Przypominać tego rodzaju banalne prawdy to niemalże wstyd. A jednak trzeba. W przyswojeniu prostej zależności, że za wykonaną pracę należy się zapłata, nie pomagają ani huczne obchody rocznic „Solidarności”, ani podkreślanie troski o prostego człowieka, czym lubią epatować nasi politycy. Przy okazji przypominając o innej banalnej prawdzie, mianowicie tej, że samo gadanie nic nie kosztuje.
Negocjacje w Polskiej Grupie Górniczej zakończyły się, jak już wiemy, klapą. 17 stycznia górnicy znowu ustawią blokady na torach, którymi węgiel powinien odjeżdżać do elektrowni. Jak to będzie dokładnie wyglądało, też wiemy, bo ostrzegawczy protest w tej samej formule odbył się już między 4 a 6 stycznia. Tyle tylko, że wtedy wyznaczona była data zakończenia demonstracji. Teraz ma być bezterminowo. Będzie twardo, bo pokojowe marsze nasze władze ignorują, protestacyjne miasteczka wyśmiewają. Protest górników też już starają się zlekceważyć. Podobno jeśli węgiel nie dotrze do elektrowni i zabraknie nam energii, ekspresowo kupimy ją za granicą. Nic się nie stanie!
Nasza władza – nie tylko zresztą obecna – już nie raz pokazywała, że oczekuje od ludzi harówki za marne pieniądze, nieadekwatne do obowiązków i odpowiedzialności. Ta prawidłowość sprawdza się w całej budżetówce, od nauczycieli, poprzez ochronę zdrowia, po administrację skarbową czy ZUS. W przypadku górników okazuje się, że państwowa spółka oczekuje pracy za darmo. Bo jednym z postulatów protestu jest wypłacenie wynagrodzeń za dodatkowe dniówki w soboty i niedziele. Za pracę w weekendy od września do końca 2021 r., która do tej pory nie przekładała się na wyższe zarobki.
Za pracę należy się płaca. Banał? No cóż, w pierwszych dniach negocjacji z górniczymi związkami dyrekcja Polskiej Grupy Górniczej sugerowała, że fundusz płac jest nie do ruszenia, bo Komisja Europejska, bo starania o pomoc publiczną, bo się nie da.
Nie da się zapłacić ludziom za wykonaną już pracę w sektorze o strategicznym znaczeniu dla gospodarki. To jest stanowisko państwowej spółki, to jest więc również stanowisko rządu, który rzekomo dba o ludzi.
Można myśleć, co się chce, o węglu i jego wydobyciu. Ba, można szczerze żałować, że polska debata o transformacji energetycznej nie wyszła poza eksperckie kręgi i nadal mamy energetykę opartą na węglu właśnie. A do tego czuć najszczerszą złość na myśl o tym, że „sprawiedliwa i zielona transformacja” to w polskich realiach nadal puste, tak puste, że budzące bezradny śmiech hasło. A równocześnie trzeba w tym momencie być solidarnym z górnikami. Bo tu nie chodzi o węgiel.
Tu stawką jest prosta zasada: za wykonaną pracę należy się uczciwa zapłata. Żadna to rewolucja czy, jak to lubią mówić nasi prawicowcy, neomarksizm; można tę zasadę wyciągnąć nawet z Katechizmu Kościoła Katolickiego. Można powiedzieć, że to zwykła przyzwoitość, a jednak dla polskiego rządu zachowanie tej przyzwoitości okazuje się za trudne. Gdyby górnicy ostatecznie nie dostali rekompensat za dodatkową pracę, mielibyśmy nie tylko oczywistą krzywdę grupy zawodowej, która wykonuje pracę ciężką, a nadal niezbędną. Mielibyśmy dodatkowo niebezpieczny dla wszystkich precedens. Skądinąd, nie taki znowu nowy. Górnicy fedrowali za darmo, by nie zabrakło nam surowca w elektrowniach; nauczyciele we własnym zakresie i na własnym sprzęcie przestawiali się na prowadzenie zdalnych lekcji. I nie są to jedyne przykłady.
Górnicy nie chcą się na to godzić. I nie powinniśmy mieć wątpliwości: mają rację!
PS. Drugim postulatem protestu w PGG jest podwyższenie płac w ten sposób, by zrekompensować wysoką inflację. Tego, jak przynajmniej twierdzi rząd, również nie da się zrobić. A za kilka miesięcy będą fetować Solidarność, związek zawodowy, która na dziewiątym miejscu słynnej listy postulatów wymieniała automatyczny wzrost płac, gdy rosną ceny.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …