W dyplomacji nie ma żadnego doświadczenia. To profesor nauk prawnych, były senator i wojewoda łódzki związany z PiS, z zapałem wdrażający w Łodzi ustawę dekomunizacyjną, maszerujący razem z ONR i straszący lewicą, która chce legalizować pedofilię. Zbigniew Rau obejmuje właśnie po Jacku Czaputowiczu resort spraw zagranicznych, a premier Morawiecki nazywa go „silnym fundamentem drużyny wzmacniającej Polskę”.
Ministrem spraw zagranicznych Polski zostaje człowiek, który nigdy nie miał do czynienia ze służbą dyplomatyczną, a sprawami międzynarodowymi zaczął się zajmować w 2019 r., wchodząc do stosownej komisji sejmu. Świadczyć to może o tym, że po tym, gdy Jacek Czaputowicz wyraził jeszcze w lipcu chęć odejść z MSZ, PiS miał naprawdę problem ze znalezieniem chętnego na jego miejsce. A także o tym, że główny kurs polskiej polityki zagranicznej i tak został dawno ustalony, ewentualnie jest na bieżąco konsultowany z amerykańskim „przyjacielem” Warszawy, a do jego realizowania potrzeba po prostu lojalnego wobec prawicy wykonawcy. Człowiek z doświadczeniem i myślący samodzielnie mógłby tylko przeszkadzać.
Jestem przekonany, że powołani dziś nowi ministrowie i doświadczeni fachowcy – @a_niedzielski i @RauZbigniew – będą stanowić silny fundament naszej ?? drużyny wzmacniającej Polskę.
— Mateusz Morawiecki (@MorawieckiM) August 20, 2020
A to, że Zbigniew Rau podziela poglądy konserwatywne i ksenofobiczne, walczy z „cywilizacją śmierci” i atakuje wszystko, co mu się kojarzy z lewicą, wiadomo aż za dobrze. W 2018 r. podczas kampanii wyborczej kandydat Rau opłacał na Facebooku reklamy, w których ostrzegał przed „cywilizacją śmierci” i „ideologią LGBT”. Straszył, że odejście od konserwatywnych wartości już doprowadziło Europę do legalizacji zoofilii, upowszechnienia eutanazji słabych i schorowanych, postulatów aborcji przez cały okres ciąży, a nawet rozważań o legalizacji pedofilii i kanibalizmu. PiS „jest ostatnią barierą, jaka chroni nas i nasze rodziny przed chaosem, który chce nam zafundować lewica” – zachęcał do głosowania profesor prawa.
W 2016 r. Zbigniew Rau, ówcześnie wojewoda łódzki, bronił również „obywatelskich patroli” zorganizowanych przez Obóz Narodowo-Radykalny, które krążyły po Łodzi, m.in. w okolicach ośrodka dla uchodźców. – Jeśli młodzi ludzie dla dobra wspólnego chcą się organizować i uznają, że bezpieczeństwo może być zagrożone, to jest kapitał, na którym możemy budować – komentował nacjonalistyczną inicjatywę. Twierdził również, że to normalne, że wobec „obiektywnego zagrożenia” starsi reagują rozważnie, a młodzi chcą bardziej stanowczych posunięć. W 2016 r. Rau szedł również na czele łódzkiego marszu pamięci „żołnierzy wyklętych”, ramię w ramię z „młodymi ludźmi” z ONR, Młodzieży Wszechpolskiej, kibicami Widzewa i korwinistami. Okrzyki „Skończyła się lewacka Łódź” czy „O Warszycu pamiętamy, komunistom żyć nie damy” i oczywiście „A na drzewach zamiast liści…” najwyraźniej mu się podobały.
Rau wyróżnił się również na polu dekomunizacji. Wszelkimi możliwymi środkami starał się skasować z mapy Łodzi Plac Zwycięstwa (bo, jak wiadomo, według IPN w 1945 r. nie było żadnego zwycięstwa nad faszyzmem) i zastąpić go Placem Lecha Kaczyńskiego. Przegrał jednak w Najwyższym Sądzie Administracyjnym. Wycofał się również z ustanawiania ulicy Kazimierza Kowalskiego, przedwojennego działacz za nacjonalistycznego z uznaniem patrzącego na faszystowskie Włochy i III Rzeszę (ostatecznie przez hitlerowców zamordowanego). Z mapy Łodzi zniknęło natomiast kilkanaście nazw ulic upamiętniających lewicowych działaczy i działaczki, komunistów, którzy w latach II wojny światowej zginęli w walce z okupantem, ul. Batalionu Platerówek czy ul. Przodowników Pracy. Pojawił się za to John Wayne, który w mniemaniu wojewody zasługuje na ulicę w Łodzi, bo „utożsamia wartości amerykańskie”.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…