Red. Sonia Milch polemizuje ze mną na łamach „Codziennika Feministycznego”, krytycznie odnosząc się do mojego głosu w sprawie pracy seksualnej i jej ewentualnej legalizacji. Niestety, nie potrafię do końca zrozumieć, na czym dokładnie pragnie swoją krytykę osadzić.
Autorka na wstępie (tu tekst z CF) nie może zdecydować się, z jakiej właściwie pozycji pragnie mnie skrytykować (tu źródłowy tekst). Najpierw bowiem zarzuca mi brak szerszej perspektywy i powielenie innych interneowych wypowiedzi (spieszę wyjaśnić: teksty z rubryki „komentarz dnia” to krótkie emocjonalne wystąpienia, nie zaś rozbudowane analizy). Za chwilę jednak w ogóle próbuje odmówić mi kompetencji do zabierania głosu, robiąc to w dodatku w sposób bardzo protekcjonalny („blog „Escort Girl” prowadzony jest przez pracowniczkę seksualną, osobę która pracowała w kilku agencjach i mieszkaniówkach. Weronika Książek natomiast nie przyznaje się nigdzie do doświadczeń pracy w tym sektorze, jest natomiast lewicową publicystką”). Te zarzuty – o brak pogłębionej analizy i o brak kompetencji do wypowiadania się w temacie – już na starcie wykluczają się wzajemnie.
Idąc tym tropem wykluczają one również głos Sonii Milch, która też przecież nie definiuje się poprzez doświadczenia w sexworkingu – analogicznie zatem nie ma prawa dyskutować z tezami na blogu sexworkerki, o ile nie może poszczycić się doświadczeniem przynajmniej takim, jakie posiada Escort Girl. A jeśli nie może, pozostaje jej się wyłącznie zgadzać. Autorka, zapewne nieświadomie, weszła w absurdalny schemat, w którym na temat ciąży mogą wypowiadać się (i mieć rację) tylko ciężarne itp. Zapewniam, że szanuję wagę wypowiedzi osoby bezpośrednio zaangażowanej w sprawę, ale po to przecież owa wypowiedź powstała, by dać pole do dyskusji, a nie zawęzić je do branży.
W takim ujęciu polemiki, gdy sięga się do cv adwersarza, należy wykazać niezbicie znajomość wszystkich jego niuansów, pokazać brak kompetencji lub stosownych do wyrażania opinii doświadczeń i wylegitymować się własnymi zasługami w tym zakresie. Tu mogłaby się pani redaktor zdziwić, jak niesłuszne jest wpychanie mnie na pozycję Carrie Bradshaw, być może kiedyś o tym porozmawiamy. Ja w polemice wolę przyjmować powszechnie stosowaną zasadę, że dajemy kredyt zaufania, przyjmując, iż autor miał przesłanki, by dojść do takich, a nie innych wniosków i zamiast roztrząsać słuszność tych przesłanek, odnosimy się wyłącznie do tego, co zostało napisane na łamach. Tym bardziej, że wydawało mi się, iż argumentuję dosyć klarownie, choć może to być oczywiście złudne.
