Sytuacje kryzysowe, takie jak trwająca pandemia, są bardzo podatnym gruntem dla uprzedzeń, dyskryminacji i victim blamingu – to wniosek daleki od odkrycia Ameryki. Nietrudno wyobrazić sobie, jak łatwo będzie dziś postulować zamykanie granic przed uchodźcami czy to, ile fałszywie motywowanej niechęci musi wylewać się w stronę „odmiennych kulturowo” Chińczyków. Pierwsze sygnały mogliśmy już usłyszeć z ust premiera Morawieckiego o „obcym” pochodzeniu wirusa.

To zagrożenie dotyczy dziś Włoch. Kiedy wielu z nas zadaje sobie pytanie, dlaczego akurat Włosi tak źle radzą sobie z epidemią koronawirusa, dosyć szybko słyszymy prowizoryczne analizy odnoszące się do mglistego pojęcia „charakteru narodowego” (w przypadku silnie zregionalizowanych Włoch mglistego jeszcze bardziej): że przecież Włosi muszą wychodzić z domu, spotykać się, całować na powitanie, być blisko, siedzieć w kawiarniach i pić espresso, więc w zasadzie sami są winni swej sytuacji przez własną nieodpowiedzialność.

Dokładne analizy włoskiego przypadku jeszcze przed nami. Dowiemy się zapewne, na ile sensowne jest założenie, że szczep, który pojawił się we Włoszech mógł był bardziej zjadliwy niż w innych krajach. Ktoś pewnie zbada także, na ile kulturowe czynniki mogły przyczynić się do rozprzestrzenienia się wirusa.

Póki co o wiele bardziej sensowne niż towarzysko-zabawowy styl życia Włochów wydaje się założenie, że Półwysep Apeniński spotkała po prostu tragedia bycia pierwszym przypadkiem. Kiedy koronawirusa wykryto w Lombardii, Piemoncie i Wenecji Euganejskiej, nic poważnego się jeszcze nie działo – nie było w Europie czerwonych stref, zamykania granic i pustych półek w sklepach.

W ramach eksperymentu myślowego wyobraźmy sobie, że pierwsze przypadki koronawirusa w Europie wykryto w Polsce. Powiedzmy: w województwie opolskim, łódzkim i świętokrzyskim.

Pociągi i autobusy przekraczają granice jak zawsze, wszystkie kawiarnie są otwarte, ekspedientki w sklepach nie noszą rękawiczek, a dzieci chodzą normalnie do szkoły. Ministerstwo Zdrowia wprawdzie apeluje o ostrożność, ale ilu z nas naprawdę się tym przejmie, skoro rzeczywistość wokół funkcjonuje tak samo? Kiedy życie toczy się normalnie, naginanie środków bezpieczeństwa też przychodzi łatwiej, bo nikt nie wie jeszcze, że sytuacja wymknie się przez to spod kontroli. Nie jest to specyficzna cecha żadnego narodu.

Nie wierzycie? A co się stało kilka dni temu, kiedy w Polsce zaczęła się prawdziwa wiosna i ludzie wylegli na bulwary?

Ktoś powie, że przecież przed Włochami mieliśmy przypadek Chin, więc efektów można się było spodziewać. Problem w tym, że dla 60-milionowego kraju w Europie Chiny są po prostu za daleko, by stanowić realny punkt odniesienia. Nie były nim także dla nas, dopóki wirus nie dotarł blisko naszych granic.

Wniosek jest prosty: w czasach kryzysu na uprzedzenia i proste wyjaśnienia należy uważać podwójnie. W sytuacji Włochów mógł znaleźć się każdy, a zrzucanie odpowiedzialności na ich styl życia czy wydajność służb to nie tylko victim blaming, ale też myślenie stereotypami.

Znacznie lepiej byłoby docenić, że możemy zdać sobie sprawę z powagi sytuacji, zwłaszcza że stało się to czyimś kosztem.

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
    1. Ad. Barbarus
      Napiszę tylko tyle — skrajnie lewacka (nie mylić z lewicą) odpowiedż, serdecznie pozdrawiam.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

AI – lęk czy nadzieja?

W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…