Literatura, kinematografia, teatr, muzyka, seriale, wszystkie inne formy artystyczne od dawna prezentują społeczeństwu najczarniejsze scenariusze z możliwych. Orwell i Huxley to tylko dwa najsłynniejsze (rzec można: najbardziej sztampowe) przykłady dystopii. Jest ich o wiele więcej, i jest to zrozumiałe, bo świat, w którym przyszło nam żyć jest pełen surrealistycznych absurdów. Ale czy nie potrzebujemy też od sztuki czegoś innego?
Wiele elementów z dawnych dystopii już stało się rzeczywistością. Jesteśmy poddawani pełnej inwigilacji nie tylko ze strony rządu, ale także przez korporacje, od których uwolnienie się graniczy z niemożliwością. Najbogatsi nie posiadają tak naprawdę pieniędzy, ale ich miliardowe fortuny i tak powiększają się co sekundę. O wszystkim decyduje dobry albo zły dzień na giełdzie. Jednocześnie, po tej samej planecie chodzą dzieci, które wychowały się w realiach wojny. Dzieci, które straciły dach nad głową, bo komuś nafta z ziemi sikła i obrodziła dolarami. I na ten temat napisano już tysiące książek – od reportaży po beletrystykę. Nakręcono dziesiątki filmów dokumentalnych oraz fabularnych, które jak Kafarnaum (2018) zdobywały nagrody na największych festiwalach. Drugie tyle nagrano piosenek; niektóre, jak Each Small Candle Rogera Watersa o wojnie w Kosowie mają swoje stałe miejsce w kulturze masowej. Czy jednak na pewno musimy stale utwierdzać się w świadomości życia w skrajnej beznadziei?
Czarne Lustro
Motyw technologicznej dystopii jak nikt wcześniej poruszyli twórcy serialu produkowanego przez Netfliksa – Czarnego lustra. Każdy z jego odcinków pokazywał inną, dystopijną rzeczywistość, która – często za sprawą pandemii – stała się krótko potem rzeczywistością nie tylko serialową. Nie tylko jednak seriale, ale też wysobudżetowe kino pełne jest motywów wprowadzających widza w nastrój depresyjny, skłaniających do zadawania ważnych pytań o naturę ludzką i przyszłość społeczeństwa. Na pytania nie ma dobrych odpowiedzi, dominuje – jak wiele lat wcześniej w literaturze (patrz Dżuma Alberta Camusa, Palę Paryż Brunona Jasieńskiego) – defetyzm i wyciąganie na wierzch najgorszych twarzy człowieka i ludzkości. Osławiony Joker (2019) nie pokazał wydolnego, dobrze działającego społeczeństwa. Gotham City, w którym dzieje się akcja to obraz nędzy i rozpaczy, idealne przeciwieństwo tego, czego wiele z nas chce i pragnie. Psychopatyczny protagonista, jakim jest Joker, nawet jeśli ostatecznie wiedzie lud na barykady, też nie jest postacią pozytywną. Na swojej drodze pozostawia ofiary, których śmierć przeraża widza i budzi w nim sprzeciw. A tego, że gniew społeczny jest katalizatorem zmian, często wielkich przemian na lepsze, Todd Phillips, reżyser filmu, nie zdecydował się pokazać.
A przecież filmy potrafią zmieniać nastawienie ludzi. Najlepiej przekonała się o tym militarystyczna propaganda Stanów Zjednoczonych. Wojna w Wietnamie miała być dla Waszyngtonu prostym osiągnięciem, wybiciem czerwonych i przejęciem państwa w celu utworzenia w nim marionetkowego rządu, tak jak miało to miejsce na południu Półwyspu Koreańskiego. Rządowa indoktrynacja się jednak nie powiodła i zawdzięczamy to setkom dziennikarek i dziennikarzy, którzy nagrywali poczynania amerykańskich szwadronów śmierci. A także kinu. W 1967 roku grupa lewicowych reżyserów powiązanych z awangardą francuskiej nowej fali nagrała film złożony z nowelek o nazwie Daleko od Wietnamu. Dokument ten pokazywano nie tylko na starym kontynencie – do kin wpuszczono go także w Stanach Zjednoczonych, pokazując wielki antywojenny manifest. Co było dalej – wiemy.
