Dziwię się nowej miejskiej modzie na jeżdżenie elektrycznymi hulajnogami. Dotychczas uznawałem to za zabawkę dla dzieci. Na moim podwórku szał na te urządzenia (ale nie elektryczne) przypadł akurat w czasie okołokomunijnym, który cierpienia związane z łażeniem do kościoła (i głębokimi przeżyciami duchowymi, oczywiście!) łagodzi majowymi prezentami. My dostawaliśmy, oprócz tych hulajnóg, rowery, zegarki, kasę i Playstation jedynkę. Łezka się w oku kręci.
Wtedy hulajnogi najszybciej się nudziły. Teraz ten środek transportu przeżywa drugą młodość, głównie ze względu na popularne systemy wypożyczeń za pomocą aplikacji typu Lime czy Hive. Że jest to branża przyszłościowa, przekonują przedstawiciele technologicznych gigantów, jak Uber i Google, które ładują w to kasę. Trafiają na podatny grunt – poza wygodą hulajnogi uchodzą za ekologiczne, w każdym razie bardziej od samochodów przyczyniających się do smogu w naszych miastach. Powątpiewam jednak, czy hulajnoga jest zastępnikiem dla samochodu. Jest nim raczej rower, którego nie trzeba ładować.
À propos ładowania – wraz z hulajnogami pojawił się nowy zawód: juicer. Czyli ktoś jeżdżący, zwykle po nocy, zbierający te ustrojstwa, aby rano znów można na nich śmigać. Widocznie ładowacz brzmi mniej romantycznie. Tu panuje prawdziwy wolny rynek. Juicerów nie łączy bowiem z firmą stojącą za aplikacją stosunek pracy. Ile zbiorą i naładują, tyle dostaną forsy. Kryją się za tym powszechnie znane slogany o elastyczności, pracy dla studentów, możliwości dorobienia sobie i wolności. Wieczorami Juicerzy włączają swoje aplikacje i jak ogłupione zwierzęta zaczynają wyścig – kto pierwszy, ten lepszy. Choć firma mogłaby zatrudnić na normalnych warunkach, chodzi jak zwykle o koszty i zwiększenie wydajności pracowników. Jak nietrudno się domyślić, cały sprzęt – jak samochód, a nawet ładowarki (i prąd z gniazdka) – juicer musi mieć swój.
Dzięki e-hulajnogom na ulicach zapanował chaos. Można je bowiem pozostawiać gdziekolwiek, a więc choćby na środku chodnika. Inwestycja w stacje przecież kosztuje. A kiedy na początku roku Zarząd Dróg Miejskich w Warszawie zebrał z ulic 200 porzuconych hulajnóg, domagając się od firmy Lime zapłaty za zajęcie pasa drogi, przedstawiciele firmy, którzy przyszli je odebrać, nie potrafili się wylegitymować – nie prowadzą działalności gospodarczej w Polsce, nie wiadomo też czyją własnością są te pojazdy. Zgadnijcie, gdzie płacą podatki.
Miejski radny Sławomir Potapowicz z Nowoczesnej zaproponował, aby to miasto ze swoich pieniędzy wybudowało parkingi dla tych prywatnych firm. Niedoczekanie. Ja proponuję swoją prywatną i sprawdzoną już metodę na źle zaparkowane e-hulajnogi – wyrzucanie ich do śmieci, skąd droga prowadzi na wysypisko.
Ministerstwo Infrastruktury od kilku lat nie potrafi uregulować przepisów drogowych dotyczących elektrycznych hulajnóg. Choć można nimi jechać do 25 km/h, to nie można się nimi poruszać po drogach dla rowerów, a należy po chodniku. Jeśli państwo nie potrafi załatwić tak prostej sprawy, trudno liczyć, że załatwi te poważniejsze. A skoro na regulacje w tym państwie z kartonu nie ma co liczyć, pozostaje mi tylko czysta złośliwość.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
na śmietnik z tym gównem niech idą solidaruchy i ich zaoceaniczni ” wodzireje”
Wyraźnie chcesz naszej ukochanej Żorżecie Mosbacher podpaść… Uważaj namiestnicy wuja Samuela nie żartują!
