Zapowiedź procesu siedmiu działaczy Obozu Narodowo-Radykalnego, jaki ruszy w maju w Białymstoku, obudziła nawet nadzieje na delegalizację organizacji znanej z kipiących nienawiścią marszów. Ale to się jeszcze nie wydarzy – uważa Przemysław Witkowski, politolog i ekspert ds. bezpieczeństwa, zajmującego się skrajną prawicą w Polsce.
Przypomnijmy – po pięciu latach od głośnego marszu ONR w Białymstoku przed sądem w tymże mieście stanie siedmiu nacjonalistów, oskarżonych o nawoływanie do nienawiści na tle narodowościowym. Chodzi o wznoszone podczas pochodu okrzyki: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści!”. Sąd przyjął subsydiarny akt oskarżenia wniesiony przez Rafała Gawła, byłego koordynatora Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Przed sądem staną Damian K., Tomasz K., Tomasz D., Krzysztof K., Robert B., Jarosław R. i Krzysztof S. Czterej pierwsi w 2016 r. zasiadali w zarządzie ONR.
Rafał Gaweł w rozmowie z białostocką Gazetą Wyborczą wyrażał nadzieję, że skazanie siedmiu działaczy faszystowskiej organizacji (Sąd Najwyższy uznał, że można ją w tej sposób określać) otworzy drogę do jej całkowitej delegalizacji. O szanse na taki rozwój wypadków Portal Strajk zapytał Przemysława Witkowskiego, politologa od lat badającego polską ekstremistyczną prawicę.
– Uważam, że ONR nie spotka jednak delegalizacja. Większość oskarżonych w białostockim procesie to już byli członkowie tej narodowo radykalnej organizacji, którzy zakończyli współpracę w atmosferze skandalu, sądzę więc, że ONR będzie się wypierał związków z nimi i udawał, że ich działania, chociaż przecież z czasów, gdy szefowali organizacji, jej nie dotyczą – przewiduje Witkowski. Zaznacza jednak, że każdy wyrok skazujący „rekonstruktorów przedwojennego polskiego faszyzmu” to dla społeczeństwa dobra wiadomość, bo jeśli prawo okaże się w tym wypadku martwe, to przechył całej Polski w prawo będzie trwał, niebezpiecznie zbliżając się do standardów zimnowojennych prawicowych dyktatur w Ameryce Łacińskiej.
Sprawa okrzyków na marszu „rekonstruktorów faszyzmu” ciągnęła się kilka lat – zdaniem Rafała Gawła za sprawą torpedowania postępowania przez jednego z białostockich prokuratorów, który sam popiera skrajną prawicę. Gaweł zarzuca mu m.in. nieprzekazywanie do warszawskiej prokuratury kluczowych materiałów ze śledztwa, w tym nagrań z marszu. Nie byłby to pierwszy przypadek, gdy prokuratura pod rządami PiS po cichu pomaga brunatnym i narodowym ekstremistom. – Czasem robią to nadgorliwi czy skrajnie prawicowi prokuratorzy, czasem sygnał idzie z góry, z ministerstwa. To element strategii PiS, która polega na bezlitosnej dekomunizacji, atakach na małe partie lewicowe i próbach ich delegalizacji przy zachowaniu dużej swobody działania dla skrajnej prawicy, która może liczyć na wsparcie takich ludzi jak Antoni Macierewicz, Zbigniew Ziobro czy Jan Żaryn, czy nawet instytucji publicznych takich jak IPN lub Instytut Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego – mówi Przemysław Witkowski. – Podobnie jak w latach 70. we Włoszech i Francji, skrajna prawica, choćby i używała przemocy, może liczyć na polityków tej autorytarnej chadecji, którą jest PiS.
Analityk zauważa, że ONR jest obecnie cieniem tej organizacji, która urządzała swoje ponure przemarsze na ulicach polskich miast kilka lat temu. Nacjonalistów wykańczały wewnętrzne spory, a dodatkowo PiS, chociaż przymyka oko na przemoc skrajnej prawicy, dąży do tego, by ściślej wziąć takie grupy pod własną kontrolę. – Po serii podziałów rozpoczętej w 2015 r., w których odchodzili kolejno Marian Kowalski (dziś blisko Antoniego Macierewicza), Robert Bąkiewicz i Tomasz Kalinowski (dziś w sojuszu z PiS), rozwodzie z Ruchem Narodowym, spacyfikowaniu przez ABW ruchu Szturmowców, sporach w łonie Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i konfliktach wewnętrznych ONR to aktualnie ruina, której istnienie medialne opiera się głównie na znanym szyldzie – komentuje Witkowski. Zauważa nawet, że dla struktury, którą obecnie kierują w rzeczywistości działacze z drugiego i trzeciego szeregu delegalizacja byłaby, paradoksalnie, szansą. – To byłby coup de grâce, cios miłosierdzia, delegalizacja dałaby nieudolnemu i niedoświadczonemu kierownictwu nimb męczeństwa za sprawę, przedłużyłaby legendę formacji – mówi badacz skrajnej prawicy. Zaznacza jednak, że nie jest to powód, żeby od delegalizacji odstąpić, gdyby zebrano dowody na łamanie prawa przez ONR. Tak samo, jak w takim wypadku sąd powinien ukarać poszczególnych aktywistów.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…