Z dalszej części tekstu nie potrafię wywnioskować, co właściwie tak autorkę rozsierdziło. Nie wypowiadam się z pozycji moralnej wyższości, przeciwnie – wyraźnie zaznaczam, że chcę mieć pewność, iż żyję w rzeczywistości, w której to wyłącznie świadome sexworkerki dyktują warunki, a nie tkwią w układach seksualnego wyzysku – który ma przecież miejsce, z tą tezą chyba żadna z nas nie dyskutuje. Autorka ucieka bezpiecznie w sarkazm, zupełnie niepotrzebny („Mówienie o pracy seksualnej w sposób afirmatywny nie jest przejawem niedawno powstałego lewicowego porno lobby z siedzibą na brazzers.com”), czyniąc ze mnie osobę pruderyjną, co z tekstu nie wynika w żaden sposób. Oburzam się na wyzysk, nie na „proceder”. Nie boję się emancypacji przez prostytucję – chcę, żeby stała się dostępna i osiągalna po dokonaniu świadomego wyboru, po otrzymaniu stosownej dawki edukacji itd. Nadal jednak ta emancypacja dotyczy niewielkiego ułamka pracownic. Nadal faktem jest też, że opiera się na utowarowieniu ciała, a ono nie może być nikomu podstępnie, czy też wprost narzucone. Tu wkraczam z bardzo ostrożną propozycją – „uznać pracę seksualną za zawód szczególny”, by nie odmówić kobietom o innej wrażliwości poczucia, że ustawowo zabrania im się myśleć o akcie seksualnym wyłącznie jako o akcie intymnym. Nie ma tu moralizatorstwa, ani strachu przed rozpasaniem, jest tylko szacunek. Ponieważ temat pracy seksualnej dotyczy jednak statusu kobiety (najczęściej kobiety) w społeczeństwie, należy uznać go za szczególny, czy też powiedzmy, podwyższonego ryzyka. Nie jest to wyłącznie temat dla związków zawodowych.
Wbrew twierdzeniu „może na to powinna zwrócić uwagę Pani Weronika, jako dobra lewaczka, że w obecnej sytuacji prawnej, wszelka samoorganizacja pracowniczek_ów seksualnych jest nielegalna” – wyjaśniam w ostatnim akapicie mojego krótkiego tekstu, że państwo powinno na jakimś etapie wkroczyć i tę samoorganizację premiować. Wydaje mi się, że odpowiedzi na wszystkie wątpliwości autorki spokojnie da się tam znaleźć, jeśli się chce.
Sonia Milch próbuje udowodnić, że nieomal nie potrafię czytać („Weronika Książek stwierdza, że takie głosy słychać coraz częściej na lewicy (do tej pory blog „Escort Girl” nie kojarzył mi się z medium lokującym się po jakiejkolwiek stronie sceny politycznej”), tymczasem nigdzie nie stwierdzam, iż blog ten jest lewicowy bądź prawicowy, jest jedynie punktem wyjścia do dalszego omówienia dyskusji toczącej się na łamach portali i prywatnych facebookowych tablic naszych lewicowych kolegów. Owszem, „na lewicy” słychać mnóstwo głosów – zbieżnych ze zdaniem Escort Girl i przeciwnych. Odnoszę się w tekście do wybranych stwierdzeń – naprawdę nie wiem, gdzie tu kontrowersja.
Obie chcemy szeroko pojętej legalizacji pracy seksualnej, obie walczymy „o prawo do wyboru bez społecznej opresji” – nie rozumiem więc oskarżycielskiego ostatniego zdania „na przeszkodzie stoicie wy”.
Rozumiem, że red. Milch może nie zgadzać się z moim punktem widzenia, iż zawód sexworkerki „nie jest jak każdy inny”. Rozumiem, że może uważać inaczej. Jednak i tutaj autorka się gubi w argumentacji: najpierw stwierdza „bycie dziwką, kurwą, prostytutką, pracownicą seksualną jest prawie jak bycie baristką, felietonistką, modelką, reżyserką, mechaniczką, urzędniczką”, a za chwilę: „nie walczymy o uznanie pracy seksualnej „karierą roku” albo „jednym z pięciu najlepszych zawodów, które można wykonywać po stosunkach międzynarodowych”. To sprzeczność, która potwierdza raczej moją, niż autorki, tezę. Bo z wywodu tego wynika, że jest to zawód taki sam jak inne wymienione w tekście, ale z jakiegoś powodu „karierą roku” nie będzie i wcale o to nie zabiegamy. Zatem jest to zawód „szczególny”, a my walczymy o upodmiotowienie go. A taki wniosek oznacza, że tak naprawdę się zgadzamy.
Mam wrażenie, że nasze teksty mówią o tym samym, autorka jednak pragnie na siłę przesuwać punkt ciężkości i sugerować mi moralizatorskie zapędy. Ze wszystkich wymienionych wyżej powodów polemikę tę uważam w dużej mierze za chybioną.
