Szwecja, jako jeden z dwóch krajów, które nie wyznaczyły limitów na liczbę uchodźców z owładniętego wojną i terrorem Bliskiego Wschodu, przestaje być w stanie zapewniać przyjeżdżającym godne warunki życia.
Od poniedziałku w działania wobec napływających do Szwecji uchodźców zaangażowano wojsko – głównie na poziomie logistycznym. Już od kilku tygodni Szwedzka Agencja Migracyjna (Migrationsverket) współpracuje z departamentem, zajmującym się zwykle następstwami klęsk żywiołowych. Mimo tej szeroko zakrojonej współpracy, Szwedom wciąż nie udaje się zapewnić wszystkim przyjeżdżającym miejsca noclegowych – wielu z nich koczuje w biurach Agencji. – Nie mamy żadnych wolnych miejsc do spania. Komunalne i państwowe mieszkania skończyły się już dwa lata temu, na rynku nie ma już dostępnych cenowo mieszkań prywatnych – mówi Fredrik Bengtsson, rzecznik Migrationsverket. – Od trzech-czterech dni za miejsca noclegowe zaczęły służyć nasze biura; martwimy się już tylko o to, czy wszyscy mają dach nad głową.
Rząd deklaruje, że w krótkim czasie jest w stanie wygospodarować 66 tys. miejsc noclegowych w halach sportowych i innych budynkach publicznych, jednak na to potrzeba czasu. Tymczasem temperatury spadają. Ze względu na wysoki popyt, właściciele mieszkań windują ceny. Kilka ośrodków, przeznaczonych na tymczasowe noclegi dla uchodźców, zostało podpalonych przez rasistowskich wandali i zachodzi realna obawa, że przyjeżdżający nie będą mieli gdzie spać w cieple i bezpieczeństwie.
Szwecja ponosi nieproporcjonalnie duży ciężar kryzysu uchodźczego w Europie. Będąc jednym z 50 krajów UE przyjęła jednego na siedmiu z 800 tys. uchodźców, którzy dotarli do granic wspólnoty – w 2013 roku władze kraju zadeklarowały, że przyjmą każdego obywatela Syrii, jaki pojawi się u ich granic. Jak dotąd podanie o status uchodźcy złożyło w Szwecji 120 tys. ludzi. Migrationsverket spodziewa się, że do końca roku ta liczba dobije do 170 tys., co oznacza 10 tys. ludzi tygodniowo. Ze względu na bardzo dużą liczbę zgłoszeń urzędy pracują wolniej – wcześniej na decyzję czekało się kilka miesięcy, teraz, jak ostrzegają pracownicy Migrationsverket, może to trwać nawet do dwóch lat. Mimo że niektóre ośrodki czterokrotnie zwiększyły liczbę zatrudnionych osób, wciąż pracownicy muszą pracować po godzinach i brać podwójne zmiany. W Solnie, drugim po Sztokholmie punkcie przyjmującym uchodźców, zatrudnienie wzrosło z 30 do 130 osób, biuro jest czynne codziennie, nawet w weekendy, do 23, a mimo to nie udaje się przyspieszyć procesu.
– Wracam do Iraku – mówi Hassein, 29-letni technik-inżynier, ranny w zamachu ze strony Państwa Islamskiego. – W czasie, kiedy ja czekam na decyzję, moja rodzina jest w niebezpieczeństwie. Pojadę tam, zabiorę ich ze sobą i wrócimy do Szwecji wszyscy razem.
Rząd szwedzki, oskarżany o brak przygotowania na przyjęcie tak dużej liczby ludzi w tak krótkim czasie odpowiada, że aż do połowy br. roku wszystko szło dobrze, a rozmiarów obecnego kryzysu nikt nie był w stanie przewidzieć. Na sytuacji korzysta prawica, która tłumaczy, że Szwecja nie jest w stanie poradzić sobie z tak dużą liczbą przyjmowanych osób. – Żyjemy w społeczeństwie, w którym wszyscy mają równe prawa – mówi z kolei Anne Ramberg, sekretarzyni generalna szwedzkiej rady adwokackiej, która udziela uchodźcom darmowych porad prawnych. – A znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie zagwarantować ludziom nawet bezpiecznego schronienia – stwierdza. Jednak zdaniem Ramberg odpowiedzią nie jest obniżenie standardów humanitarnych przez Szwecję, a ogólnoeuropejska solidarność. – Kryzys w Szwecji to i tak nic w porównaniu z tym, co się dzieje w Jordanie albo w Libanie, które przyjęły dziesięciokrotnie więcej osób. Dla wszystkich wystarczyłoby miejsca, gdyby Europa była solidarna. Na tym kontynencie mieszka 500 mln ludzi. Ale niestety, nie ma solidarności, są tylko Niemcy i Szwecja.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…