Był taki czas kiedy, o dziwo, telewizja uczyła dzieci przyjaźni, współdziałania, bezinteresownej pomocy. Inspirowała, dając im poczucie sprawczości i ważności podejmowanych spontanicznie działań.
Telewizja jest medium, które obecnie kojarzy nam się z biernością i przaśną rozrywką – na pewno nie z wartościami uniwersalnymi, ogólnoludzkimi czy zdobywaniem pożytecznych umiejętności. Promuje się w niej celebrytów znanych z tego, że są znani, pokazuje sceny pełne agresji, mało miejsca poświęca się kwestiom wychowania. Wartości wspólnotowe zostały wyparte przez tępy indywidualizm i konsumpcjonizm, a z programów dla dzieci pozostały głównie, nie zawsze najlepszej jakości bajki. Wmawia się nam, że nie może być inaczej: „bo takie są oczekiwania widzów”. A jednak może być inaczej, bo inaczej było.
Programy Telewizji Dziewcząt i Chłopców (TDC) cieszyły się olbrzymią popularnością i wielką widownią. O takiej telewizji właśnie opowiada książka Sławomira W. Malinowskiego „Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957 – 1993). Historia niczym baśń z innego świata”. Do dzisiaj w pamięci ludzi, którzy we wskazanych w tytule latach byli młodzi i bardzo młodzi, pozostały takie programy jak „Niewidzialna Ręka”, „Klub Pancernych”, „Latający Holender”, czy też „Piątek z Pankracym”.
Sławomir W. Malinowski (rocznik 1957) jest reżyserem, autorem cyklu filmów o Telewizji Dziewcząt i Chłopców zrealizowanego dla telewizji Planete+. Jak podkreślał w jednym z odcinków, (tym o Niewidzialnej Ręce), był naocznym świadkiem tamtych czasów, a także uczestnikiem akcji NR, podczas której wraz z kolegami z gdyńskiej czternastki przy Władysława IV przygotowali, rzecz jasna anonimowo, zestaw okazów przyrodniczych do pracowni biologicznej. Ale to nie jedyna anegdota – na 482 stronach książki znajdziemy ich mnóstwo. Mówią o tak niebanalnych ludzi, jak Maciej Zimiński (kierownik TDC, pomysłodawca „Niewidzialnej Ręki”), Bohdan Sienkiewicz (twórca „Latającego Holendra”) czy Michał Sumiński (gospodarz „Zwierzyńca”).
Wróćmy jednak do „Niewidzialnej Ręki”. Rozpoczęła ona swój żywot w głębokim PRL, w sierpniu 1957 roku, jako inicjatywa harcerskiej gazety „Świat Młodych”. Była częścią innej tajemniczej akcji zwanej Wyprawą 1000 Przygód (W1000P). W ramach Wyprawy 1000 Przygód powołano Sztab i zachęcano dzieci do eksplorowania bliższej i dalszej okolicy oraz nadsyłania meldunków. Zadania były proste: „Czy wiecie, który dom jest w waszej okolicy najstarszy, albo które drzewo najgrubsze? A może odnajdziecie coś o czym nikt dotąd nie wiedział? Aby odkryć te wszystkie tajemnice organizujemy Wyprawę Tysiąca Przygód. Zgłaszajcie swój udział”. Wtedy to do redakcji zaczęły się zgłaszać „bandy” o takich nazwach jak Plemię Apaczów, Klub Włóczykijów, Banda Hucka Finna, Związek Biwakowców „Koziołek”, Krwawa Ręka, Czarna Błyskawica, czy też Inspektorat K-6.
Od łowców wrażeń „Świat Młodych” wymagał siły charakteru:
„Po pierwsze – prawdziwy odkrywca, tramp, powsinoga – nie traci żadnej okazji, żeby zrobić coś pożytecznego.
Po drugie – prawdziwemu odkrywcy obcy jest strach.
Po trzecie – na szlak przygody wyruszyć trzeba z humorem”
13 sierpnia 1957 roku Sztab ogłosił akcję „Niewidzialna Ręka”.
Zasady znowu były proste i zrozumiałe. Należało anonimowo wykonać coś pożytecznego dla kogoś znajomego lub nieznajomego. Inicjatywę podpowiedziało samo życie: grupa wiejskich chłopców nazywających siebie Włóczykijami pomogli 67-letniej pani Marciniakowej. Włóczykije posprzątali podwórko, wstawili drzwi do komórki, zmontowali małą ławeczkę, naprawili siekierę. Na miejscu zostawili proporczyk i rysunek z łukiem i strzałami. Wkrótce inicjatywa Niewidzialnej Ręki trafiła do telewizji. Jak podkreślał Maciej Zimiński, akcja nie zmuszała, a sugerowała co należy zrobić: „I to też nie na zasadzie idei wymyślonych przez nas, ale pokazując rzeczy otrzymywane i podpowiadane przez naszych widzów.” Atmosfera tajemniczości, wtajemniczenia i wrażenie istnienia nieformalnych więzi pobudzały inicjatywę młodych odbiorców.