Ps. Bardzo efektowny, choć niebezpieczny zarazem jest tytuł polemiki – „Tak dla sexworkerek, nie dla zwykłych kurew, czyli ciąg dalszy wojny na słowo między pracownicami a dziennikarkami”. Chciałabym zaznaczyć, że ja nie prowadzę wojny ani z pracownicami, ani z dziennikarkami, ani w ogóle żadnej wojny. Unikam tego słowa jak ognia, podobnie jak słowa „masakra” (takie osobiste przewrażliwienie), nie chcę być osadzana w takim kontekście. Widzę tu chęć niezdrowego podkręcania sporu pomiędzy autorkami, których teksty sytuują się w lewicowym dyskursie i to w dodatku dosyć blisko.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Deklaruje się za legalizacją prostytucji. Założeniem związku zawodowego prostytutek. Likwidację tzw. alfonsów!
Obecnie mamy w Polsce burdele pod parasolem „Agencji Towarzyskich”.. Jeden z ojców świętych czerpał korzyści z prostytucji, miał ksywkę „Burdelpapa”.
Czytam te poważne teksty na poważny temat, z poczuciem odkrywania lądów dawno odkrytych i zamieszkałych przez zainteresowane sexworkerki od wieków. Warto w Europie zwiedzić ruiny starożytnego Koryntu, aby zapoznać się z mającą trzy tysiące lat metodą terapeutyczną, przeznaczoną dla wytrwalych wiernych, ktorzy dotarli do świątyni. Metoda znana byla przed wiekami, cztery tysiące lat wcześniej co najminiej w starożytnym Babilonie i Egipcie, gdzie studzony pielgrzym również, za złozoną swiatyni ofiarę, zaznawal terapeutyki i pomocy cielesnej po trudach wędrówki. Milośnikom czasów nowszych polecam szczegolnie praktyki dworu francuskiego. Sama Anna Boleyn podobno poznala te metody i ta wiedza pomola jej ulżyc w ciężkiej słubie króla Henryka VIII, a po dwóch krolowych z Francji i znającym te metody Auguście Mocnym upadajaca Polska miala dwór, który w czasch Stanislawa Augusta niemal doganiał Francję. Nasza dzielna Róża Luxemburg z klasowych pozycji analizowala ciężka pracę wyzyskiwanych kobiet w dzielnicy czerwonych latarni w Altonie, dziś przedmieściu Hamurga, gdzie marynarze odzyskiwali zdrowie i wigor po trudach żeglugi. W rewolucyjnym zapale zamierzala z bardziej odważnych utworzyć oddział bojowy proletariatu, ale szczęśliwie Klara Zetkin jakoś projekt zablokowała. Jak widać, dzisiejsza dyskusja nie jest tak nowoczesna i odkrywcza, jak można się spodziewać. Zamiast popisywać się elokwencją i szukać usprawiedliwienia i nobilitacji zawodu, warto poparzeć na realne warunki wyzysku biednych dziewcząt, poddanych bezwzglednemu wyzyskowi przez cwanych gangsterow, udających dla niepoznaki biznesmenow, a faktycznie opiekunów nowych niewolnic. I taka jest bezwzgledna prawda. nie mylić pracy w domach publicznych ze stylem wolnego seksu. W pierwszym przypadku to niewolnicza praca, często na początku traktowana jako życiowe wyzwanie i sposób na wydostanie się z nędzy, w drugim przypadku to kaprys wolnych ludzi. Dotyczy to rownież męskiej prostytucji. I nie ma się co licytować doswiadczeniem. Chirurg, ucinajacy pacjentowi nogę, rzadko sam ja sobie wcześniej dla wprawy odciął.
