Ministerstwo Nauki wybrało dziesięć uczelni wyższych, które otrzymają rangę „uczelni badawczych”, a także dodatkowe środki w wysokości 10 proc. budżetu. Są to – jak łatwo przewidzieć – szkoły największe i najbogatsze: Uniwersytet Warszawski, Politechnika Warszawska, Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i tak dalej. Na zdjęciu z prezentacji nagród minister Jarosław Gowin stoi dumnie wśród rektorów – zwycięzców. Sam konkurs jednak, podobnie jak wiele innych pomysłów Ministerstwa, wydaje się być przedsięwzięciem zaskakująco niepoważnym.
Sprawiedliwe konkurowanie posiada pewne zasady. Dobry przywódca czy wychowawca dostosowuje wymagania do możliwości wszystkich podwładnych i podopiecznych. Dzieci z klas I-III nie startują w konkursach z licealistami, małe i średnie przedsiębiorstwa nie dostają nakazu pobicia rekordów zysków osiąganych przez Amazona i Apple’a. Polska nauka rządzi się jednak zupełnie innymi prawami: najsilniejsi startują tutaj w tych samych „konkursach”, co najsłabsi. W efekcie rezultaty „konkursu” na „uczelnie badawcze” większość akademików znała już od lat. Do wskazania zwycięzców nie był potrzebny żaden zespół. Nie był to bowiem żaden konkurs – było to stwierdzenie i potwierdzenie faktu, potwierdzenie rzeczywistości i dodanie największym jeszcze większych pieniędzy… Za to, że już są najwięksi, już są najbogatsi i już znajdują się także w największych ośrodkach miejskich Polski. Zrównoważona polityka, wyrównywanie szans, wsparcie dla uczelni regionalnych, docenienie ich roli w regionach właśnie? To pojęcia zupełnie obce obecnej administracji.
Takie zresztą założenie – przyjęte przez samego Jarosława Gowina – panuje w Polsce już od samego początku rządów PiS. Potrzebne są nam podobno tyko ośrodki wiodące, a nauka to tylko badania i wynalazki na najwyższym, światowym poziomie. Silni i najbogatsi dostaną więc jeszcze więcej, a słabsi i biedniejsi niech sami spróbują „doskoczyć” do poziomu MIT. Humanistyka jest dziedziną drugorzędną, a do tego mocno podejrzaną. Założono – oczywiście całkowicie błędnie – że nie daje żadnych praktycznych korzyści, a w tle jest jeszcze przecież walka z uniwersyteckim „lewactwem”, o co apelowali niedawno uważający się za ekspertów Patryk Jaki i Tadeusz Rydzyk.
W tym miejscu należy też głośno spytać: skoro wybrano i nagrodzono „uczelnie badawcze”, które mają z tego tytułu dodatkowe środki, gdzie konkurs na uczelnie dydaktyczne, co ze wspieraniem nauczania? Tu sprawa jest jeszcze prostsza – Ministerstwo uznaje dydaktykę za kwestię drugoplanową i mało istotną. W całej reformie prawie nie ma miejsca na studentów i ich kształcenie. Nagrody za nauczanie nie są przewidziane w ogóle. A i nagroda na przyszłe „badania” jest nad wyraz tania. Co można zrobić za 10 proc. dodatkowych środków? Na pewno nie gonić światową czołówkę, w zasadzie sukcesem będzie, jeśli uda się zrobić cokolwiek, bo te pieniądze w dużej mierze już pochłania inflacja.
Tu zresztą leży sedno problemu – w polityce i ideologii. Neoliberalne Ministerstwo naprawdę głęboko wierzy, że Polska może stać się czempionem nauki światowej, a deregulacja doprowadzi do rozwoju wynalazczości na miarę Japonii czy Stanów Zjednoczonych. To oderwane od rzeczywistości myślenie życzeniowe doprowadzi polską naukę do ruiny. Wynalazczość od dawna jest domeną największych i najbogatszych społeczeństw, gdzie kapitał ma największe środki do inwestycji, gdzie od wielu, wielu lat na badania naukowe przeznacza się ogromne środki. Rolą nauki w krajach półperyferyjnych jest przede wszystkim jak najlepsze wdrażanie projektów powstających gdzie indziej. Wdrażanie, a także edukowanie, kształcenie i ochrona narodowej specyfiki zarówno nauki, jak i kultury. Władze rozumne i dalekowzroczne mogą przy tym wspierać i rozwijać określone dyscypliny naukowe i kierunki badań kształtując naukową specjalizację narodową.