Polskie kino również nie potrafi kreować świata, w którym dominowałyby pozytywne wzorce. Nie potrafi pokazać na ekranie społeczeństwa, dla którego głównymi wartościami byłyby wolność, równość i siostrzeństwo. Wiele mówi się w ostatnim czasie, że polska kinematografia staje się coraz bardziej lewicowa. Trafniej byłoby powiedzieć, że lewicowe produkcje powstawały w naszym kraju od zawsze, po prostu dziś konsumpcja kultury jest o wiele łatwiejsza, co pozwala prędzej je dostrzec. Kultowe dzieła takie jak Dług (1999), Dzień świra (2002) czy Plac Zbawiciela (2006) przedstawiały patologie systemu, jakie wytworzyła balcerowiczowska transformacja. Inne aspekty zniewolenia pokazuje niedawny projekt Netfliksa – Erotica 2022. Pięć polskich reżyserek stworzyło pełnometrażową dystopię o patriarchacie i jego skutkach. Choć Erotica nie jest produkcją spełnioną, ani tym bardziej dobrą, ale depresyjno-dystopijny klimat zachowuje.
Sens życia racz nam dać Panie
Nie tylko polskie kino lubuje się w piętnowaniu patologii. Dwie tegoroczne płyty, Europa i Jarmark, najpopularniejszego polskiego rapera – Filipa Szcześniaka znanego pod pseudonimem Taco Hemingway – są właśnie tym, czym był Plac Zbawiciela (2006) czy Joker (2019). Opisywanie patologicznych realiów są dla artysty możliwością stworzenia własnego manifestu, przekazania swoich uwag oraz przemyśleń nad stanem Polski, Europy czy świata. Ale ile można ciągle tego słuchać, oglądać, czytać czy przyjmować w inny sposób. to z nas nigdy nie wstał rano patrząc w sufit wzrokiem Marka Kondrata i nie rzekł dżizas, kurwa, ja pierdole. Coraz więcej osób, zdaje sobie sprawę z faktu, że korpoliberalizm, jaki stworzyła nam III RP w miastach coraz bardziej przypomina Gotham City. Nic tak nie potęguje depresji jak kolejne depresyjne tomy, teksty czy obrazy. To, że świat jest trudnym miejscem do życia, już wiemy. Potrzebujemy w naszej kulturze twórców, którzy wyciągną ludzi z dołka i pokażą świat lepszy, w którym wszyscy podświadomie chcieliby żyć.
Nawet jeśli świat nigdy nie będzie idealny i nie da się zadowolić wszystkich – niezależnie od tego, czy ludzie, którzy go stworzą będą bazować na Manifeście Komunistycznym czy Atlasie Zbuntowanym. Ale, parafrazując Edwarda Stachurę – życie to nie teatr. Sztuki, zwłaszcza wizualne, pozwalają nam na tworzenie całkowicie nowych form rzeczywistości. Nie musimy oglądać ciągle dystopijnych obrazów. Możemy marzeniami dochodzić do większych celów, takich jak stworzenie społeczeństwa równego, a kino czy nawet teatr jest do tego idealnym narzędziem. Pisaniem o utopiach zajmowali się głównie filozofowie. Z dzisiejszej perspektywy to na co wpadł Thomas More jest autorytarnym, przebrzydłym, patriarchalnym konceptem. Ale zarówno on, jak i późniejsi filozofowie, którzy opisywali wówczas nierealne, utopijne społeczności mieli tę przewagę nad dzisiejszą, defetystyczną sztuką, że pokazywali coś, do czego należałoby dążyć.
Jedna z moich znajomych, jeszcze w czasach, gdy nastolatki w internecie czas spędzały na portalu Ask.fm, pokazała swoim obserwującym ciekawą zabawę myślową. Gdybyś mógł urodzić się w świecie idealnym, pozwalającym na osiągnięcie samospełnienia oraz dojścia do sukcesu, to wybrałbyś system kapitalistyczny czy socjalistyczny? Większość osób, po zrozumieniu, czym ten socjalizm naprawdę jest porzucała kapitalizm. Dziś pewnie jednak ich światopogląd wygląda inaczej, bo poza tą jedną użytkowniczką forum nikt nie przedstawił im opłacalnej alternatywy wobec dzisiejszego systemu.
