Dlaczego Calais okazało się swoistym Waterloo dla Partii Socjalistycznej i dlaczego uchodźcom paradoksalnie nic do tego.

„W marcu głosuję na komunistów i cię pierdolę” – plakat polityczny projektu Charba, zabitego w ubiegłorocznym zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, z zaciśniętą pięścią na tle komicznej fabryki, zrobił medialną karierę w czasie którejś kampanii wyborczej, choć w zasadzie był bezskuteczny. Francuska partia komunistyczna już wtedy była cieniem samej siebie, a Charb był jedynym członkiem redakcji, który uważał się za komunistę i nawet „robotnika” satyry. Dziś głosowanie na komunistów byłoby jeszcze większą ekstrawagancją niż w latach 90. Największą i w zasadzie jedyną partią robotniczą Francji jest teraz Front Narodowy – 45 proc. robotników i 41 proc. ogółu pracowników (bez kadry zarządzającej) głosuje właśnie na nią. Charb wiedział, że coś się fundamentalnie zmieniło, ale dziś pewnie on i inni zabici redaktorzy byliby zdziwieni tym, co się ostatnio dzieje.

Nicolas Sarkozy wita Francoise'a Hollande'a w Pałacu Elizejskim. Czy wkrótce ten ostatni ustąpi miejsca narodowcom? fot. wikimedia commons
Nicolas Sarkozy wita Francoise’a Hollande’a w Pałacu Elizejskim. Czy wkrótce ten ostatni ustąpi miejsca narodowcom? fot. wikimedia commons

To od miesięcy tysiąckrotne, uroczysto-żałobne granie Marsylianek. Nawet w ostatnich wiochach ochotnicze straże ogniowe grały hymn na placykach przystrojonych w chorągiewki. Ostatni raz mogło tak być po drugiej wojnie, choć wtedy raczej na wesoło. Samobójcze zamachy listopadowe w Paryżu przeszły płynnie w rocznicę zamachów styczniowych, wraz z odsłanianiem kolejnych tablic i zapalaniem zniczy. Gdyby Charb wiedział, że w 2016 r., na państwowej uroczystości poświęconej jego pamięci, będzie śpiewał Johnny Hallyday, rodzaj tamtejszego Krzysztofa Krawczyka, z którego jego pismo robiło sobie nieustanne jaja, pewnie pomyślałby, że świat jest „głupi i złośliwy”, czyli dokładnie taki, jak hasło reklamowe „Charlie Hebdo”.

W 2015 r. francuskie życie publiczne zdominował terroryzm i kicz oficjalnego żalu, kryjąc szerokie niezadowolenie społeczne z polityki rządu, wrzód rosnącego bezrobocia, podziemne gry polityczne i żywe dyskusje ideologiczne, schowane w internecie. Ale po każdej fali zamachów społeczne poparcie dla „socjalistycznego” prezydenta Hollande’a rośnie średnio o 20 proc., co z najmniej cenionego przywódcy w Europie (przedtem ledwo 13 proc. dobrych ocen) zrobiło dziś prezydenta bez kompleksów. Odnalazł się w roli smutnego, poważnego ojca narodu, który pochyla się nad trumnami i słucha uważnie skarg obolałych rodzin.

Ogólna niemożność

„Po styczniowych (ubiegłorocznych) atakach terrorystycznych liczba problemów kardiologicznych w Tuluzie wzrosła  o 75 procent” – donosi dziś prasa. A w Tuluzie nic się w ubiegłym roku nie stało. I tak właśnie Francja teraz wygląda. W ostatnich wyborach regionalnych Front Narodowy, na skutek cokolwiek samobójczego manewru Partii Socjalistycznej (która w drugiej turze wycofała swoich kandydatów w „zagrożonych” okręgach, zwracając się do swoich wyborców, by głosowali na tradycyjną prawicę), przegrał wszystkie regiony, ale zebrał najwięcej głosów w historii, prawie 7 milionów. Do problemu nr 1 – bezrobocia – dochodzi wypierany ogólnonarodowo strach, wyolbrzymiony światową oprawą uroczystości pogrzebowych i zwyczajowo podgrzany przez media, choć oczywiście wzywają do powściągliwości i odwagi.