Czytam i przecieram oczy ze zdumienia. Niby wszyscy chcą dobrze, a wychodzi jak zawsze. Oto Polska Lewica [sic], której skądinąd kibicuję od lat, a ktorą na potrzeby powyższej dyskusji rerezentuje pani Książek, syndykalistka 'hmm’ i jeszcze ze dwie osoby, grzęźnie w teoretycznych rozważaniach i nawet nie sprawdzi, jaki wpływ proponowane rozwiązania wywarły na sytuację pracownic seksualnych w państwach, które je wprowadziły. A z wynikow badań udostępnianych przez organizacje, w ktorych zrzeszają się same zainteresowane wynika, że tzw. model szwedzki wymusza na nich bardziej niebezpieczne warunki pracy.
Odnosząc się do słów p. Książęk o 'kobietach o innej wrażliwości’, którym mianoby czegoś zabraniać, proszę zwrócić uwagę na istnienie zawodów takich jak psychoterapeuta czy opiekun medyczny – czy wpływa ono w jakiś sposób na to, jak myślimy o wysłuchiwaniu zwierzeń przyjaciół albo opiece nad chorymi bliskimi? Dodam, że daleko nie wszystkie opiekunki wykonują ten zawód z 'powołania’, a gdyby zbadac poziom wyzysku w opiece i pracy seksualnej, wyniki mogłyby być *przynajmniej* zbieżne i to pomimo braku napietnowania tej pierwszej.
Poza tym czuję, że upodmiotowienie dzieje się właśnie w bieżącej dyskusji: pracownica się wypowiada – i w od razu próbuje się ją zdyskredytować: że jej przypadek jest wyjątkowy, że ma jakiś ukryty interes. Smutno.
Widzę natomiast światełko w tunelu w postaci zaproszenia do rozmów; byle nie zaczynać od 'nie masz pojęcia’…
jest to artykuł typu pyskówka – ja jako mężczyzna chciałbym widzieć Kobiety piękne mądre i na pewno nie na ulicy gdyż jest to hańbą dla tych Kobiet ale i dla mężczyzn a artykuł za zbędny, jednak jestem za Panią Weroniką ale z innych względów pozdrawiam
Jaka lewica – takie dysputy.
Libertarianka Święta Ladacznica najwidoczniej pomyliła kierunki. Rzecz w tym, że wbrew PONowoczesnej propagandzie, nie wszystko to, co stoi w konflikcie z tradycją konserwatywną, z automatu staje się lewicą. Lewicę wyróżnia przede wszystkim sprzeciw wobec gorąco popieranej przez nią ekstremalnie prawicowej (!) komodyfikacji każdego aspektu człowieczeństwa – w tym seksualności. Zamiłowanie do błędnego paradygmatu samoposiadania jest domeną skrajnie prawicowych libertarian, a nie jakiegokolwiek odłamu lewicy.
No jest dużo statystyk i badań zobacz sobie na norcidmodelnow.org (albo com) i na feministcurrent.com, tego jest od cholery i nie mów że nie ma tego, bo czarujesz. Poza tym tu nie chodzi i wiktymizację. Zaprzeczas istnieniu ofiar? Oczywiście że większość kobiet jest w sytuacji i pozycji społecznej i ekonomicznej nie równej z mężczyznami, są niżej są dlatego częściej gwałcone i wykorzystowane, eksploatowane na różny sposób, ponieważ jest coś jakby patriarchat… Nie chcę wiktymizacji tych osób ale wiem że ich życie jest tramuatyczne i myślę że nalezy się im jakieś współczucie i wzmocnienie jak najbardziej. Zaprzeczając takiemu stanowi rzeczy, tj faktycznej sytuacji kobiet w świecie, przeciwdziałasz ruchowi feministycznemu, zamazujesz prawdę, i szerzysz destrukcyjną dla mnie i innych kobiet propagandę. Strasznie dbasz o swój interes i dam sobie palec uciąć że w ogóle nie interesuje Cie ani ruch feministyczny ani feminizm ani jego teoria, ani kobiety z innych warstw społecznych i zmuszane do prostytucji imigrantki lub kobiety z trzeciego świata. widać to na twoim blogu i nie mam co tego cienia wątpliwości. Twój blog to blog dla ludzi biznesu, kobiet które mają dużo pieniędzy żeby chodzić do salonów piękności i sprawiać sobie dużo łatwych przyjemności. To nie jest blog który mówi o jakimkolwiek feministycznym przesłaniu poważnym, ani o rzeczywistości społecznej, to cukierkowa propaganda i promowanie biznesu, chęć wciągnięcia do tej pracy kolejnych kobiet, szminkując ją i pudrując, namawiając do realizacji się w sprzedaży seksu, bo to dla Was lukratywne (dla twojej branży). Nie dam się nabrać, ten blog to jedna wielka propaganda sex biznesu, z którym jesteś związana. To popaganda chorych stosunków kapitalistycznych uprzedmiotowujących kobiety i w ogóle ludzi, i nie rozumiem jak ludzie – „na lewicy” nawet niby antykapitalistyczni i antypatriarchalni anarchiści mogą się na to nabierać, to mnie osobiście przeraża i tracę wiarę w ludzi.
@Statystyki
Czym jest feministcurrent, nie chce mi się sprawdzać. Natomiast nordicmodelnow to strona lobbująca za wprowadzeniem konkretnego rozwiązania prawnego, więc statystyki muszą pasować do postulatów. Nie ufam takim statystykom. Statystykom na stronie za dekryminalizacją też bym nie ufała. Siedziałam w aktywizmie dość długo i oduczyłam się zaufania do badań „naukowych” pod tezę.
@Wiktymizacja i zaprzeczanie istnieniu ofiar
Nie zrozumiałaś mnie (wielka niespodzianka). Nie pisałam o ofiarach gwałtów i eksploatacji tylko o kobietach pracujących w agencjach w Polsce. Które wcale nie są takie, jak się Weronice Książek wydaje. Linkowałam tutaj notkę o nich.
@Co mnie interesuje
Interesują mnie pracownice seksualne z Polski. Polki, Ukrainki itd. Jestem człowiekiem, doba ma 24 godziny, mam na głowie wiele spraw, a ja nigdy w żadnym kraju Trzeciego Świata nie byłam i mogę sobie tylko wyobrażać, jak tam jest.
@Blog dla ludzi biznesu, stan majątkowy itd.
Ile moich wpisów przeczytałaś? Trzy z wierzchu? Istotnie jadę niedługo do SPA, ale a) na zaproszenie, b) jako płatna towarzyszka, c) to będzie moja pierwsza większa przyjemność od wielu miesięcy, bo w ostatnich miesiącach ciężko zapieprzałam, d) od kiedy to, że blogerka raz na jakiś czas jedzie do SPA definiuje jej czytelników? XDDD
Na moim blogu pokazuję, jak z cytryny (przymus ekonomiczny zmuszający do podjęcia pracy w tej branży) zrobić lemoniadę. Ale o tym będzie jedna z następnych notek, więc teraz nie będę się rozpisywać.
@Cukierkowa propaganda
Uśmiałam się. Ja za niczym nie lobbuję na blogu, więc nie mogę uprawiać propagandy. Od dwóch lat opisuję swoją rzeczywistość. Tak się składa, że na ogół jest mi w niej fajnie. Ale jak jest niefajnie, to o tym piszę. Mam tam wpisy, w których przeżywam stan depresyjny po gwałcie, albo płaczę, bo mnie klient źle potraktował. To rzadkie sytuacje, ale o nich nie „zapominam”. A jak ruszy moja strona SexWork.info (walczymy z awarią w firmie hostingowej) to będziesz mogła przeczytać jak bardzo zniechęcam ludzi do pracy w tej branży. Każdy, kto do mnie pisze z pytaniem „jak zacząć” dostaje na powitanie link do tego tekstu. Dopiero potem, jeśli nadal chce wiedzieć jak zacząć, odpowiadam na konkretne pytania.
A jak upodpomiotowić uprzedmiotowienie? To jakiś cyrk, fajnie że na codzienniku piszą osoby które chyba za bardzo nie interesują się ani układem sił i bezsił na świecie, ani patriarchatem i jego przejawami, ani tym bardziej feminizmem i jego różnymi odmianami. Ta strona to jakieś kolesiostwo i błazenada emocjonalna a nie rzetelna informacja feministyczna.
