Opowieść o pomszczeniu krzywd warszawskich robotników przez „Żydowską Piątkę z PPS”.

Był 14 maja 1906 roku, kwadrans po godzinie 19.00, gdy na warszawskim skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej przechodnie niespodziewanie zaczęli rozbiegać się w panice na wszystkie strony, a tramwaje zatrzymały się przed skrzyżowaniem. Ułamek sekundy później w tym miejscu rozległa się potężna eksplozja niosąca się na całe miasto. Wyrok w imieniu Polskiej Partii Socjalistycznej na podkomisarza policji carskiej Ignatija Konstantinowa został wykonany.

Boruch Szulman, fot. wikimedia commons

Konstantinow dawał aż nadto powodów, by warszawski proletariat obdarzył go szczególna nienawiścią spośród wszystkich innych policjantów urzędujących w mieście. Słynął on z sadyzmu i brutalności, z jaką traktował tych, którzy wpadli mu w ręce podczas patrolowania ulic. Ludzie uciekali w popłochu, gdy tylko zauważyli go na ulicy. Gdy ktoś źle spojrzał lub nie ukłonił się przed podkomisarzem, ten wciągał go w najbliższą bramę kamienicy i katował nieszczęśnika – czasem nawet do nieprzytomności. Szczególną nienawiścią darzył rewolucjonistów, robotników i Żydów. To właśnie żydowscy bojowcy z PPS-u postanowili odpłacić się Konstantinowowi za wszystkie wyrządzone krzywdy warszawskim robotnikom i nie dopuścić już więcej do kolejnych. Byli to: Sonia Mendelson, rękawiczniczka; Boruch Szulman, malarz pokojowy; Adam Szynkman, litograf i instruktor żydowskich grup bojowych partii socjalistycznej; Mojżesz Urbach, zegarmistrz; oraz nieznany z imienia i nazwiska bojowiec o pseudonimie “Kasztan”. Przejdą oni do historii jako “Żydowska Piątka PPS”.

Pełniąc służbę w Warszawie, mieście, w którym jeszcze tliły się rewolucyjne nastroje wywołane wydarzeniami 1905 roku, i w którym socjaliści już niejednokrotnie targnęli się na życie carskich włodarzy, Konstantinow doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie również i jego mogło spotkać. Dlatego za każdym razem, gdy wybierał się na patrol, otaczała go ochrona złożona z co najmniej dwóch żandarmów, policjanta oraz kilku szpicli. Zamachowcy musieli uzbroić się w cierpliwość i poczynić żmudne przygotowania, by znaleźć odpowiedni moment na wykonanie wyroku. Przez kilka tygodni każdy ruch znienawidzonego policjanta śledziła Sonia przebrana za przekupkę z koszem pomarańczy. Ostatecznie, po ustaleniu trasy jaką codziennie przebywał, podjęto decyzję o przeprowadzeniu akcji na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, by dać sobie jak największe pole do ucieczki po wykonaniu zadania.

W poniedziałek 14 maja Sonia już od rana zajmowała pozycję naprzeciwko VIII komisariatu mieszczącego się przy ulicy Twardej 3. Akurat tego dnia podkomisarz, który zwykł równo w południe wychodzić na miasto skontrolować okoliczne posterunki, zmienił nieco swoje plany i nie zjawił się o spodziewanej godzinie się w bramie komisariatu. Zamachowcy postanowili jednak cierpliwie wytrwać na swoich pozycjach licząc, że Konstantinow w końcu wyruszy na miasto. Stało się to wieczorem. Sonia natychmiast zawiadomiła chusteczką pozostałych towarzyszy wyczekujących cały dzień na ten znak w specjalnie wynajętym mieszkaniu na ul. Marszałkowskiej.

Do rzucenia bombą w policjanta zgłosił się Boruch Szulman. Właśnie tego dnia obchodził swoje 20. urodziny. Do partii wstąpił dwa lata wcześniej, szybko stał się członkiem Organizacji Bojowej. W listopadzie 1905 roku podczas rewizji znaleziono przy nim broń; trafił do Cytadeli na trzy miesiące. Zeznał do policyjnego protokołu, że jest “wyznania mojżeszowego, narodowości polskiej i poddaństwa rosyjskiego”. Po wyjściu na wolność natychmiast zgłosił do grupy mającej za zadanie przygotować zamach na podkomisarza.

