Do dorobku tej formacji należy uruchomienie lawiny eksmisji na bruk, które trwają do dziś, obniżanie podatków bogatym, masowa prywatyzacja majątku narodowego.


Ktoś, kto chciałby zrozumieć, co i dlaczego stało się z Sojuszem Lewicy Demokratycznej powinien koniecznie przeczytać tekst Piotra Gadzinowskiego w strajk.eu z 17 kwietnia br. Okazuje się, że jedynym problemem, który zajmuje piszącego i, jak sądzę, jego formację, jest wynik wyborczy. Redaktor Gadzinowski ani słowem nie wspomina, po co właściwie, dla wykonania jakiego zadania SLD pcha się do Sejmu. Nie wspomina też o artykułowanych przez Leszka M. planach zawarcia koalicji z PO i bycia przystawką. Autor tekstu o przezabawnym tytule „Piździec, czyli świetlana przyszłość polskiej lewicy” uważa, że wszelka pojawiająca się po lewej stronie konkurencja SLD – nazywana przez niego „lewicą społeczną” – dybie na głosy i schedę po jego formacji politycznej i jedynie w zajęciu dotychczasowej pozycji Sojuszu upatruje swoją szansę. Na szczęście w prawie cywilnym istnieje możliwość odrzucenia spadku i my go z pewnością odrzucamy. Bo po swojej prawdopodobnie już rychłej śmierci SLD zostawi same długi, czyli nic, co warto byłoby brać. Do dorobku tej formacji należy uruchomienie lawiny eksmisji na bruk, które trwają do dziś, obniżanie podatków bogatym, masowa prywatyzacja majątku narodowego, gorliwe wciąganie kraju w niesprawiedliwe wojny, konkordat czy przyzwolenie na torturowanie ludzi w Kiejkutach. Dorobek godny partii neoliberalno-konserwatywnej, a nie żadnej lewicy. Nawet elektorat po SLD nie jest atrakcyjny, bo większość wyborców SLD to ludzie o skostniałych, prawicowych poglądach i w dodatku jest tego żałośnie mało.

Tymczasem większość polskiego społeczeństwa ma poglądy lewicowe i nie chce nawet słyszeć o SLD. Ludzie chcą państwa opiekuńczego, nie chcą angażowania Polski w jankeskie wyprawy wojenne, nie życzą sobie prywatyzacji i nawet większość społeczeństwa skłonna byłaby płacić wyższe podatki w zamian za bardziej socjalne państwo. Ale o minimalnej stawce godzinowej za pracę, o minimalnym dochodzie gwarantowanym, o masowym programie taniego budownictwa pod wynajem, o penalizacji niepłacenia za pracę, o opodatkowaniu korporacji, o zakazie licytowania jedynego mieszkania dłużnika ani o innych drobiazgach redaktor Gadzinowski nie wspomina, bo interesują go wybory, bo nie wyobraża sobie, że lewicę można budować od dołu i że istnieje coś takiego jak „życie pozaparlamentarne”.

Są w tej sprawię dwie teorie. Jedna głosi, że lewica powstanie dopiero wtedy, gdy sczeźnie jej niezdarna imitacja w postaci SLD, a druga, że lepsza taka lewica niż żadna. Ja skłaniam się ku pierwszemu poglądowi, bo to z powodu istnienia SLD słowo lewica w ustach ludzi pracy brzmi zwykle jak obelga. I żeby nie było wątpliwości — naszym, lewicy społecznej zadaniem nie jest zwalczanie was, a jeżeli już jesteśmy krytyczni to nie dlatego że jesteście postkomunistami, ale za to właśnie, że pod słowem „post” kryje się zdrada ideałów, a nawet pozytywnego dorobku Polski Ludowej. Pamiętam taki bankiet w hotelu „Forum”, który ówczesny redaktor naczelny „Trybuny” wydał z okazji piątej rocznicy rozstania „Trybuny” z „Ludem”. To rozstanie uzasadnił kiedyś Krzysztof Janik, który zapytany przeze mnie, dlaczego SLD nie zajmuje się biednymi, z rozbrajająca szczerością odpowiedział: „Bo oni nie głosują”. Kiedy czytam tekst Gadzinowskiego odnajduję ten sam stosunek do świata i do polityki wyznaczony wyłącznie przez głosowanie i to nieugięte dążenie do zdobycia raz jeszcze poselskiego mandatu. Dążenie, które przesłania rzeczywistość i zaślepia. Bo trzeba być naprawdę zaślepionym, aby sądzić, że lewica społeczna występuje masowo w mediach. I to tylko dlatego, że pluje na Leszka M. i partie. Otóż jest dokładnie odwrotnie, w mediach jest pełno działaczy SLD i prawie nie ma działaczy społecznych. Ja jestem wyjątkiem, ale prawie już nie pamiętam, kiedy jakiś dziennikarz pytał mnie albo rozmawiał ze mną o SLD. Występuję raczej jako społecznik i przeciwnik kapitalizmu, którego Leszek M. i Jerzy Urban, ideolog, który kształtował umysły niejednego „lewicowego” dziennikarza, są gorącymi zwolennikami.