To zaś, co robi Gowin, to farsa, która jest jednak i groźna, i bardzo niszczycielska dla kraju, gdzie oświata i nauka na wysokim poziomie stają się powoli zarezerwowane tylko dla najbogatszych. W podejściu ministerstwa nie ma ani troski o kulturę i język polski (punktowany gorzej niż angielski), ani troski o równowagę pomiędzy województwami (pieniądze są dla już najbogatszych), ani w ogóle żadnego programu, szerszego zamysłu. Badania i wynalazczość są ważne, bo są ważne. To, że wszystko co lepsze zostanie od razu sprzedane na Zachód i w pierwszej kolejności wyemigruje naukowa elita, jakoś umyka uwadze urzędników. Polska nie ma bowiem odpowiednich zasobów by obsługiwać najnowocześniejsze projekty i nie mamy też projektów własnych, które pod ochroną państwa byłyby odporne na konkurencję i drenaż.
Polska nauka to obecnie pasmo ciągłych klęsk, a atmosfera na uczelniach to terror punktozy i nawałnica biurokratycznych wymogów, które skutecznie odciągają naukowców od nauki i skazują na administracyjną walkę o projekty i wieczne pisanie wniosków. W takich warunkach nie da się szkolić przyszłych pokoleń naukowców. Nie ma tu miejsca na radość tworzenia, współpracę, materialną beztroskę, nie ma niezbędnej ideowej wolności i swobody. Akademia ubrana w kaftan przez Rydzyka i Gowina nie ma prawa działać. Te warunki odstręczają od pracy na uczelni, gdzie do tego płace są tak niskie, że zamiast z Oxfordem i MIT polskie uniwersytety konkurują raczej z Lidlami i Biedronkami.
Elokwentny minister nie był też w stanie załatwić nauce odpowiedniego, dodatkowego finansowania. Co jest też dowodem na słabość zarówno jego samego, jak i też jego partii, która już drugą kadencję trzyma się źle dofinansowanych resortów choć w całym 8-letnim cyklu nie jest w stanie nic sensownego z tym niedofinansowaniem zrobić. Jak bowiem sam Gowin przyznał ostatnio w wywiadzie: „będzie dużo trudniej zwiększać nakłady na naukę i szkolnictwo wyższe, niż było to możliwe – choć się nie dokonało – w ciągu ostatnich czterech lat”. Tłumacząc: nie da się jeszcze bardziej niż się nie dało.
I niech to będzie podsumowanie sytuacji polskiej Akademii pod jego rządami.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…
A Tymuś (jak widzę) nie potrafi się pogodzić, że solidarnościowe hasło ,,wszyscy mamy równe żołądki” które uznać można w nauce za szczyt populizmu, przestało funkcjonować i dodatkowa kasa znajduje się dla tych, którzy coś osiągają?
Od kiedy to w systemie nagradzania (niezależnie od tego jaki byśmy rozpatrywali) wyróżnia się outsiderów???
Może te prywatne ,,przedsięwzięcia” profesorów, które są ,,kuźniami” nie talentów a kasy dla organizatorów tego przekrętu, gdzie najważniejszą inwestycją jest… wynajęcie budynku na siedzibę?
Nosz populizm czystej wody!
Podstawowym problemem jest potraktowanie uczelni jako całości skoro wiadomo, że nawet te najlepsze mają bardzo słabe wydziały z fatalną nauką i dydaktyką, a wśród regionalnych przeciętniaków i słabeuszy znajdują się pojedyncze perełki na wysokim poziomie… Tymczasem top10 skazuje tych drugich na zatopienie, zamiast pozwolić im plasować się w branżowej ogólnopolskiej czołówce.
A kogo ministerstwo ma wspierać w rozwoju badań? Uniwersytet Paznokcia z Kociej Wólki? To chyba normalne, że wspiera tych, którzy mają jakiekolwiek szanse…
Co do humanistyki – lepiej niech już humaniści siedzą cicho. Dawniej „humanista” oznaczało człowieka wszechstronnego, ale odkąd „jestem humanistą” stało się wykrętem od zgłębiania nauk matematyczno-przyrodniczych, zaczęło oznaczać – ograniczonego.
Chociaż gowinowcy podejmują wyłącznie fatalne decyzje, to we wspomnianej „10” nie znajdują się tylko największe uczelnie. GUMed i PG są mniejsze chociażby od UG, które wylądowało w drugiej lidze.