do pionu regulacjami. Pytanie tylko, czy wtedy opłacałoby mu się w ogóle u nas funkcjonować.

Szostak zatrudnił się jako dostawca jedzenia w popularnej aplikacji Uber Eats. Zatrudnił – to za dużo powiedziane. Autor nie otrzymał bowiem żadnej umowy etatowej, co najwyżej śmieciówkę opiewającą na śmieszną kwotę 50 zł, która pozwala ominąć podatki i jest czystą formalnością. Oficjalnie płacono mu za wynajem roweru. Ale nie robiła tego nowoczesna aplikacja, lecz pośrednik – tak zwany operator flotowy. Podobne pośrednictwo funkcjonuje w przewozie osób, z którym najczęściej kojarzymy Ubera, a który dzięki temu zawsze się może wyłgać, że to nie on przecież łamie prawo. Tenże podwykonawca – nazwijmy go Januszem – był czysto teoretycznym bytem, z którym Szostak praktycznie nie miał kontaktu. Ale swoją prowizję jak najbardziej pobierał. Praca w innej formie – na działalności gospodarczej czy choćby umowie zleceniu – ze względu na niskie stawki oferowane przez Ubera jest zupełnie nieopłacalna. Taki biznes.

W ten sposób najczęściej pracują imigranci, zwykle Hindusi, na których tak niegdyś zżymał się dumny lider chłopców narodowców Krzysztof Bosak (no dobra, jeden z wielu). Wyzysk, któremu są poddawani, jest jeszcze większy. Aby się bowiem dostać do naszego polskiego raju, muszą dostać wizy. To ułatwia studiowanie w pseudoszkołach wyższych, które naliczają obrzydliwie wysokie czesne (kilkanaście tysięcy złotych za rok). Obcokrajowcy harują więc po kilkanaście godzin na dobę w smogu, śniegu, błocie czy upale, aby wszyscy – od klientów po wszystkich pośredników w tym systemie łupiestwa – mogli się nażreć.

Dzisiaj rano szef KPRM Michał Dworczyk ogłosił, że za kilka tygodni rząd zaproponuje ustawę, która zmusi firmę Uber do płacenia podatków w Polsce. Pożyjemy, zobaczymy, ale to pocieszne, że po tylu latach bytowania tej korporacji w naszym kraju zauważono, że w niepłaceniu przez nią podatków jest coś głęboko nie w porządku. Nie przeszkadzało to zresztą kilka tygodni temu w rządowych budynkach ogłaszać z pompą nienależną innym firmom projektu inwestycji Ubera. Kiedy przedstawiciele Morawieckiego i korporacji ściskali sobie ręce, pod budynkiem Ministerstwa Cyfryzacji trwał protest taksówkarzy, od lat tracących na “kreatywnej aplikacji”. W sprawie ewentualnych ‘’utrudnień’’ dla tego przedsiębiorstwa interweniowała jakiś czas temu sama pani Mosbacher. Jeśli więc miałbym obstawiać, to dolary przeciwko orzechom, że krzywdy im nie zrobią.

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Cóż, „lewica” krytyczno-polityczna, jest wyzyskiwaniem Hindusów przez Ubera, zachwycona, bo Hindus na rowerze, przywożący wegańskie żarcie, jest objawem normalizacji, globalizacji, tolerancji, multikulti i, co najważniejsze, nazioli trafia szlag na jego widok. To wystarczy do bycia „lewicą”. Żeby w Warszawie było jak na teledysku nakręconym w Kreuzbergu. I to już, teraz, natychmiast!

  2. „Aby się bowiem dostać do naszego polskiego raju, muszą dostać wizy. To ułatwia studiowanie w pseudoszkołach wyższych, które naliczają obrzydliwie wysokie czesne (kilkanaście tysięcy złotych za rok).”

    Zdaje się, że Autor troszkę namieszał.

    Z uzyskaniem polskiej wizy nie ma żadnego problemu. Wystarczy, że jakakolwiek polska firma, choćby fikcyjna zarejestrowana w kawalcerce, zgłosi zapotrzebowanie na X rowerzystów z hindi/bengalskim/urdu (bez zaklęcia w tym języku rower przecież nie ruszy xD), a urzędnicy libertariańskiego państwa pokornie spełnią jej żądanie. W cywilizowanym kraju coś takiego od razu poskutkowałoby służbami na karku i podejrzeniem o dyskryminację, ale nie nad Wisłą, gdzie prywata stoi ponad wszystkim. Równie dobrze polskie wizy mogłyby trafiać się w czipsach, przynajmniej zaoszczędzilibyśmy na zbędnym teatrzyku fanatycznie proimigranckiej partii rządzącej.

    Z kolei „studiowanie” w szkółkach gotowania na gazie to domena głównie Ukraińców, którzy dzięki hojnym i zarazem niedostępnym dla Polaków wsparciu, wychodzą na plus nawet płacąc czesne. Opłata za bylejakie kierunki w bylejakich prywatnych uczelniach nie wynosi zresztą kilkanaście koła na rok. W ten sposób zyskują kolejne, obok pracy i zasiłków, źródło stałego dochodu. Natomiast Hindusów nierzadko spotyka się na anglojęzycznych kierunkach w czołowych polskich uczelniach, m.in. na Politechnice Gdańskiej. To zupełnie inna kategoria przybyszów niż turyści zasiłkowi z Ukrainy.

    1. Jeśli chodzi o te studia to ja relacjonuje m.in to co napisał autor reportażu. Zupełnie szczerze polecam ten reportaż, bo są tam na ten temat dane. Co do istnienia tych firm, to ma Pan rację, ale z reszty Pańskiego komentarza niestety od razu widać, że kieruje się Pan uproszczonymi, narodowościowymi uprzedzeniami, z których nic nie wynika.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …