Nie trzeba być wielkim prorokiem by postawić tezę: jednej listy wyborczej polskiej lewicy nie będzie. Będą przynajmniej trzy, a nawet trzy i pół.
Połówką będzie lista „robotniczo-chłopska” Piotra Ikonowicza z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej i Sławomira Izdebskiego z Ruchu Społecznego. Połówką, bo działacze RS prezentują poglądy podobne dołom PSL-u. Nowoczesność w domu i zagrodzie plus konserwatyzm obyczajowy.
Pierwszą będzie ideowo czysto lewicowa partii „Razem”. Zwanej też „Buraczkami”, od barwy jakie Razemowcy na swe sztandary przyjęli. Czerwonego zmieszanego z zielonym.
Media mainstreamowe traktują ich jak czerwoną zarazę. Polską Syrizę, lewactwo najgorsze, bo ideowe. Do tego jeszcze lewactwo wyszczekane, bo oczytane – co dla typowego, krajowego dziennikarza jest zjawiskiem przykrym. Krajowi polityczni komentatorzy i analitycy książki rzadko czytają i lubią – jak Polacy piosenki – tylko te poglądy, które od dawna znają.
Zatem „Razem” będzie pomijane, lub wyszydzane w krajowych mediach. Wyszydzane bardziej nawet niż Leszek Miler, bo to zaśpiew stary i powszechnie znany.
Jeśli „Razem” uda im się życie poza mainstreamem i zarejestrują listy wyborcze w całym kraju, to mogą dotychczasowy porządek polityczny nieco zamieszać. Do Sejmu w tym rozdaniu mogą nie wejść, ale przekroczyć trzy procent poparcia uprawniające do skromnej dotacji budżetowej. To stabilizuje byt polityczny, ale też grozi przekształceniem Buraczków w byt medialny. W rolę egzotycznej przystawki do tradycyjnych, prawicowych dań głównych.
Drugą lista będą „Biało-czerwoni”, zwani też „Wiatraczkami”. Od znaczka – wiatraczka zaprojektowanego im przez Tomka Wiatera.
Wiatraczki to wychodźcy z SLD. Aktualni, związani z Grzegorzem Napieralskim. I ci, którzy cztery lata temu opuścili SLD dla Janusza Palikota, a teraz opuszczają Palikota dla Andrzeja Rozenka. Są sprawnymi politycznymi biurokratami, bo większość z nich całe dorosłe życie spędziło w partiach albo młodzieżówkach partyjnych. Są średnio zamożni, obrotni, mogą liczyć na średnie wsparcie sponsorskie. Swoich mieszkań na potrzeby partyjnej kampanii nie zastawią. Wymagane podpisy poparcia zbiorą, procedury wypełnią, listy zarejestrują. Mogą liczyć na wynik w granicach błędu statystycznego.
Najwięcej medialnych emocji budzi trzecia lista, czyli Zjednoczonej Lewicy. Zjednoczonej wokół SLD. Owo „zjednoczenie” polega na zasilenie SLD gronem lewicowych i centrolewicowych polityków i politycznych celebrytów. Głównie z Twojego Ruchu Palikota. Te posiłki jak żywo przypominają „Chłopców z Placu Broni” z powieści Franciszka Molnara. Sami generałowie.
Jedyny tamtejszy „porucznik” Nemeczek, jedyny zdolny do najwyższych, bezinteresownych poświeceń, w finale umiera. Ale Plac chłopcom do zabawy pozostaje.
Największym problemem Zjednoczonej Lewicy jest forma wyborczego zjednoczenia.
Strawna dla wszystkich jednoczących się generałów forma „koalicji wyborczej” oznacza, niestety, wyższy, bo ośmioprocentowy próg wyborczy.
Wszyscy polityczni pamiętają jeszcze błąd jaki popełniła w 2001 roku prawicowa Akcja Wyborcza Solidarność. Zarejestrowana jako koalicja wyborcza zdobyła 5,6 procenta. Dlatego nie weszła do Sejmu RP i rychło rozpadła się. Gdyby wystartowała jako „komitet wyborczy”, musiałaby przekroczyć tylko pięcioprocentowy próg wyborczy. Ówczesny wynik gwarantował komitetowi AWS kilkunastoosobową reprezentację sejmową.
Zatem bezpieczny start dla Zjednoczonych to komitet wyborczy. Ale ten musiałby zwać się komitetem SLD. I tylko SLD. Tego nie chcą przełknąć generałowie spoza SLD. A także polityczna młódź z SLD uważająca stary szyld za zbyt obciachowy.
Istnieje jeszcze możliwość powołania wspólnego „komitetu wyborczego wyborców”. To ślicznie demokratycznie brzmi, lecz ma fundamentalną wadę. Uniemożliwia pobieranie subwencji z budżetu państwa. Przy wyniku wyborczym na poziomie 7 – 8 procent to strata około pięciu milionów złotych rocznie. Dla Zjednoczonej, ale nadal opozycyjnej, pozbawionej finansowego wsparcia od krajowego biznesu partii politycznej, to zaiste gorzki chleb.
Emocje, zwłaszcza wśród terenowych działaczy SLD, budzi też podział „Jedynek”, czyli pierwszych miejsc na listach wyborczych Zjednoczonych. Powszechnie uznawanych za miejsca „biorące” mandat poselski. Przy wyniku Zjednoczonych na poziomie 8 procent daje to jedynie po jednym mandacie poselskim w okręgu wyborczym. I to nie we wszystkich.
Nic dziwnego, że istniejący jeszcze terenowy aktyw SLD nie pali się do robienia kampanii wyborczej spadochroniarzom z innych ugrupowań. Zwłaszcza, że dotychczasowe doświadczenie z takimi politycznymi skoczkami nie są zachęcające. Zwykle zrzucone przez centralę spadochrony po wybraniu ich parlamentarzystami olewały lokalny aktyw SLD. Nie chciały udostępniać swych biur poselskich lokalnym strukturom SLD, współpracować z nimi.
Janusz Palikot, jeden z kandydatów na „Jedynkę” Zjednoczonej Lewicy w Lublinie, propaguje okrągłą kartę do głosowania. Zmuszającą Wyborcę do świadomego głosowania na nazwisko, a nie do automatycznego, bezmyślnego czasem poparcia dla „Jedynki”. W najbliższych wyborach parlamentarnych, po referendalnej awanturze o JOW-y, rozbiciu lewicy na przynajmniej trzy listy wyborcze, może okazać się, że nowa forma karty do głosowania nie będzie potrzebna. Bo na lewicowe listy zechcą głosować jedynie świadomi lewicowi Wyborcy. Już teraz znający swój październikowy wybór. Wtedy przegrać mogą i narzucone terenowi spadochrony i polityczni celebryci.
W sobotę władze SLD ogłosiły, że jednak pokuszą się o stworzenie listy koalicyjnej z Twoim Ruchem i Partią Zielonych. Leszek Millera zapewnia, że 8-procentowy próg nie będzie przeszkodą. Ale dla aktywu SLD to trudna decyzja – to SLD nadal ma największe szanse dostać się do Sejmu RP. I być tam lewicowym Piemontem pośród katolickiej prawicy. Albo chociaż Placem Broni.
Dlatego wielu działaczy SLD najchętniej przyjęłoby na swe listy kilkoro lewicowych działaczy spoza SLD. Najchętniej Barbarę Nowacką. Ta jednak jest w pakiecie z Januszem Palikotem, którego aktyw SLD traktuje jak wrogą, przeszczepianą mu tkankę. Nawet jeśli Palikot zamierza kandydować w okręgu lubelskim, gdzie SLD nie ma swego wyrazistego lidera.
Aby ułatwić sobie podjęcie decyzji kierownictwo SLD zamówiło stosowny sondaż. Przewidujący, czy koalicja Zjednoczonych przekroczy osiem procent.
Kiedyś wyruszający na wojnę władcy pytali o szanse zwycięstwa wykwalifikowanych wróżbitów. Dziś błąd statystyczny w przedwyborczych sondażach to trzy procent. Zatem zamówiona na taką okoliczność tradycyjna Cyganka byłaby równie skuteczna co nowoczesny sondaż. I na pewno tańsza.
Na koniec, aby ustrzec się słusznych krytyk moich lewicowo ideowych przyjaciół, zwłaszcza niezłomnego Piotra Ikonowicza, wyraźnie wspomnę o programach wyborczych wspomnianych wyżej list.
Otóż wszystkie one są i będą jak najbardziej lewicowymi. Lub w przypadku programu „Watraczków”, już poczętego lecz nienarodzonego, centrolewicowym. Literalnie program wyborczy „Razem” niewiele będzie się różnił od programu Zjednoczonych wokół SLD.
Albowiem programów lewicowych jest ci u nas pod dostatkiem. W razie ewentualnego niedoboru, z gronem przyjaciół, napiszemy dodatkowy.
Dodatkowo lewicowe postulaty powtarzają w tej kampanii wyborczej niedawni neoliberałowie, narodowcy i narodowo socjalizujący.
Zaprawdę lewicy polskiej nie brak lewicowych postulatów i programów. Nie brak generałów i lewicowych celebrytów. Struktur w stolicy, w terenie i w internecie zwłaszcza.
Jest urodzaj.
Jedynie na odcinku Wyborców występują okresowe braki.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Porównywanie niszowej partii „Razem” do Syrizy nie jest najlepszą rekomendacją dla tej pierwszej. Syriza była tak ideowa, że wprowadziła właśnie reformy odwrotnie proporcjonalne w stosunku do tego co wcześniej (w okresie przed wyborami) głosiła, w tym m.in. reformę emerytalną podobną do tej przeprowadzonej przed paroma laty w Polsce, i tak skrajnie lewicowa, że aż wyszedł jej z tego wszystkiego „liberalizm gospodarczy” (w ramach państwowych). Potwierdza się powiedzenie: „there is no alternative”. Skoro lewica realizuje i tak program zbliżony do liberalnego/socliberalnego, wytyczony przez władze unijne, to po co na nią głosować?, nie lepiej od razu na liberałów, ew. socliberałów?
Jestem wściekła na lewicę. Całą. Jak leci. Tłuką się między sobą od 10 lat. Jedni odchodzą, inni się obrażają, trzecich wywalają. I tylko czasem do tych wędrówek jest rzeczywisty powód. W większości to personalne rozgrywki i zagrywki. Wolałabym, by sobie dali po ryju, a potem znów siadali do pracy. W obliczu tego, co dzieje się w kraju, tego balu dwóch pań prześcigających się w tym, która ma ładniejszą sukienkę, która mniej za nią zapłaciła i która miała bardziej uznanego projektanta, lewica nie jest zdolna do porozumienia i współpracy. Oddają walkowerem Polskę abp. Gądeckiemu. No zwyczajnie szlag mnie trafia!
„Do Sejmu w tym rozdaniu mogą nie wejść, ale przekroczyć trzy procent poparcia uprawniające do skromnej dotacji budżetowej.”
Jest już pewne, że nie zdążą zarejestrować stronnictwa i dlatego wystartują jako komitet wyborczy wyborców, a więc nawet jeśli zdobędą 3% to i tak dotacji nie dostaną.
I dobrze, bo traktują ludzi przedmiotowo – patrzą na człowieka tylko przez pryzmat „marketingu politycznego”.
zjednoczona lewica, czyli sztandar wyprowadzić