A może zechciałaby tak Pani odnieść się do meritum krytyki Pani tekstu, czyli Pani uprzedzeń, nieznajomości branży i abstrakcyjnych postulatów? Czekam też na Pani odpowiedź na moją polemikę z Pani tekstem, http://escortgirl.blog/agencja/realia-pracy-w-agencji-dla-niekumatych-dzialaczy-lewicowych/
Proszę nas zacząć SŁUCHAĆ, a nie okopywać się na swoim. Dobrze, że zauważa Pani, że wychodzimy z podobnych założeń. Ale brakuje Pani wiedzy, bez której nam Pani szkodzi, miast być dobrą sojuszniczką w walce o poprawę naszej sytuacji. Tę zaś zdobędzie Pani, pochylając się z uwagą – i bez emocji! – nad wypowiedziami takimi jak moja czy Soni.
Ogromnie się cieszę, że warunki w Pani agencji są świetne i że ma Pani pełną decyzyjność. Szanuję bardzo Pani głos, nie dyskutuję z Pani doświadczeniem. Z przytoczonego wpisu zrozumiałam, że jest Pani przeciwniczką legalizacji i ujawnieniu jako pracownica seksualna („niech państwo się nie wtrąca”). Rozumiem też, że głos jako sojuszniczy rozumie Pani poparcie Pani racji w zaprzestaniu domagania się legalizacji pracy seksualnej i oddania ją pod państwową pieczę. Natomiast po przyjrzeniu się, jak Pani radziła, bez emocji, wypowiedzi redaktor Sonii Milch, wnjoskuję, że ona również, podobnie jak ja, i w sumie większość lewicowych środowisk, opowiada się za legalizacją, prawda? Czy się mylę?
Ma Pani oczywiście całkowitą rację, że moje postulaty są abstrakcyjne. Oraz w tym, że tkwienie w pracy seksualnej mimo woli jest spowodowane brakiem perspektyw na innym rynku pracy (dokładnie tak samo myślę). Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie każdy alfons to ten „zły”.
Zastanawia mnie słowo „uprzedzenia”, którego Pani użyła, chętnie dowiem się, co Pani przez to rozumie.
Ech, znowu przeczytała mnie Pani po łebkach. Od prawie dwóch lat nie pracuję w agencjach towarzyskich i konsekwentnie stosuję w swojej wypowiedzi czas przeszły. Ciekawi mnie, co jeszcze Pani umknęło.
Sonia Milch nie opowiada się ani za legalizacją, ani za dekryminalizacją. Sonia Milch po prostu nie precyzuje swojego stanowiska w jej tekście (prawdopodobnie dlatego, że nie uważa tej kwestii za istotną dla swojego toku myślowego). Mówienie o pracy seksualnej i destygmatyzacji nie oznacza jeszcze bycia za legalizacją. Proszę zrozumieć, że legalizacja jest ZAWSZE opresyjna (mniej lub bardziej) a to, co Pani postuluje w swoim poprzednim tekście, pod jego koniec, w praktyce przełoży się właśnie na opresję. „Większość lewicowych środowisk, opowiadających się za legalizacją” nie ma wiedzy w temacie, bo i nie pracuje w branży i nie umie sobie wyobrazić, jak postulowana legalizacja przełoży się na warunki pracy (podpowiem: niekorzystnie).
Uprzedzenia:
– prześmiewczy ton na początku Pani poprzedniego artykułu, w części o naszych menedżerach i dopatrywanie się „idealizacji seksualnego pośrednictwa” w prostym tekście o realiach, a także późniejsze „skrzętne wykorzystywanie” przymusu ekonomicznego przez menedżerów (zamiast dostrzeżenia, że zarządzanie pracą seksualną to znacznie bardziej złożony problem)
– przekonanie, że istotna jest „emancypacja przez prostytucję” i że ta emancypacja dotyczy zaledwie promila polskich kobiet; w ogóle ostry i niemający pokrycia w rzeczywistości „podział na ziemniaki i kartofle”, czyli seksworkerki i prostytutki – widzę na FB, że Pani już od tego odeszła w powierzchownej, lingwistycznej warstwie, ale jest jeszcze cały duży fragment o „ciekawości i autentycznej radości seksu” skontrastowany z przymusem ekonomicznym i robienie z większości pracownic seksualnych – tych pracujących pod przymusem ekonomicznym – biednych, niemych ofiar, co to nie mają wiele do powiedzenia
– przeświadczenie, że 90% pracy seksualnej wiąże się z wyzyskiem i uprzedmiotowieniem (statystyki są wzięte z kosmosu, nie ma żadnych wiarygodnych badań na ten temat)
– stawianie państwa i prawa polskiego w roli zbawcy biednych prostytutek zamiast pozwolenia nam, byśmy same się oddolnie organizowały i same stanowiły o sobie, udzielały sobie wsparcia, mówiły czego nam potrzeba itd.
W skrócie: w swoim poprzednim tekście wyraża Pani nadmiernie złe zdanie i o menedżerach (że większość to źli ludzie i wyzyskiwacze), i o pracownicach seksualnych (że większość to bezwolne, nieme ofiary). Traktuję to jako uprzedzenia, bo upatruję ich źródła w nieznajomości tematu pomieszanej z emocjonalnym nastawieniem do sprawy.
Święta Ladacznico, ale Ty w ogóle nie masz pojęcia o feminizmie jako ruchu politycznym i promujesz nierówność promując seksualizację kobiety. Związki zawodowe – jasne, idźcie do ZSP (związek syndykalistów polskich) możecie ze mną pogadać i obgadamy to. Prostytutka nie jest karana i nie powinna być. Jednakże – jak najbardziej kryminalizowani powiinni być alfonsi i klienci. Ja osobiście potępiam patriachat i ponieważ dla mnie prostytucja jest ultrapatriarchalna – kobiety, dzieci są prostytutkami, alfonsi zazwyczaj mężczyźni i klienci zawsze mężczyźni, to również pragnęłabym jej przeciwdziałania. Ale nie przeciwdziałam prostytutkom tylko alfonsom, biznesowi i klientom. Legalizacja prostytucji to bardzo dużo konsekwencje o których chyba nie masz pojęcia. Wiesz, jakieś 95 procent kobiet to nie są escort girl tylko kobiety zmuszone nawet przez swoją rodzinę do prostytucji. Legalizacja pośrednictwa w sprzedarzy seksu oznaczałaby: 1. alfonsi bezkarnie robili by łapanki na kobiety, dzieci a nawet młodych mężczyzn, wciągając ich do tego. To dotyczy ludzi biednych tak? Ty nie jesteś biedna i masz wybór. 95 prostytutek jest biedna jest słaba nie ma wybory jest w to wciągana. Gdyby była legalizacja to te biedne prostytutki byłyby bezkarnie prostytuowane i ich życie byloby dnem totalnym. Nie rusza Cię to? Tu chodzi o inne rozwiązanie niż legalizacja. Jeśli bronisz legalizacji pośrednictwa alfonsów itd. to tylko dlatego że z sama jesteś alfonsą i Ci się opłaca werbowanie kolejnych dziewczyn. Wiesz rozwój biznesu to rozwój eskploatacji i uprzedmiotowienia oraz patriarchatu – jestem temu przeciwna. Chcę dla prostytutek dobrze i dla kobiet ale nie dla biznesu i patriarchatu, czy to dziwne być feministką antykapitalistyczną i tak uważać? Poza tym wiesz co oznacza legalizacja? Sex trafficking do polski czyli z krajów biedniejszych kobiety byłyby tutaj masowo przewożone.
Każda kryminalizacja (klientów, trzecich stron) spycha seksworkerki/ów coraz bardziej do podziemia.
Skąd Ci się wziął pomysł, że chcę legalizacji…?