Białe złoto zbiera się jesienią. Wtedy w Uzbekistanie pracownicy sektora państwowego, uczniowie i studenci muszą zostawić swoje codzienne zajęcia. Zakwaterowani w barakach, bez wody i kanalizacji, będą przez dwa-trzy miesiące, po jedenaście godzin dziennie, ściągać z krzaków surowiec, na którym opiera się krajowa gospodarka.
Białe złoto, czyli bawełna, to najcenniejsze dobro Uzbekistanu. Na surowiec ten przypada prawie połowa krajowego eksportu. Władze państwowe kontrolują jego produkcję i sprzedaż na każdym etapie. Wyznaczają, gdzie bawełnę siać, kiedy ją podlewać, ile kilogramów powinno zostać zebranych z hektara, ile dostaną farmerzy za gotowy surowiec, gdy obowiązkowo przyniosą go do państwowego skupu. Cena jest zazwyczaj niemal dziesiękrotnie niższa niż eksportowa. Profity ze sprzedaży za granicę zgarnia wąska grupa najwyższych urzędników państwowych, prawdopodobnie do spółki z szefami lokalnych organizacji przestępczych, za pośrednictwem firm zarejestrowanych w rajach podatkowych. Dla farmerów, obłożonych dodatkowo wysokimi podatkami, zostaje nie więcej, niż 15 proc. zysku.
W radzieckim Uzbekistanie produkcją i zbiorem bawełny zajmowały się kołchozy. Kiedy te rozwiązano, ludność wiejska została bez środków do życia. Skutkiem była masowa emigracja, tym bardziej, że sąsiedni Kazachstan oferuje robotnikom na plantacjach o wiele lepsze płace. Brak siły roboczej władze Uzbekistanu postanowiły uzupełniać poprzez pracę przymusową. Gdy jesienią zaczynają się zbiory, pracownicy sektora publicznego dostają wezwania do stawienia się na plantacji.
Robotnik, nauczycielka, żołnierz, pielęgniarka, lekarz, studentka – każdy musi rzucić codzienne zajęcia i wsiąść do autobusu dowożącego „ochotników” do prac polowych. W przeciwnym razie pożegna się z pracą, uniwersytetem, świadczeniami socjalnymi. Żeby zdobyć zwolnienie z wyjazdu, należy zainwestować w łapówkę rzędu 150 dolarów (ok. 24 tys. sumów). Dla większości Uzbeków to kwota nieosiągalna.
Pracownicy budżetówki żyją zatem co roku przez 2-3 miesiące w rozwalających się barakach bez wody i kanalizacji. Z baraku na plantację są dowożeni ciężarówkami, traktorami, czasem muszą iść piechotą. Karmieni są byle czym, nieraz zostają bez jedzenia i wody, które przychodzi im wyżebrać u miejscowych mieszkańców. „Białe złoto” zbierają własnymi rękami. Radzieccy kołchoźnicy mieli maszyny – te jednak od upadku ZSRR zdążyły się rozsypać, a na zakup nowych bawełnianym oligarchom żal pieniędzy. Nad polem unoszą się opary z chemikaliów, którymi opryskiwano uprawy. Praca trwa od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. To też postęp w porównaniu z okresem radzieckim, kiedy obowiązywała wolna niedziela.
Każda Uzbeczka i Uzbek, w zależności od płci i wieku, ma obowiązek zebrać dziennie od 40 do 100 kg bawełny. Nie zmieści się w normie – musi wykupić surowiec od farmera albo zapłacić za równowartość po zakończeniu pracy. Do rachunku dolicza się jeszcze opłatę za zakwaterowanie, dojazd i wyżywienie. Niezależnie od tego zbieraczy uznanych za mniej sprawnych czekają publiczne upokorzenia, brutalne kary, często ze skutkiem śmiertelnym. Co roku organizacje broniące praw człowieka donoszą o kilkunastu takich przypadkach. W 2011 r. szeregowiec Inomżon Jułdaszew nie przeżył uderzenia pałką w głowę przez nadzorcę. Dwa lata później 63-letni rolnik Tursunali Sadikow zmarł po tym, gdy został pobity za słabe wyniki w zbieraniu, a 18-letniego Nawruza Mujzinowa zakatowali policjanci, bo zachorował i chciał opuścić pole. Nie trzeba nawet podpaść nadzorcom, by żywym z plantacji nie wrócić. Wystarczą same warunki pracy. W 2013 r. uczennica szkoły średniej utopiła się w niezabezpieczonym kanale nawadniającym, a jej rówieśnik śmiertelnie zatruł się serwowaną zbieraczom zupą. Ile osób poniosło ciężki uszczerbek na zdrowiu, można się tylko domyślać.