W 1968 roku inicjatywę Niewidzialnej Ręki uzupełniono o jeszcze jeden ważny element, który kształtował postawy dzieci i tworzył więzi między pokoleniami. Chodzi o „bilet wizytowy”, pozostawiany przez Niewidzialnych na miejscu, zawierający numer i opis akcji oraz adres zwrotny, na który obdarowany powinien go wysłać – Telewizja Dziewcząt i Chłopców. W tym momencie Niewidzialna Ręka „przestała być hasłem, a stała się zorganizowaną akcją niesienia pomocy”. Szef każdej grupy, która chciała działać, wysyłał do Telewizji Dziewcząt i Chłopców deklarację, a redakcja przysyłała 4 „bilety wizytowe” i czekała na zgłoszenia od tych, którym Niewidzialni pomogli.
Przytoczmy niektóre zgłoszenia: „Przechodząc przez przypadek przez strumyk, zauważyliśmy, że leży zrobiona kładka na strumyku, a na niej ten oto bilet” – pisał Zdzisław Szkodun z Niewnic. „Z wielkim zdziwieniem zobaczyłem dziś rano dwie ławki na przystanku autobusowym PKS w Widnej” – informował redakcję Józef Szumiński z Kidałowic. Mieszkanka Warszawy, Krystyna Święcichowska, natknęła się na grób żołnierzy AK, poległych w Powstaniu Warszawskim: „Grób oczyszczony, na nim ładne, świeże kwiaty, aż miło popatrzeć. Przyjemnie, że po 24 latach czcimy i szanujemy miejsca straceń ludzi walczących o naszą wolność. Znalazłam bilecik NR o numerze 7913 i domyślam się, że to ona dba o ten grób”.
Akcja Niewidzialnej Ręki trwała aż do początków stanu wojennego. W styczniu 1982 r. Maciej Zimiński po raz pierwszy pokazał twarz jako Szef Sztabu i zwolnił Niewidzialnych z przysięgi, nie chcąc, jak mówi w książce, narażać dzieci na zarzuty prowadzenia podziemnej działalności. Pamiętał bowiem jeszcze historię katowickiego Inspektoratu Pantera, „bandy młodzieżowej” w 1957 r. zgłoszonej do Wyprawy 1000 Przygód Świata Młodych. „Banda” ta posługiwała się tajemniczą pieczęcią i szyframi. Jej listy były przez to przechwytywane przez SB, a w mieszkaniu jej szefa Hucka Finna, Janka Witaszka, doszło nawet do rewizji.
Warto podkreślić, że Telewizja Dziewcząt i Chłopców przyjęła zasadę działań sprzężonych. Jak pisze Malinowski: „ Polegała na podporządkowaniu cyklu filmów określonym zadaniom programowym. Tak było z drugą serią „Zorro”, gdy połączono ją z akcją „Niewidzialnej Ręki”, tak też było w „Klubie Pancernych”, dla którego punkt odniesienia stanowili „Czterej pancerni i pies”. W obu tych wypadkach filmy służyły pobudzeniu dziecięcej wyobraźni, a powiązane z filmami programy dyskontowały to zainteresowanie, kierując uwagę dzieci ku społecznemu działaniu”. Tak było też z serialem „Ivanhoe”, który stał się inspiracją dla powstania rubryki telewizyjnej „Z podniesioną przyłbicą”, gdzie dyskutowano o rycerstwie i przydatności rycerskich ideałów we współczesnym życiu.
TDC nie zaniedbywała kwestii wychowania fizycznego. Jacek Gmoch, piłkarz Legii Warszawa, prowadził w niej cykl pogadanek poświęconych zarówno technice piłkarskiej jak i historii futbolu. Jak wspominał Maciej Zimiński, w rozmowie ze Sławomirem W. Malinowskim w programie poświęconym TDC problemem istotnym dla młodzieży były też przezwiska. W związku z tym zaproszono zarówno Jacka Gmocha, jak i profesora Henryka Samsonowicza. Pierwszy opowiedział o przezwiskach piłkarzy, drugi o przydomkach władców. W ten sposób wytłumaczono dzieciom i młodzieży, że przezwiska nie muszą być obraźliwe.
Różnorodność tematów podejmowanych przez TDC imponowała. Były w niej programy poświęcone futurologii, książkom młodzieżowym, ale też wyprawom w kosmos czy seksuologii. Występowali w nich ludzie, których można podziwiać i dziś: legendarny żeglarz Leonid Teliga (pierwszy Polak, który w latach 1968-69 opłynął samotnie kulę ziemską), kapitan Krzysztof Baranowski, cichociemny Stanisław „Agaton” Jankowski mówiący o architekturze, Stanisław Mirowski, żołnierz Szarych Szeregów rozprawiający zajmująco o nieciekawej wydawałoby się dziedzinie, jaką jest normalizacja miar i wag. Jacek Gmoch tak mówił o TDC: „Nie tworzyła mitów, lecz dawała marzenia i uczyła, że można je spełnić, bo pokazywała tych, co swoje marzenia zrealizowali. Występowali w niej ludzie, którzy może i gdzieś byli na indeksie, ale tu stawali przed kamerą i nikt im tego nie zabraniał. I wbrew temu, co się teraz mówi o telewizji tamtych lat, nigdy nie miałem nawet najmniejszej ingerencji w to, co chciałem powiedzieć, nigdy też nie słyszałem o jakiejkolwiek cenzurze”.