Ciekawa sprawa z tymi hulajnogami. Całkiem niedawno „pilot” hulajnogi potracił kobietę na chodniku i to ona dostała mandat (sic!) – https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-04-18/jechal-hulajnoga-po-chodniku-potracil-kobiete-mandat-dostala-piesza-bo-nie-zachowala-ostroznosci/
A jak jest z rowerami? Przez pasy wolno przejechać na rowerze tylko, gdy jest wyznaczona droga rowerowa w innym wypadku jest to wykroczenie i prawidłowo powinno się rower przeprowadzić po pasach. Inny przykład „mądrego prawa” – osoba do, jeśli się nie mylę, 10. roku życia, poruszająca się rowerem jest traktowana przez kodeks Prawo o ruchu drogowym jak pieszy i powinna jechać chodnikiem, a nie po ścieżce rowerowej (!). Jako rodzic mam dylemat – albo puszczę dziecko w tłum ludzi na deptaku, albo, ŁAMIĄC PRZEPISY każę mu poruszać się po drodze rowerowej…Są jednak w tym kraju jak widać ważniejsze sprawy dla sądów jak np. obraza uczuć religijnych przez wizerunek matki katolickiego bóstwa, przyozdobionej tęczą.
„Całkiem niedawno „pilot” hulajnogi potracił kobietę na chodniku i to ona dostała mandat (sic!) ”
Bo u nas jak w trzecim świecie. Nie tylko pod względem wspomnianego wczoraj rozwarstwienia, ale także świętego przykazania „duży może więcej”.
„A jak jest z rowerami?”
Warto też pamiętać, że w przypadku braku ścieżki rowerowej, rowerzysta może poruszać się po chodniku TYLKO I WYŁĄCZNIE wtedy, gdy dopuszczalna prędkość na drodze przekracza 50 km/h lub występują wyjątkowo niekorzystne warunki atmosferyczne (ulewa, zamieć). W każdym innym przypadku rowerzysta powinien być traktowany identycznie jak kierowca auta urządzający sobie przejażdżkę po chodniku. Niestety, pomimo jasnego prawa, brakuje woli jego egzekwowania.
Bo tak jest rozumiane prawo drogowe i taka jest wykładnia ,,niezawisłych i niezależnych” sądów. Posłużę się innym przykładem. Kierowca wyprzedzający ciągnik rolniczy trzepnął w przednie koło wzmiankowanego pojazdu rolniczego bowiem kierujący nim nie uznał za stosowne zasygnalizować skrętu w lewo.
Orzeczono winę kierowcy który wyprzedzał (brak należytej ostrożności podczas manewru) i nie miało żadnego znaczenia że prowadzący traktor nie posiadał uprawnień do jego używania na drodze publicznej. Otrzymał tylko 300-złotrowy mandat za ,,niemanie” prawka!
jednak ,,niemanie” dyplomu lekarskiego i uprawianie zawodu kończy się odpowiedzialnością karną.
Ciekawy dualizm prawny. Chyba ustawodawca wymyślając zapisy ustawy prawo o ruchu drogowym miał kiepski dzień.
Tego typu „komunikacje” (także rowerową) trzeba realizować przez jednostki samorządowe, a nie przez rynek.
Pozwól na konkurencję – zrobi się bajzel.
Oddaj całość jednej firmie – cena monopolisty jest tą najwyższą z możliwych.
Te hulajnogi pachną mi infantylizmem, więc „10 sposobów” Chomskiego mi sie przypomniało.
ostrożnie… bo nie wiadomo, co na to powie unia europejska ;)
Dobry pomysł – złapane hulajnogi wyciepać na złom, bo stanowią zagrożenie dla pieszych.
Mądry tekst.
Słusznie!
Sąd w Lublinie na podstawie Prawie o Ruchu Drogowym zakwalifikował je jako prawidłowo jako motorowery.
…a ponieważ w Polsce prawo i przepisy się „interpretuje”, nie znaczy to wcale, że sądy w innych miastach postąpią tak samo…