Donald Trump pewnie zmierza po nominację z ramienia Partii Republikańskiej do wyścigu o Biały Dom. W ostatnim tygodniu zmiażdżył rywali zarówno w bogobojnej Karolinie Południowej, jak i stolicy kasyn i rozpusty – Nevadzie. Przewaga Trumpa nie polega tylko na wyższych słupkach z poparciem w większości sondaży. Jest to przede wszystkim dominacja w sferze psychologicznej. Ted Cruz i Marco Rubio wyglądają momentami jakby sami już nie wierzyli w swoje racje i powodzenie swoich kampanii. Podczas każdego starcia krezus z Nowego Jorku po prostu miażdży ich pewnością siebie, umiejętnością riposty i co najważniejsze – rozbrajającą „szczerością”, która już dawno przekroczyła wszelkie akceptowane wcześniej granice. Trump może przyznać się do wszystkich swoich występków i każdy, nawet najbardziej niegodny, potrafi obrócić na swoją korzyść.
– Na co przeznaczałeś miliardy ze swojej fortuny? – pyta go dziennikarz Fox News. – Dawałem takim jak oni, żeby załatwiać interesy – odpowiada z uśmiechem Donald, wskazując na swoich rywali z GOP. – Podobno przekazałeś pieniądze na fundację Hillary Clinton? – Zgadza się, miałem ją w garści. Kiedy skinąłem palcem, przybiegła na ślub mojej córki – wyznał innym razem. I tak wyborcy uwierzyli, że Trump jest ostatnim uczciwym i nieprzekupnym politykiem. Dlaczego? Bo sam skorumpował wcześniej wszystkich innych.
69-letni polityk ucieleśnia wszelkie negatywne wyobrażenia na temat przedsiębiorców. Cechuje go niezwykle wysokie mniemanie o własnych moralnych kwalifikacjach. Uważa się za społecznika i dobrodzieja, dla którego inwestowanie i tworzenie miejsc pracy jest niemal „obsesją”. Tak właśnie usprawiedliwił nieetycznie praktyki swoich firm podczas kryzysu z 2009 roku. Przyznał, że jego imperium „skorzystało na słabości państwa”, dodając chwilę później, że dzięki temu mógł stworzyć jeszcze więcej miejsc pracy. Podczas swoich wystąpień wyborczych zachowuje się jak klasyczny szef- tyran. Pokrzykuje na współpracowników, dając do zrozumienia, że Ameryka z jego marzeń to kraj bezwzględnej dominacji bogatych nad biednymi, szefów nad pracownikami, białych nad kolorowymi. Równość, w jakimkolwiek wymiarze, jest dla niego wyłącznie obiektem kpin. Po zrzuceniu kajdan „poprawności politycznej”, w świecie Trumpa będzie można do woli poniżać kobiety, niepełnosprawnych, imigrantów czy homoseksualistów.
Zwykli pracownicy z Oklahomy, Kansas, Pensylwanii uwiedzeni opowieścią o Ameryce, która ponownie „stanie się wielka” popierają człowieka, który bezczelnie przyznaje, że wykorzystał luki w systemie podatkowym do zwiększenia prywatnej fortuny. Nieważne, że sami harują w fast foodach, a na wynajem przyczepy czy baraku stać ich dzięki ustawowej pensji minimalne. Nic to, że dostęp do opieki zdrowotnej zawdzięczają systemowi „Obamacare”, który podobnie jak minimalne wynagrodzenie ich idol zamierza zlikwidować, aby zrealizować swój flagowy pomysł – sprowadzenie fabryk z Chin z powrotem na amerykańską ziemię. Urzeczywistnienie postulatu, który najsilniej oddziałuje na wyobraźnię i pragnienia milionów Amerykanów, dotkniętych problemem bezrobocia, byłaby okupiona drastycznym okrojeniem praw pracowniczych, a także – zmniejszeniem płac, bo jakże inaczej można sobie wyobrazić zachęcenie producenta obuwia do przeniesienia fabryki z Shenzen do Tennessee.
Zjawisko polityczne „Donald Trump” nie wzięło się z przypadku. Jest konsekwencją trwającej od kilkudziesięciu lat neokonserwatywnej rewolucji, która stworzyła nową podmiotowość obywatelską – człowieka, któremu obcy jest jego własny interes ekonomiczny, a polityczny wybór jest zdeterminowany aspiracjami i podziwem dla sukcesu innych. Amerykański kapitalizm może nie produkuje już butów czy telewizorów, ale z pewnością przoduje w wytwarzaniu i sprzedaży złudzeń. Wyborcy, zwłaszcza ci popierający GOP, nie są zainteresowani polityczną ofertą, która mogłaby poprawić ich materialne warunki życia, lecz wybierają rozwiązania korzystne dla „siebie z krainy marzeń”, czyli w praktyce dla tych, którym już się udało – milionerów, właścicieli wielkich firm, takich jak Donald Trump. A kto nie chciałby być Donaldem Trumpem?
[crp]Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…
ale skoro ludziom się to podoba, to o co drzeć szaty? demokracja to zawsze rządy głupców, których jest zdecydowanie najwięcej w każdym społeczeństwie… wystarczy się rozejrzeć
Ja tam kibicuje, żeby w USA prezydętem został trumpek – im więcej takich pomyleńców będzie w USA przy władzy tym szybciej szlag trafi ten pomylony kraj.
Wszystko w temacie.
lepszy Donek, niż Rubio, czy Cruz