Całkowita abdykacja władzy, korupcja i strach powodem rasistowskich ekscesów w Bułgarii. Polskę może czekać ten sam scenariusz.

Wikimedia
Wikimedia

Gyrmen to niewielka wieś w południowo-zachodniej Bułgarii. Wg. danych z marca br. oficjalnie zamieszkuje ją 1846 mieszkańców. W rzeczywistości liczba ta jest jednak większa. Region, w którym położony jest Gyrmen zamieszkują głównie tzw. Pomacy – tj. potomków Słowian zislamizowanych w okresie wielowiekowej dominacji otomańskiej. W samej tej miejscowości jednak — wyjątkowo — przeważa bułgarski etnos.

Od lat w okolice wsi sprowadzały się romskie rodziny, które zapewniały sobie dach nad głową zasiedlając zrujnowane pustostany i budując slumsy. Część z nich mieszkała tam od dawna, niemniej migracje Romów w poszukiwaniu jakiejkolwiek formy przetrwania ostatnio nasiliły się w całym kraju. Populacja cygańska w Gyrmenie, a właściwie w getcie zbudowanym wokół oddalonej nieco od centrum wsi osady Kremikowci, powiększyła się znacząco.

W miniony weekend (24-25 maja) doszło do ulicznej bijatyki pomiędzy najbardziej agresywnymi przedstawicielami obu społeczności. Kilkanaście osób zostało rannych, kolejne kilkanaście aresztowanych. Pierwszym skojarzeniem, zresztą dość bezmyślnie reprodukowanym przez niektóre lewicowe ośrodki w Europie, jest rasistowski pogrom. Technicznie — widać było jego ewentualne początki. A jak jest naprawdę?

Solomon Bali, źródło: facebook.com
Solomon Bali, źródło: facebook.com

– Nie może być mowy o rasizmie jako naczelnej przesłance dla tego incydentu – powiedział mi  Solomon Bali, bułgarski działacz praw człowieka, prezydent tamtejszego oddziału międzynarodowej żydowskiej organizacji B’nai B’rith.

– Nie chodzi o rasizm. Chodzi o państwo, którego zabrakło, którego od ponad dwóch dekad brakuje w każdym niemal obszarze życia publicznego. Kompletna abdykacja instytucji państwowych musi się tak skończyć, nie ma żadnej innej logicznej ścieżki rozwoju tego rodzaju patologicznych okoliczności. Gdy nie ma instytucji, pozostaje, zwłaszcza w małych miasteczkach i wsiach, pusty byt. W warunkach nędzy oznacza to brak perspektyw, bezradność i strach na granicy paniki. Wówczas najmniejsza sąsiedzka swada przerodzić się może w rasistowski, albo jakikolwiek inny, eksces. Jednak nie o rasistowskie przekonania tu chodzi – przekonuje Bali.

Groźnie zaczęło się robić w niedzielę nad ranem. W sobotę doszło do bójki pomiędzy grupą młodych Bułgarów i Romów. Ci pierwsi mieli w grubiański sposób zwrócić się do Cyganów z prośbą o zmniejszenie głośności muzyki, przy której się ponoć bawili. Romowie mieli — według doniesień medialnych opartych, jak można  się domyślać, wyłącznie na relacji protestujących — zareagować agresywnie i pobić Bułgarów.

Bułgarscy mieszkańcy zebrali się w niedzielę rano na demonstracji przed siedzibą władz gminnych żądając usunięcia nielegalnych zabudowań pełniących mieszkalne funkcje dla gyrmeńskich Romów i ich wysiedlenia. Jako główny powód wskazywali narastający problem przestępczości, całą odpowiedzialnością obarczając właśnie Romów. Szefowa lokalnych władz w gminie Gyrmen, Minka Kapitanowa, odpowiadała mieszkańcom, że nie może zastosować się do ich żądań (choć wyraźnie dawała do zrozumienia, że podziela ich racje) gdyż, zgodnie z prawem, nie można zniszczyć zamieszkanego – legalnie czy nie – budynku. Romów musiano by przenieść do lokali komunalnych, których w gminie – a jakże – nie ma i na które nie ma pieniędzy.