Wyzysk dorosłych nie gwarantowałby odpowiedniego poziomu dochodów. Przymusowi pracy podlegają również dzieci. Spokojnie chodzić do szkoły mogą tylko potomkowie wysokich urzędników państwowych i dyplomatów. Reszta co jesień musi meldować się na plantacjach od momentu ukończenia 10 lat – zdarzało się jednak, że do pracy ściągano nawet siedmiolatki. Od nich wymaga się mniej – „tylko” od 20 do 60 kg. Poza tym to samo – baraki, nędzne wyżywienie, przemoc. Do nadzorowania nieletnich zmuszani są ich nauczyciele. Uczeń nie zbierze bawełny, nie stawi się do pracy, ucieknie z plantacji – to nauczyciel zapłaci wysoki mandat. Oficjalnie problem pracy dzieci w Uzbekistanie nie istnieje. Zabrania jej konstytucja, w teorii legalnie pracować można dopiero po ukończeniu 15 lat. W praktyce wszystko zależy od tego, czy znajdą się nabywcy zbieranej przez dzieci bawełny (a przecież nieletnich zmusza się do pracy także w innych sektorach gospodarki).
Ponieważ chętnych nie brakuje, władze starają się jedynie ukrywać proceder, na przykład wysyłając nastolatków w najbardziej odludne regiony kraju. Czasem jeden z importerów bawełny albo któraś z firm odzieżowych postanawia poprawić swój PR, publicznie wzdychając nad losem małych Uzbeków zmuszanych do niewolniczej pracy. Wtedy politycy z Taszkientu ruszają z zapewnieniami, że nawet jeśli w przeszłości bywało źle, to przecież sytuacja się poprawia. Przykładem rok 2012, gdy państwo podpisało międzynarodowe konwencje chroniące dzieci. A jeśli nie zgadza się wpuścić na plantacje kontrolerów Międzynarodowej Organizacji Pracy, to tylko dlatego, że doprawdy nie mają oni powodów do obaw o sytuację zbieraczy.
Fakt, bawełniani oligarchowie od czasu do czasu tracą któregoś z kupców. Tak było w 2012 r. z firmą odzieżową H&M, która przestraszyła się widma konsumenckiego bojkotu. W ślad za nią poszły TESCO oraz Marks and Spencer. Ale już Nike w nabywaniu bawełny zbieranej przez robotników przymusowych nic niestosownego nie widzi. Koncern Daewoo International, chociaż w pierwszym rzędzie działa w branży samochodowej i elektronicznej, zajmuje się również skupem i przetwarzaniem uzbeckiego „białego złota”. Współpraca z Koreańczykami w zupełności rekompensuje Taszkientowi protesty mniejszych firm. W nagrodę Daewoo może kupować bawełnę po obniżonej cenie i płaci w Uzbekistanie symboliczne podatki.
Dopóki to się nie zmieni, obywatelki i obywatele Uzbekistanu niezmiennie będą mieć w perspektywie bezpłatną harówkę na plantacjach. A sygnałów zmiany na horyzoncie brak. Tym bardziej, że taszkienccy politycy mają jeszcze jednego ważnego „przyjaciela”. Za udaną modernizację, wzrost bezpieczeństwa obywateli i – jakżeby inaczej – postępy demokracji, Uzbekistan chwalił nie kto inny, jak prezydent USA Barack Obama.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
To tylko namiastka tego, co się dzieje w tym kraju, ale i tak dziękuję za ten artykuł. I pomyśleć tylko, że córka prezydenta Uzbekistanu jest przedstawicielką tego kraju przy UNICEF. Obłuda i jeszcze raz obłuda.
Dzięki za ten artykuł.