W Klimie wszyscy w tą samą drogę kierują, zarobkiem działkują
Jednym z ciekawszych, nomen omen, ewenementów w polskiej kulturze była właśnie Molesta Ewenement. Grupka chłopaków, której głównym celem było trzymanie się razem, jaranie blantów i robienie takiej muzyki, która będzie później lecieć na każdym walkmanie. Ich teksty opierały się głównie na zasadach moralnych, jakie obowiązują osoby zrzeszone w Klimie – ich nieformalnym kolektywie. Był to jeden z pierwszych polskich rapów, idący prosto z warszawskich ulic. Przekaz płynący od Molesty był bardzo prosty – razem możemy zrobić wszystko, należy się dzielić i słabszym pomagać. Ta, infantylna chciałoby się rzec, maksyma, jest mimo wszystko czymś, czego naszemu społeczeństwo zdecydowanie brakuje. Klima, tak jak Molesta, w końcu się rozpadła, a Włodi, Vienio czy Pelson toczą żywot celebrytów. To, co dawali młodym ludziom w latach 90. jest jednak potwornie niedoceniane. Poza pustą krytyką niektórych mechanizmów oferowali ludziom nadzieję.
Banksy tworzy ciekawe rzeczy. Myślę, że co najmniej jeden z twoich 10 lewicowych znajomych na Facebooku ma jego mural ustawiony jako zdjęcie w tle. Co nam po tych muralach, jeśli one ciągle skupiają się na pokazywaniu, jak zły jest ten świat. Ten tekst jest swoistego rodzaju call outem do wszystkich osób uzdolnionych artystycznie, aby w swoim repertuarze znalazły również miejsce na tworzenie światów inspirujących. Dogville (2003) Larsa Von Triera czy Mechaniczna pomarańcza (1971) Stanleya Kubricka to ponadczasowe obrazy traktujące o konflikcie interesów rodem z Antygony. Ale jak bardzo inne byłoby przyjęcie obu produkcji, gdyby Grace z Dogville udało się zmienić mieszkańców tej opresyjnej społeczności w dobrych ludzi. Podobnie z drugim przykładem – gdyby główny bohater Mechanicznej pomarańczy przeszedł przemianę wraz z całym systemem i społeczeństwem, w którym żył. Takie produkcje wyłamywałyby się z kanonu egzystencjalistycznych, melancholijnych opowieści o słabości jednostki w walce z systemem. Opisywanie świata, w którym zwycięża dobro udaje się najlepiej filmom animowanym, zarówno amerykańskim – Pocahontas (1995), jak i japońskim – Księżniczka Mononoke (1997). Dzieci mają jednak za mało siły by zmienić świat, a rodzice wykorzystują te seanse na popołudniową drzemkę w kinie.
Kolejnym bajkowym przykładem jest uniwersum Smerfów. Niebieskie, belgijskie, małe stworki żyją w utopijnej komunie. Opowieść doczekała się wszak nawet swojej marksistowskiej analizy i to niejednej. Osobiście Gargamela postrzegam jako reakcję, przed którą ostrzegały socrealistyczne plakaty zdobiące słupy informacje za Gomułki. Odczytywanie Klakiera jako instrumentu burżuazji do wywoływania strachu wśród proletariuszy, również ma całkiem logiczne wyjaśnienie. Choć Małego Księcia darzę wielką niechęcią, to i on musiał się w tym tekście znaleźć. Saint-Exupéry miał sporo racji odnośnie zdolności percepcji u dzieci i dorosłych. Bardziej trafnym określeniem na zatracenie ideałów przez starszych jest moim zdaniem starcza choroba pragmatyzmu. Oskarżyłem o nią jednego z wrocławskich działaczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej (czy też dziś – Nowej Lewicy) podczas panelu dyskusyjnego, na którym pięć osób powyżej 40. roku życia wypowiadała się na temat… dlaczego młodzież nie głosuje na lewicę.
Agitujmy, edukujmy, wspierajmy się nawzajem. Inspirujmy wszystkich wokół, sami twórzmy utopię i dajmy się porwać dziecięcym marzeniom. Brzmią infantylnie? Za to zawierają w sobie nasze prawdziwe, wewnętrzne, jakby to ujął Freud, pragnienia. Choć nasze społeczeństwo, zgodnie z teorią francuskich sytuacjonistów przypomina spektakl, to nie możemy zapominać, że to my gramy w nim główne role. Nie bójmy się domagać więcej, nie bójmy się wychodzić na ulicę, nie bójmy się przejmować przestrzeni miejskiej plakatami, wlepkami czy graffiti. Twoja siedemdziesięcioletnia kamienica nie będzie płakać, jeśli napiszesz na niej antyfaszystowskie hasło. Natomiast ten jeden, 27-letni skinhead z pobliskiej dzielnicy, przejeżdżając tramwajem je zauważy i poczuje, że to nie jest jego grunt. A jeśli dodatkowo, wesprzesz lokalnych twórców tworzących kulturę równościową, to te freudowskie marzenia będą miały szanse spełnić się znacznie prędzej. Po prostu działaj.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…