Nie dajcie sobie jednak wmówić, że fantastyczny postęp wyborczy FN ma tyle wspólnego z zamachami, co wzrost popularności Hollande’a. Nie. Ta partia nie wyłoniła się nagle z terrorystycznego strachu – postępuje regularnie, systematycznie, z wyborów na wybory, od 2011 r., to jest od objęcia w niej władzy przez Marine Le Pen. Gdyby nie samobójstwo „socjalistów”, w grudniu objęłaby też władzę w regionie północno-wschodnim, tam gdzie pod Calais nieustannie rośnie migrancka „Dżungla”, namiotowe miasteczko nędzy, „żywy symbol globalizacji”, z którą ona walczy.

Czy „zwykła” prawica pomoże jakoś ludziom z megaobozowiska, ureguluje jakoś ten problem? „Socjaliści” próbowali to zrobić sposobem tzw. kawiorowej lewicy – wynajmowali małe prywatne odrzutowce, by przerzucać migrantów spod Calais do ośrodków na Południu, po pięciu za jednym zamachem (pilnowanych przez 10 policjantów). W ciągu dwóch lat kosztowało to tyle, że starczyłoby na pobudowanie całego osiedla domków z ogródkami pod Calais, a 99 procent migrantów po najdalej dwóch tygodniach i tak wracało do namiotowej „Dżungli”, choćby pieszo, bo przecież ich celem jest Wielka Brytania. Historia odrzutowców z salonkami świetnie za to ilustrowała ogólną niemożność charakteryzującą rząd, tę bezradność władzy, która tak denerwuje „zwykłych obywateli”, węszących zwykłą korupcję. Tymczasem organizacyjna prowizorka niepostrzeżenie wrosła w krajobraz wraz ze zrezygnowanym przyzwyczajeniem wszystkich protagonistów. Prasa używa cokolwiek rasistowskiej nazwy „Dżungla” bez złośliwości, po prostu powszechnie się przyjęła.

Gra pozorów

Byłoby jednak ciężkim błędem myśleć, że postęp FN swoje wyborcze sukcesy  zawdzięcza retoryce antyimigracyjnej. Stanowi to element najchętniej wskazywany przez media, jeśli chodzi o tę partię, ale w istocie jej powodzenie wynika przede wszystkim z dwóch innych przyczyn: socjalnej atrakcyjności jej programu politycznego (zachowanie wszystkich zdobyczy socjalnych i ścisłej laickości państwa, powstrzymanie delokalizacji przedsiębiorstw itp.) i odrzucenia polityki dwóch partii neoliberalno-socjaldemokratycznych, które rządzą Francją na zmianę od 35 lat.

Partia Socjalistyczna już tak źle nosi swoją nazwę, że „socjalistyczny” premier Valls, człowiek klasycznej, „twardej” prawicy, proponował jej zmianę (na Partia Socjaldemokratyczna), ale „socjaliści” ugięli się przed francuską tradycją polityczną, która przewiduje zmianę nazwy – po każdych przegranych wyborach – jedynie partii tradycyjnej prawicy: np. dziś ugrupowanie b. prezydenta Sarkozy’ego nazywa się Republikanie, wcześniej UMP, jeszcze wcześniej RPR, itd. Pozorowanie różnic między uczestnikami owego dwupartyjnego systemu, skorumpowanego władzą już do szpiku kości,  stanowi podstawowy element francuskiej gry polityczno-medialnej.

Jeśli jednak jest jakaś fundamentalna różnica między nimi, to polega na innej rzeczywistości działań antysocjalnych: paradoksalnie „zwykła” prawica nie miała odwagi ich wprowadzać zbyt brutalnie ze względu na protesty społeczne, natomiast „socjaliści” mogli to robić bez większych problemów. Obecny rząd bije pod tym względem wszystkie rekordy. Ministrem gospodarki został młody milioner (w ogóle wśród „socjalistycznych” ministrów tylko jedna osoba nie jest milionerem) i wilk finansów Emmanuel Macron, były dyrektor w Banku Rothschild, który robi wszystko, by maksymalnie „uelastycznić” rynek pracy, zrobić tym dobrze bardzo wpływowemu związkowi pracodawców (MEDEF) i zapewnić ochronę „optymalizacji podatkowej” największych koncernów międzynarodowych. Oczywiście w tych warunkach bezrobocie nie może spaść, a wzrost gospodarczy nie może oderwać się od zera, zyskuje natomiast, zgodnie z neoliberalna normą, klasa wielkich właścicieli środków produkcji.

Bezpieczeństwo d’abord

„Socjaliści” koncentrują się teraz na prawnym dławieniu protestów pracowniczych i społecznych. Dopiero co, pierwszy raz w historii V Republiki, sąd skazał 8 robotników na kary więzienia (na 2 lata, w tym 9 miesięcy bezwzględnego), za walkę związków zawodowych z fabryki Goodyeara w Amiens. W styczniu 2014 r. robotnicy, na wieść o delokalizacji ich fabryki i zwolnieniu 1500 osób „aresztowali” (bez użycia przemocy) na dwa dni dwie osoby z kadry zarządzającej, bo dyrekcja odmówiła rozmów. Do dziś połowa zwolnionych nie może znaleźć pracy, było kilka robotniczych samobójstw i wiele rodzinnych dramatów. Hollande, który podczas kampanii wyborczej obiecywał zakaz zwolnień grupowych – w przypadku przedsiębiorstw przynoszących zysk (a Goodyear miał we Francji bardzo ładne zyski) pominął sprawę milczeniem, a jego rząd dokręca śrubę.

W czasie listopadowo-grudniowej światowej Konferencji Klimatycznej w Paryżu miała miejsce inna premiera: administracyjnie skazano kilkuset działaczy ekologicznych na areszt domowy, by nie mogli organizować nieprzyjemnych manifestacji. Rząd wykorzystuje oczywiście strach terrorystyczny do przepychania wszelkich praw antywolnościowych, bo sam stan wyjątkowy mu nie wystarcza. Inwigilacja internetu, dowolność zamykania witryn, możliwość przeprowadzania rewizji i aresztowań nocą, nowe uprawnienia dla policji… I to akurat przechodzi, mimo protestów FN, bo publiczny dyskurs „lepsze bezpieczeństwo niż wolność” zrobił po zamachach błyskotliwą karierę.

Trudność definicji

MEDEF określa program gospodarczy FN (przewidujący np. cofnięcie deregulacji rynków finansowych wprowadzonej przez „socjalistów” już w latach 80.) jako „marksistowski” lub „skrajnie lewicowy” i – podobnie jak Republikanie – oskarża ugrupowanie Marine Le Pen o „komunizm” nawet w odniesieniu do retoryki antyimigranckiej. To się może wydać dziwne, ale rzeczywiście nowy FN używa w tym względzie argumentacji dawnego sekretarza generalnego partii komunistycznej Georgesa Marchais, który uważał, że sprowadzanie przez wielkie przedsiębiorstwa milionów tanich pracowników z Algierii i innych dawnych kolonii począwszy od lat 60., miało na celu wyłącznie dumping socjalny i faktyczne zniewolenie pracowników poprzez wystawienie ich na groźbę masowego bezrobocia. „Socjaliści” atakują FN raczej etykietkami faszyzmu i rasizmu, co jednak doprowadziło do inflacji i w efekcie dewaluacji tych określeń.

To prawda, że w obecnej napiętej sytuacji społecznej niechętny stosunek do nowych imigrantów coraz częściej manifestuje się bez kompleksów: np. były wieloletni przewodniczący Reporterów bez Granic Robert Menard, dziś mer Beziers na Południu, filmował się w marynarce przepasanej trójkolorową kokardą podczas osobistego wyrzucania jakichś Syryjczyków z pustych miejskich mieszkań i z miasta w ogóle. Wspominam o nim, bo mnie tym zdziwił – cóż, pracowałem z nim dużo dłużej niż z Charbem, ale znałem słabiej. Kryzys migrancki  jednak – podkreślam – nie będzie główną przyczyną nadchodzących wstrząsów politycznych we Francji.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Wychodzi więc na to,że Francuscy „faszyści” są tam bardziej lewicowi niż „lewica” :D No i w sumie nic dziwnego,skoro „lewica” establishmentowa ma tyle wspólnego z ludem co koń z koniakiem.

  2. Dziękuję za ten artykuł. Już od dawna zadawałem pytanie dlaczego FN nazywają tu (i nie tylko tu) skrajną prawicą. Artykuł trochę mi rozjaśnił.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…