(„Bez Dogmatu”, kwartalnik kulturalno-polityczny, nr 106/2017)
Idea bezwarunkowego dochodu podstawowego cieszy się poparciem coraz większej liczby środowisk od libertarian po socjalistów. Maciej Szlinder wskazuje, że jej urzeczywistnienie pozytywnie wpłynęłoby na rynek pracy, politykę społeczną i jakość życia społeczeństwa. Broni on najdalej posuniętej wersji BDP jako świadczenia pieniężnego, które jest bezwarunkowe, uniwersalne, wypłacane regularnie i indywidualnie. Podkreśla też, że jego wysokość musi pozwalać na zaspokojenie podstawowych potrzeb biologicznych i społecznych. Autor pisze, że BDP powinien dawać każdemu możliwość rezygnacji z pracy zarobkowej i tłumaczy, że dzięki temu wzmocni się pozycja przetargowa pracowników względem pracodawców. Pomysł na pierwszy rzut oka wygląda bardzo atrakcyjnie – jego realizacja ograniczyłaby ubóstwo, gwarantowałaby zaspokojenie podstawowych potrzeb obywateli niezależnie od ich pozycji na rynku pracy, nikogo by nie stygmatyzowała. Niestety jednak, jeżeli potraktować BDP jako konkretny postulat w polityce społeczno-ekonomicznej, idea staje się znacznie mniej atrakcyjna.
Po pierwsze, koszty wprowadzenia BDP byłyby olbrzymie. Jeżeli jego wysokość miałaby pozwalać na rezygnację z pracy najemnej, to nawet kwota 2 tys. zł w Polsce z trudem pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb i niezależność od dodatkowych dochodów. Szlinder pisze o kwocie zbliżonej do poziomu minimum socjalnego, które według ostatnich szacunków Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych wynosi nieco ponad 1080 zł w gospodarstwie jednoosobowym1. Obrońcy BDP często mówią w tym kontekście o jeszcze niższej kwocie – 1000 zł. Całe wydatki polskiego budżetu w 2016 roku wyniosły około 360 mld zł, a łączne wydatki na politykę społeczną według ostatnich danych wynosiły w naszym kraju 19% PKB2, czyli około 340 mld zł. Jeżeli Polska ustanowiłaby BDP na poziomie 1 tys. zł, to przy blisko 38,5 mln mieszkańców, BDP kosztowałby 460 mld zł rocznie, czyli aż 25,5% PKB. To odsetek bliski średnim wydatkom na politykę społeczną w krajach Unii Europejskiej. Państwa o najbardziej rozwiniętych świadczeniach wydają 33-34% PKB. Innymi słowy, nawet gdyby Polska wydawała na politykę społeczną najwięcej z całej UE i zwiększyłaby wydatki socjalne o 15 pkt proc. (z 19 do 34% PKB), to po wprowadzeniu BDP dotychczasowe wydatki na świadczenia społeczne musiałyby być obcięte o przynajmniej 10 pkt proc. PKB, czyli o 190 mld zł! Oznaczałoby to skokowe cięcia wydatków na rynek pracy, służbę zdrowia, emerytury, renty czy wsparcie dla niepełnosprawnych.