Innym niezwykle popularnym programem TDC był „Klub Pancernych” nawiązujący do słynnego serialu Jerzego Przymanowskiego. Jak stwierdził redaktor Maciej Zimiński: „wmawiano nam, że trzeba stosować wychowanie polityczne, a myśmy jeszcze w „Świecie Młodych” zamienili to na kształtowanie społecznych postaw: żebyśmy na siebie patrzyli z życzliwością, umieli drugiemu człowiekowi pomóc, coś razem zrobić”. Wkrótce rozpoczęto więc akcję zgłaszania „załóg pancernych”. Zgłosiło się ponad 100 tysięcy dzieci. Co robili Pancerni? Ano na przykład ocieplali psie budy, odszukiwali miejscowych bohaterów wojennych, wysyłali paczki do sanatoriów czy do walczącego Wietnamu, uprawiali gimnastykę, uczyli się terenoznawstwa, odwiedzali miejsca walk i męczeństwa. Współpracowali też z zakładami pracy i strażą pożarną W zamian otrzymywali legitymacje, zaś na szczególnie wyróżniających się oczekiwały hełmofony.
Jak pisał o „Klubie Pancernych” Aleksander Małachowski w „Życiu Warszawy”: „Pozornie zblazowane i zniechęcone do wszelkiego organizowania się, dzieci zaczęły masowo tworzyć „załogi” i działać według wskazówek płynących z ekranu.(…) Blisko dwadzieścia tysięcy „zarejestrowanych” w Klubie załóg, czyli około stu tysięcy dzieci, i kto wie ile nielegalnych, wykonuje zupełnie dobrowolnie, bez okazji do kontroli, dziesiątki, nie wiem jak to precyzyjnie nazwać, ale chyba słowa – czynów społecznych – będą bliskie istocie rzeczy. Budują budy dla psów na zimę, przysyłają dary dla chorych dzieci, pomagają starszym ludziom, bo ja wiem co jeszcze… może się nawet myją. Do Klubu przychodzą listy, tysiące listów, meldunki, projekty, zobowiązania, pomysły, prośby o radę. Następuje także demokratyzacja i decentralizacja zabawy. W terenie organizuje się różne imprezy nieuzgodnione z centralą, ze sztabem głównym”. Pancerni uczyli się umiejętności przydatnych młodemu człowiekowi: pływać, szyć, cerować, rozpoznawać znaki drogowe, udzielać pierwszej pomocy, majsterkować. Zabawa w Pancernych trwała z różnym natężeniem aż do końca lat 80.
Ostatnim programem o którym warto wspomnieć, nadawanym w ramach TDC był legendarny wśród dzisiejszych marynarzy i żeglarzy „Latający Holender”, stawiający sobie szczytne zadanie wychowania ku morzu.
Ostatecznie Telewizja Dziewcząt i Chłopców przestała istnieć w 1993 r. W swoich najlepszych latach inspirowała szerokie rzesze młodzieży, nie zmuszała do niczego. Promowane przez nią wartości braterstwa, przyjaźni, pomocy innym, samoorganizacji, dotrzymywania słowa, honoru były i są uniwersalne i zajmują poczesne miejsce w wielu systemach aksjologicznych i światopoglądach. Powinny być realizowane i przez dzisiejszą telewizję publiczną, której misyjność opłacamy przecież z abonamentu. Ale czy to jeszcze możliwe? Dzisiaj nie potrafimy nawet mówić „przepraszam”, nie posługujemy się poprawną polszczyzną. Nie traktujemy innych przyjaźnie i z uwagą.
Miejmy nadzieję, że książka Sławomira W. Malinowskiego stanie się inspiracją dla pedagogów, działaczy społecznych, a może też, o czym można nieśmiało pomarzyć dla ludzi mediów.
Sławomir W. Malinowski, „Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957 – 1993). Historia niczym baśń z innego świata”, Warszawa 2019.
wpłata na: wydanie książki o Telewizji Dziewcząt i Chłopców
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
„To se uż ne vrati !”
Przy kapitalizmie zapewne nie wróci. Ale dlaczego aż tak pesymistycznie patrzeć w przyszłość?
Moim zdaniem wróci, w lepszym wydaniu. Podobnie jak socjalizm.
Super że przypomniano o tym edukacyjno-wychowawczym aspekcie mediów. To se uż ne vrati !