Konstantinow rozmawiał właśnie ze stójkowym z posterunku przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, gdy wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka: towarzysze Borucha zaczęli dyskretnie ostrzegać przechodniów, by czym prędzej opuścili ruchliwe miejsce, inni w tym samym momencie, udając omdlenie padli na tory tramwajowe, aby nie przepuścić pojazdów na miejsce zdarzenia. Za wszelką cenę starano się uniknąć przypadkowych ofiar. Gdy policyjni szpicle spostrzegli to dziwne zamieszanie oraz podejrzanie kręcącego się w pobliżu młodego Żyda, było już za późno. Boruch wyciągnął spod swojej kurtki bombę, którą trzymał w płóciennym worku zawieszonym na szyi i z całym impetem rzucił nią pod nogi Konstantinowa. Rozległ się potworny huk eksplozji dający się usłyszeć w całej Warszawie. Wtórował mu brzęk szkła sypiącego się z okien pobliskich kamienic. Zamachowiec natychmiast rzucił się do ucieczki ulicą Świętokrzyską. Jego odwrót osłaniania pozostała czwórka towarzyszy. Rozpoczęła się chaotyczna strzelanina między bojowcami a żołnierzami. Ci drudzy, zdezorientowani i zaskoczeni atakiem, zaczęli strzelać gdzie popadło, również do mieszkańców, którzy wybiegli na balkony, przerażeni wybuchem. Zginęły trzy przypadkowe osoby, kilkanaście zostało rannych. Tymczasem uciekający Szulman wpadł prosto w ręce przypadkowo przechodzącego z naprzeciwka żołnierza. Zdołał mu się jednak wyrwać i strzelając za siebie, miał już skręcić w ulicę Zielną by zgubić pościg, gdy kula trafiła go w plecy. Zdążył jeszcze ostatkiem sił wpaść w bramę pobliskiej kamienicy, lecz, nim zdążył skryć się w stojącej tam skrzyni, dopadli go żołnierze. Niektóre relacje mówią, że zmarł na miejscu od postrzału; inne, że dopiero po tym, jak przewieziono go na komisariat, a inne jeszcze, że żołnierze dobili go w bramie bagnetami.

O towarzyszach Szulmana wiadomo jedynie, że udało im się bezpiecznie zbiec z miejsca zdarzenia. Ich dalsze losy popadły w zapomnienie. Tylko o Adamie Szynkmanie zachowały się informacje: po zamachu musiał uciec przed grożącym mu aresztowaniem do Stanów Zjednoczonych, jednak po pewnym czasie powrócił do Warszawy. Zmarł na gruźlicę w 1912 roku w wieku 27 lat.

Bomba rzucona w Ignatija Konstantinowa była tak silna, że jego ciało zostało rozszarpane na dziesiątki kawałków rozniesionych na całą okolicę. Szczątki wylądowały m.in na pobliskich balkonach, a stopę podkomisarza odnaleziono przypadkiem po tygodniu na dachu czteropiętrowej kamienicy. Jedna z ówczesnych satyrycznych gazet zamieściła po zamachu makabryczny dowcip: podkomisarz Konstantinow nawet po śmierci okazał się być wzorowym funkcjonariuszem – był wszędzie tam gdzie trzeba, w każdym cyrkule znaleziono go po kawałku.

Wieść o uwolnieniu Warszawy od policyjnego sadysty natychmiast rozniosła się po robotniczych ulicach miasta. “Bomba w miazgę obróciła tego krwiożerczego sługę tyrana. Od karzącej ręki rewolucyjnego proletariatu nie uchroni się żaden zbir carski” – głosiła ulotka PPS-u wydana aż w 50 tys. egzemplarzach. 18 maja ukazała się kolejna odezwa, ujawniająca nazwisko nowego bohatera: “Towarzyszysz Szulman legł od kuli żołdackiej po dokonaniu zamachu na zbirze Konstantinowie. Pogrzeb odbędzie się z prosektorium na ulicy Teodora dziś o godzinie 12:30. Towarzysze, stawcie się licznie!”. W wyznaczonym miejscu faktycznie zgromadziły się tłumy robotników i robotnic pragnących pożegnać tego, który wybawił ich od Konstantinowa. Władze jednak, obawiając się politycznej manifestacji towarzyszącej pogrzebowi, w nocy potajemnie wywiozły ciało na cmentarz żydowski przy ul. Okopowej. Nagrobek budowano nocami, bowiem za dnia policja aresztowała tych, którzy z czerwonymi sztandarami przychodzili składać kwiaty rewolucjoniście. Boruch Szulman natychmiast stał się bohaterem proletariackiej i żydowskiej Warszawy, zajmując miejsce obok takich postaci jak Stefan Okrzeja. Pamięć o tym drugim zachowała się doskonale w świadomości warszawiaków między innymi za sprawą słynnej ballady w wykonaniu Grzesiuka. Jednak robotnicza Warszawa śpiewała również, dziś już zapomniane, pieśni w jidysz sławiące Szulmana: “Na twoim grobie urosną kwiaty / I będzie powiewać czerwona flaga / Cały lud przyjdzie oddać cześć / Boruchowi Szulmanowi, sławnemu bohaterowi”.

Chwilę po zamachu, o godzinie 20.00, warszawskie ulice po raz pierwszy rozświetliły elektryczne latarnie. Warszawiacy mówili później, że od 14 maja ich miasto wyraźnie rozjaśniało.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…