172 zł brutto wyniesie podwyżka dla listonoszy, efekt porozumienia między zarządem Poczty Polskiej a „Solidarnością”. Po tej zmianie przeciętny dostarczyciel przesyłek zarobi na rękę „zawrotną” kwotę ok. dwóch tysięcy złotych. Nic dziwnego, że chętnych do tej pracy brakuje, a listy nie docierają na czas.

fot. Wikimedia Commons

Firma chwali się w internecie, że prawie 77 tys. pracowników poczty dostanie podwyżkę. To wynik porozumienia między zarządem Poczty a „Solidarnością”, które dotyczy wszystkich listonoszy zarabiających mniej niż 5 tys. złotych. Czyli ogromnej większości pracowników dystrybutora, bo przeciętny listonosz czy pracownica pocztowego oddziału nawet nie zbliża się do takiego wyniku. Zarobki w zawodzie różnią się w zależności od regionu, ale statystyczny pracownik nie dostaje więcej niż 2500 zł brutto (na rękę ok. 1800). Po podwyżce listonosze z najdłuższym stażem i wynikającym z niego dodatkiem mają szansę zbliżyć się do granicy 2000 zł. Kiedy za rok wzrośnie ustawowa płaca minimalna – o 52 zł – może ją nawet przekroczą.

– Prawda jest taka, że naszą służbę doręczeń „dokarmiają” nasi bardzo sympatyczni i ukochani emeryci i emerytki, gdyby nie obrywki z emerytur i rent, których zresztą jest coraz mniej, to byłoby jeszcze ciężej żyć – gorzko komentują redaktorzy facebookowego profilu „Pocztowcy czas na strajk”, komentującego sytuację na poczcie i wzywającego do walki z wyzyskiem.

Podwyżka oficjalnie obowiązuje od czerwca – od września listonoszom będą wypłacanie wyrównania.

Przy takich stawkach trudno się dziwić, że chętnych do pracy brakuje (wakatów są tysiące) i problemy z doręczaniem przesyłek nieustannie powracają. – W moim oddziale leży góra nierozniesionych listów. Kiedy ktoś weźmie urlop – rośnie. Czasami jakaś firma upomni się, że od tygodni nie przychodzi do niej poczta. Wtedy osoba niebędąca listonoszem – kontroler czy inny pracownik – szuka tych przesyłek i idzie je zanieść – opowiedział „Gazecie Wyborczej” listonosz zatrudniony w oddziale poczty w warszawskim Śródmieściu, przy Świętokrzyskiej. W tym miejscu należy podkreślić, że za nadgodziny Poczta nie płaci.

Poważne wątpliwości budzą również okoliczności płacowego porozumienia. W Poczcie Polskiej trwa spór zbiorowy, związki zawodowe, które utworzyły wspólny komitet protestacyjny, domagały się podwyżki w wysokości 200 zł brutto (więcej nie chcieli, gdyż, jak mówią, rozumieją, jaka jest kondycja firmy). Zarząd odrzucił ten postulat. Zamiast tego demonstracyjnie dogadał się z „Solidarnością”, która w ocenie znacznej liczby pracowników odgrywa w firmie rolę „żółtego związku”, będąc w znakomitej komitywie z zarządem. A ten teraz chwali się osiągnięciem porozumienia z organizacjami pracowniczymi.

W takim kontekście oficjalny komunikat Poczty, w którym czytamy, iż operatorowi zależy na byciu „dobrym i cenionym pracodawcą” zakrawa po prostu na żart. I to nieudany.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Jak by nie renciści i emeryci to listonszy by nie było i był by chyba tylko odbiór osobisty w placówce .

  2. Poczta Polska została skutecznie opanowana przez zorganizowaną i gotową na każde rozdanie polityczne grupę, żyjącą ze zleceń dla spółek zewnętrznych. To, obok kolei, jedna z najlepiej funkcjonujących od prawie ćwierć wieku grup, żerujących na państwowym. Listonosze to tylko statystyczny element dla tych nowatorów, skutecznie prowadzących do upadku tej historycznej firmy. Wprawdzie dziś widać na wielu pocztach znaczną poprawę, ale praca listonosza nadal jest traktowana jako margines. I zadziwiające, że nikomu to nie przeszkadza. Jak widać, kilkaset lat tradycji nie liczy sie dla społeczeństwa konsumpcyjnego.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…