Gadzinowski pisze: „Trudno za to spotkać jakiegokolwiek lewicowca, „starego” czy „młodego”, na barykadzie, podczas strajku, czy chociażby protestu społecznego. Albo kreującego organizację społeczną non profit”. Piotrze, Ty z pewnością nigdy nas nie spotkasz na blokadzie eksmisji, w proteście pracowniczym czy w działalności stowarzyszeń non profit. Twoja trudność polega na tym, że Ciebie tam nigdy nie ma. Jak przyjdziesz, to spotkasz i przywitamy Cię z otwartymi ramionami!

Piotrze, mi osobiście szkoda czasu antenowego, żeby pluć na SLD. I tak naprawdę niewiele mnie obchodzi, czy po kolejnych wyborach wicepremierem będzie M. czy Piechociński. W swojej naiwności sądziłem przez chwilę, że umiesz sobie wyobrazić bycie na lewicy bez SLD. Że uznasz, że można żyć i mieć nadzieję na zmianę otaczającej nas rzeczywistości bez tej całej SLD-owskiej ściemy. Ty, podobnie jak wielu innych działaczy tej formacji będziecie jej wierni aż do czasu, kiedy przestanie przekraczać 5-procentowy próg wyborczy. Bo to jest wierność wyłącznie wyborcza.

Nie twierdzę, że Ruch Sprawiedliwości Społecznej to potęga i nie postrzegam wysiłków środowiska lewicy społecznej na rzecz budowy w Polsce lewicy na wzór Syrizy czy choćby Podemos, jako tryumfalnego pochodu. Nie sądzę też, aby klęska SLD miała nam jakoś szczególnie pomóc. Wbrew temu, co twierdzisz w swoim tekście, myśmy już stracili zainteresowanie dla partii wojny, prywatyzacji i tortur. Próbujemy przekonać miliony ludzi rozczarowanych transformacją ustrojową, że drogą do równości sprawiedliwości społecznej i powszechnego dostatku, jest wstępowanie w szeregi autentycznej lewicy i chodzenie na wybory. I jeżeli w jakiś sposób jesteśmy zmuszeni o was wspominać, kiedy wychodzimy na ulice, to wtedy, kiedy ludzie na nas plują, bo sądzą, że to SLD i musimy wyjaśniać, że nie mamy z wami nic wspólnego, żeby chcieli na słuchać.

Nasze szanse w nadchodzących wyborach nie są wielkie. Bo nie mamy pieniędzy, bo nie pójdziemy jak te duże partie (z SLD włącznie) do banków po kredyt na kampanię. Przeciwnie, my z tymi bankami walczymy na co dzień. Ale jak się tym razem nie uda, to w odróżnieniu od Ciebie i Twoich kolegów nie pójdziemy do domu z płaczem, tylko będziemy pisać na naszą miarkę, skromne kolejne rozdziały walki z niesprawiedliwym systemem, który wy pomagaliście budować od Okrągłego Stołu.

Warto być w Sejmie i uchwalać postępowe społecznie ustawy. Wy mieliście taką szansę i nie skorzystaliście. My, jeśli będziemy na Wiejskiej, to wtedy, gdy większość wygra wreszcie wybory, wtedy, kiedy będzie się palił asfalt i jak w Grecji pokrzywdzona większość chwyci się za ręce. I wtedy nie będziemy potrzebować bankowych kredytów na bilbordy i inne pijarowskie sztuczki.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…