Outsourcing zaczyna być w Polsce traktowany jako uniwersalne lekarstwo na wszelkie dolegliwości podmiotów, w których ktoś zatrudnia, a ktoś inny jest zatrudniony. Zaczyna się prawie zawsze tak samo. Ktoś ważny mówi, że czas na oszczędności. Powody mogą być różne – ograniczona pula środków w przypadku budżetówki, mniejsze dotacje dla NGOsów czy potrzeba dostosowana firmy do wymogów walki rynkowej w przypadku prywatnego przedsiębiorstwa. Tak czy inaczej – powierzanie zatrudnienia personelu czy wykonywania określonej usługi firmie zewnętrznej jest coraz częściej stosowaną praktyką .

Pracodawcy wychwalają outsourcing pod niebiosa jako przykład optymalizacji kosztów. Zwykle przekonują, że jest to rozwiązanie korzystne również dla pracowników, którzy mogą dzięki temu zachować pracę. Bo przecież w przeciwnym wypadku musieliby zostać zwolnieni. I ci najczęściej godzą się na nowe warunki, kupując opowieść o koniecznościach nowoczesności, elastyczności, wymogach zewnętrznej instancji wolnego rynku i końcu homo sovieticusa, który naiwnie wierzy jeszcze w stabilność zatrudnienia. Jeśli jakimś cudem na terenie zakładu pracy działają jeszcze związki zawodowe, właściciele firm udobruchają je zapewnieniami o niezmienności warunków płacy i pracy u przyszłego dobrodzieja.

Taką opowieść usłyszały kilka lat temu salowe ze szpitala w Świdniku. Miało być tanio dla lecznicy, która potrzebuje ich pracy, a jednocześnie stabilnie i dobrze płacowo dla nich. Po kilku latach u prywatnego dostarczyciela ich siły roboczej, okazało się, że nowa rzeczywistość jest istnym koszmarem. Utraciły nie tylko stałe umowy i płacę minimalną, ale również dodatki płacowe i fundusz socjalny. Nadgodziny stały się codziennością, a urlopy czy możliwość pójścia na chorobowe, podobnie jak inne prawa gwarantowane kodeksem pracy – odległym wspomnieniem. Niektóre z nich fizycznie nie wytrzymują już tempa „elastycznej nowoczesności”. Dwie trafiły do swojego miejsca pracy jako pacjentki po zawałach serca. W piątek pod starostwem powiatowym zamierzają się upomnieć o godność, która dla władz szpitala była mniej ważna od optymalizacji kosztów.

Coś się jednak zmienia. Pracownicy zaczynają dostrzegać zagrożenie. Losu świdnickich salowych nie zamierzają podzielić pracownicy działu technicznego dostawcy internetu i kablówki – firmy UPC. Oni również dowiedzieli się, że ich stała praca i bezpośrednie zatrudnienie jest zbyt dużym obciążeniem dla firmy. Dlatego kilka dni temu stanęli pod siedzibą firmy, w geście protestu wznosząc tabliczki z hasłem “Jestem specjalistą, a nie kosztem”.

To nie jest tak, że obie strony korzystają. Profity z elastycznych form zatrudnienia otrzymują przede wszystkim pracodawcy, którzy mogą traktować swoich pracowników jako plastyczną masę, zdolną do przystosowania do bezpośrednich potrzeb dynamicznego rynku. Oni otrzymują komfort, pracownicy zostają sami na pustyni niepewności – bez kodeksu pracy, prawa do odpoczynku, wsparcia związków zawodowych, ze świadomością wszechobecnej tymczasowości i osamotnienia. Niczego nie można już być pewnym, ani niczego zaplanować. I czasem serca już po prostu nie wytrzymują.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Jak w ogóle można mówić, że obie strony korzystają i jeszcze w to wierzyć?
    Skoro ma być TANIEJ to pracodawca przeznaczy MNIEJ pieniędzy. Skoro przeznaczy mniej pieniędzy, to ktoś MUSI być stratny. Tym bardziej, że do podziału tych MNIEJ pieniędzy pojawia się DODATKOWY chętny, który na czysto zarabia.
    Teorie neolibów zawsze gwałcą logikę i arytmetykę.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

AI – lęk czy nadzieja?

W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…