Po drugie, można mieć wątpliwości co do wymuszonych przez BDP zmian w systemie podatkowym. Aby znaleźć finansowanie BDP, trzeba byłoby dokonać gigantycznej podwyżki podatków. Jeżeli autor nie chciałby ciąć wydatków na szkolnictwo, służbę zdrowia albo infrastrukturę, to musiałby skądś zdobyć kwoty liczone w setkach miliardów złotych. Proponowane przez Szlindera zwiększenie opodatkowania najwyższych płac, jak też wprowadzenie podatków ekologicznych, od transakcji finansowych i majątkowych to pożądane zmiany, ale przyniosłyby one niewielki ułamek kwoty potrzebnej do sfinansowania BDP. Inne instrumenty pozyskiwania środków wskazywane przez autora, takie jak dodatkowa kreacja pieniądza, zwiększanie deficytu, wydobycie surowców naturalnych czy wzrost popytu spowodowany wprowadzeniem BDP, są na tyle tymczasowe, nieostre i dyskusyjne, że trudno traktować je jako poważne źródła finansowania programu, który przez wiele lat miałby być podstawą polityki społecznej. Aby więc zapewnić finansowanie BDP, trzeba skokowo podnieść podatki dla całego społeczeństwa. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby jasny był cel tej operacji. Socjaldemokratyczna lewica wskazuje, że warto podnosić podatki, aby poprawiać jakość funkcjonowania ważnych społecznie instytucji, takich jak szkoły, przedszkola, szpitale itd. Natomiast Szlinder chce radykalnej podwyżki podatków po to, aby ściągnięte przez fiskusa pieniądze oddać ludziom w postaci gotówki. Jeżeli przyjąć ten tok argumentacji, to sensowniejszym rozwiązaniem byłaby po prostu zmiana systemu podatkowego tak, aby każdy płacił po 1000 zł miesięcznie mniej niż obecnie. W praktyce dużym krokiem w tym kierunku byłoby znaczne podniesienie kwoty wolnej od podatku, czyli… obniżenie podatków.
Po trzecie, Szlinder uparcie broni tezy, że BDP nie ma nic wspólnego z postulatami libertariańskimi i jest ideą lewicową. Tymczasem autor sam używa podstawowego argumentu liberalnego przeciwko socjaldemokratycznej polityce społecznej. Zgodnie z nim ludzie lepiej wiedzą od państwa, jak wykorzystać pieniądze. Dlatego przeciwnikom BDP zarzuca paternalizm i krytycznie wskazuje, że obecnie „urzędnik decyduje, jakiego rodzaju żywność, odzież czy inne produkty powinni dostawać ubodzy”. Po czym dodaje, że za tym podejściem kryje się „uprzedzenie, że osoby biedne nie potrafią właściwie gospodarować swoimi pieniędzmi”. Warto pamiętać, że socjaldemokratyczna polityka społeczna opiera się właśnie na przekonaniu, że demokratyczne państwo potrafi najlepiej zorganizować najwyższej jakości usługi opiekuńcze dla dzieci i seniorów, przygotować wysokiej jakości posiłki dla dzieci w szkołach czy stworzyć skuteczny system aktywizacji zawodowej. Taka polityka ma też cele silnie egalitaryzujące, co szczególnie dotyczy kobiet. Między innymi dzięki organizacji publicznej sieci żłobków i przedszkoli oraz zapewnieniu profesjonalnej opieki nad seniorami w krajach skandynawskich są najwyższe wskaźniki aktywności zawodowej kobiet na świecie i rodzicom najłatwiej łączyć obowiązki zawodowe i rodzinne. Tymczasem Szlinder używa argumentu łączącego środowiska liberalne i chadeckie, zgodnie z którym każdy sam najlepiej wykorzystuje pieniądze, np. na opiekę w ramach rodziny nad dziećmi lub dziadkami. W praktyce może to oznaczać reprodukcję patriarchalnego modelu rodziny i przeszkodę na drodze do aktywizacji zawodowej kobiet.
Po czwarte, BDP jest neutralny względem nierówności społecznych, a wręcz mógłby przyczynić do ich wzrostu. Jego wprowadzenie mogłoby skutkować zwiększeniem wykluczenia kobiet czy osób niepełnosprawnych na skutek cięć w polityce społecznej, ale też wzrostem nierówności dochodowych. BDP jest świadczeniem jednolitej wysokości, które ma w równym stopniu dotyczyć wszystkich mieszkańców danego kraju. Oznacza to, że jest ono neutralne wobec nierówności społecznych – nie zwiększa ich, ale też nie zmniejsza. Tymczasem w krajach rozwiniętych transfery w ramach polityki społecznej istotnie wpływają na zmniejszenie nierówności, a nawet w większym stopniu ograniczają rozwarstwienie niż polityka podatkowa3. Postulowane przez Szlindera radykalne obcięcie obecnych świadczeń socjalnych na rzecz BDP oznaczałoby ograniczenie egalitaryzującej roli polityki społecznej, a w konsekwencji mogłoby przyczynić się do wzrostu nierówności. Pod tym względem znacznie lepszym pomysłem byłby minimalny dochód gwarantowany, polegający na wypłacaniu pieniędzy jedynie tym osobom, które nie otrzymują ich z innych źródeł. W tym modelu państwo uzupełnia dochody osób ubogich do pewnej granicy. Szlinder jednak odcina się od tej propozycji.
