Historia strajku w kieleckim MPK, zapowiedzianego na 1 września, ukazuje nam coś więcej niż gniew pracowników domagających się poprawy warunków pracy. Według Marcina Chłodnickiego, miejscowego radnego Lewicy, miejscowa elita PiS próbuje uderzyć w obecne władze samorządu posługując się w tym celu kierowcami transportu miejskiego. Radny mówiąc o tym lokalnym mediom użył kontrowersyjnych, jak na lewicowca słów. Portal Strajk przyjrzał się sprawie.
– Rozumiem, że dla osób nie znających dobrze kieleckiego kontekstu te słowa mogły wydać się niestosowne. Proszę jednak zrozumieć, że miałem tutaj na myśli przede wszystkim lokalne elity Prawa i Sprawiedliwości, które cynicznie wykorzystują położenie pracowników do politycznej rozgrywki przeciwko samorządowi – wyjaśnia Chłodnicki.
– Zawsze jako lewica jesteśmy za tym, aby ludzie walczyli o swoje prawa, ale apelujemy też o to, żeby kierowcy nie dali się wmontować w organizację kryzysu, który skupi się na mieszkańcach Kielc – zaznaczał wcześniej w rozmowie z portalem Nasze Miasto.
Aby zrozumieć, o co chodzi w tym konflikcie, należy poznać historię kieleckiego MPK.
Usługi publiczne po kielecku
To jakże znamienna opowieść o patologii polskiej transformacji i jej brzemiennych skutkach. Kiedy w 2007 roku pracownicy MPK, wówczas spółki komunalnej podjęli strajk, ówczesny prezydent miasta, bezideowy „turkmenbasza” Wojciech Lubawski zastosował środek represyjno-zapobiegawczy – sprywatyzował przedsiębiorstwo, oddając 70 proc. w prywatne ręce, oczywiście znanych sobie ludzi. Lubawski odszedł po wyborach w 2018 roku, ale odwilż jeszcze nie nadeszła. – MPK wciąż trzęsie ten sam układ – tłumaczy nam kielecki aktywista.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…