Po piąte, BDP nie jest dobrym instrumentem odnośnie walki z ubóstwem i wykluczeniem społecznym. Znacznie skuteczniej działa gęsta sieć świadczeń społecznych adresowanych do osób potrzebujących pomocy. Prewencyjnie zaś przed wykluczeniem społecznym chroni między innymi rozwinięty sektor usług opiekuńczych, praktycznych ułatwień dla osób niepełnosprawnych, wsparcia dla osób z problemami psychicznymi, przeciwdziałania przemocy w rodzinie itd. Ograniczenie tych form wsparcia kosztem sfinansowania BDP pogorszyłoby sytuację wielu osób znajdujących się trudnej sytuacji.
Po szóste, można mieć wątpliwości, czy BDP wzmocniłby pozycję pracowników względem pracodawców. Zdaniem Szlindera „sam fakt, że nie muszę się zgodzić na daną ofertę pracy, mogę szukać innej lub w ogóle mogę zrezygnować z pracy najemnej, pozwala mi na usztywnienie swojego stanowiska i wymuszenie lepszych warunków”. Tymczasem w większości krajów rozwiniętych to nie wysokość zasiłków dla bezrobotnych lub innych świadczeń wzmacnia pozycję przetargową pracownika, lecz silne związki zawodowe i istotna rola układów zbiorowych. Wysokie świadczenie pieniężne połączone z cięciami na innych obszarach polityki społecznej mogłoby raczej stać się bodźcem do dezaktywizacji zawodowej części społeczeństwa niż ułatwić walkę o bardziej godne warunki pracy. W krajach rozwiniętych zasiłki nie działają dezaktywizująco, ponieważ są częścią całościowego pakietu wspierającego osobę, która straciła pracę. Jeżeli jednak jednostka miałaby otrzymywać świadczenie w wysokości pensji, a przy okazji państwo nie pomagałoby jej w łączeniu obowiązków zawodowych i rodzinnych, ani nie prowadziłoby aktywnej polityki zatrudnienia, to ludzie mogliby rezygnować z pracy.
Po siódme, Szlinder lekceważy wartość ludzkiej pracy i nie widzi nic złego w możliwym spadku zatrudnienia na skutek wprowadzenia BDP. Podobnych argumentów używa dzisiaj część polskiej lewicy wobec potencjalnych negatywnych skutków programu 500+ – nawet jeżeli część osób zrezygnuje z pracy, nic złego się nie stanie, ponieważ najwyraźniej są to marne miejsca pracy. Szlinder pisze tutaj o „przymusie pracy najemnej” i wskazuje, że BDG zniesie ten „przymus”. Jest to uproszczenie, gdyż w wielu krajach są zasiłki dla bezrobotnych i nie ma „przymusu pracy”, a wysokie wskaźniki zatrudnienia uważa się po prostu za coś pozytywnego. Również w polskiej Konstytucji czytamy, że „władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia”4. Kolejne polskie rządy niestety lekceważą ten zapis, natomiast ma on głęboki sens społeczny i ekonomiczny. Wizja Szlindera pomija socjalizacyjne wartości pracy i nie uwzględnia tego, że im dłużej pracownik pozostaje bierny zawodowo, tym trudniej potem go przywrócić od pracy. Brak pracy zaś często alienuje, pozbawia kontaktów społecznych, prowadzi do stresu i zmniejsza satysfakcję życiową. Oczywiście poprawa warunków pracy i płacy powinna być jednym z podstawowych celów współczesnej lewicy, natomiast dezaktywizacja zawodowa dużej części społeczeństwa, w tym szczególnie kobiet, jest problemem, wobec którego lewica nie powinna być obojętna. Tymczasem Szlinder nie widzi żadnych szkodliwych skutków wzrostu liczby osób biernych zawodowo. Trudno zrozumieć takie podejście, tym bardziej, że niskie wskaźniki zatrudnienia uniemożliwiają wprowadzenie BDP – ktoś musi przecież wypracować środki na jego sfinansowanie. W tym kontekście autor, choć z pewnymi wątpliwościami, sięga też do argumentu robotyzacji, który często jest przywoływany przez obrońców BDP. BDP w tym kontekście byłby remedium na rosnące strukturalne bezrobocie związane z zastępowaniem na rynku pracy ludzi przez maszyny – wobec spadku zatrudnienia państwa musiałyby jakoś wspierać osoby nieaktywne zawodowo. Ten argument łatwo zbić, gdyż opiera się on na błędnych przesłankach – kraje najbardziej rozwinięte technologicznie mają bowiem najwyższe wskaźniki zatrudnienia i aktywności zawodowej. Być może za kilkadziesiąt lat robotyzacja zajdzie tak daleko, że ludzkość stanie przed problemem strukturalnego bezrobocia, na razie jednak jej to nie grozi.
Czy powyższa krytyka BDP dowodzi, że nie należy realizować ambitnych celów w polityce społecznej? Wręcz przeciwnie. Tak w Polsce, jak i w innych krajach świata, potrzeba całościowej, egalitarnej, postępowej polityki społecznej, która przyczyniłaby się do poprawy jakości życia mieszkańców i zniesienia różnych form dyskryminacji. Niestety, wprowadzenie bezpośredniego dochodu podstawowego nie tylko nie ułatwiłoby realizacji tych celów, ale wręcz mogłoby utrudnić ich osiągnięcie.
Seks biznes w Polsce mówi po ukraińsku
Ponad 9 milionów obywateli Ukrainy uciekających przed wojną wjechało do Polski od początku…
Czyli socjaliści i instytut Misesa są jednakowo przeciw BDP,naszczęście wygrałem merytorycznie tą dyskusję pod artykułem ndotyczącym BDB,oto link
http://mises.pl/blog/2016/08/04/sieron-money-for-nothing-czyli-bezwarunkowy-dochod-podstawowy/
BDP uwolni ludzi od przymusu ekonomicznego
Drogi Panie Szumlewicz, Pan nie rozumie idei BDP.
Pisze Pan m.in. „skokowe cięcia wydatków na rynek pracy, służbę zdrowia, emerytury, renty czy wsparcie dla niepełnosprawnych”. Wprowadzenie BDP oznacza miedzy innymi, że NIE MA emerytur, rent ani żadnych innych świadczeń o charakterze pomocy społecznej wypłacanych przez państwo komukolwiek. Nie ma zasiłków dla bezrobotnych, dla niepełnosprawnych i tak dalej – po co, skoro jest BDP, który dostaje KAŻDY? Oznacza to też redukcję bądź likwidację wszelkich instytucji państwowych, które zajmowały się przyznawaniem takich zasiłków, zbieraniem podań, ocenianiem czy kandydaci spełniają kryteria itp. Przestaje istnieć tez system emerytalny, a więc likwidacji ulega ZUS – to wszystko przynosi znaczne oszczędności na administracji państwowej. Tego już Pan nie wziął pod uwagę.
Ciekawy artykul, ale w kwestii robotyzacji mialbym odmienne zdanie. To troche tak jakby powiedziec, ze na razie nie grozi Ziemii zaglada, wiec nie trzeba obawiac sie ocieplenia klimatu :) Mysle, ze im bardziej lekcewazymy ten problem, tym bardziej drastyczne moga byc za paredziesiat lat jego skutki.
dobry mądry artykuł P.Piotrze