Angeł Dżambazki, źródło: Wikimedia.
Angeł Dżambazki, źródło: Wikimedia.

Co bardziej krzepcy mieszkańcy podjęli więc próbę organizacji masowego linczu. Na miejscu pojawiła się policja, szybko sprowadzono oddziały do tłumienia zamieszek z pobliskiego Błagoewgradu. Jeszcze tego samego popołudnia we wsi pojawił się znany z poglądów bliskich neonazistowskim bułgarski europoseł Frontu Patriotycznego (koalicja semi-faszystowskich kanap), niejaki Angeł Dżambazki. Naturalnie zagrzewał od walki przeciw „romskiej zarazie”. Policja zdołała upilnować mieszkańców, w nocy nie doszło do incydentów. Około południa następnego dnia (25 maja) do protestujących Bułgarów dołączyli aktywiści neo-nazistowskich bojówek kibicowskich. Pojawiły się kolejne próby konfrontacji.

Media bułgarskie informowały o rozwoju sytuacji w Gyrmenie z rosnącym zapałem. W pewnym momencie dziennikarze zaczęli zachowywać się jak korespondenci wojenni; relacje i nakręcanie spirali masowej ekscytacji miało jakość „reportaży” w polskich mediach z czasów pamiętnej „obrony krzyża”. Wszystkie doniesienia utrzymane były w tonie jednoznacznie antyromskim. Dziennikarka jednej z najważniejszych stacji telewizyjnych w Bułgarii – NOVA tv – próbując upozorować obiektywizm pytała np. Romów w Gyrmenie „I co? Okradacie tu Bułgarów czy nie?”. To dodatkowo wzmogło specyficzny rasistowski przekaz i umocniło ten klimat.

– To dzięki udziałowi kibicowskich gangów, które należy określić jako kryminalne organizacje na usługach niektórych polityków, bo one doprawdy nigdy i nigdzie w Bułgarii nie działają spontanicznie, rasizm wypłynął na powierzchnię. Oczywiście, w Bułgarii mamy gigantyczny problem z tolerancją, rozumieniem i akceptacją inności. Niemniej, proszę zrozumieć, że powodem takich zachowań nie jest jakiś rasistowski fantazmat w masowej świadomości, tylko kompletna beznadzieja i wynikający z niej permanentny strach. Na bułgarskiej prowincji mamy też ogromny problem z drobną przestępczością. Niepodważalnym jest, że Romowie mają w tym patologicznym zjawisku swój udział; nie dlatego, że są Romami, tylko z powodu głodu i biedy, której doświadczają. Doprawdy, kradną głodni  i biedni — nie Romowie czy Bułgarzy. Napadają i rabują, bo nic innego im nie pozostało, a nie z powodu przynależności etnicznej. A fala nienawiści etnicznej, o której słyszymy od lat, nie ma, zapewniam, uzasadnienia w żadnych statystykach. Tak się po prostu mówi i to wystarczy. Powszechnie akceptowany antyromski obłęd jest po prostu elementem kulawej debaty publicznej. W parlamencie i przestrzeni politycznej jest to dyskurs dominujący. Proszę jednak pamiętać, że najważniejszym, niejako proto-problemem jest przestępczość zorganizowana. Rozgrywa się ona pod płaszczykiem takich właśnie incydentów. Dzięki nim oraz powszechnemu strachowi i agresji wobec słabszych i pokrzywdzonych prawdziwi przestępcy mogą czuć się bezkarnie – komentuje Solomon Bali.

Resentymenty antyromskie były obecne w bułgarskim społeczeństwie od początków jego zarania pod koniec XIX w., co jest ważnym katalizatorem również dzisiejszych zachowań i incydentów. Niemniej przykład idzie z góry. Orkiestrą rasizmu i dyskryminacji Romów w Bułgarii dyryguje klasa polityczna i podporządkowane jej media. Rasizm dudni wszędzie. Sięga się po niego w każdych kryzysowych i spektakularnych (niespektakularne się ignoruje) okolicznościach. Robią to najważniejsi politycy w Państwie. Gdy kilka miesięcy temu doszło do kolejnego pobicia sanitariuszy w karetce pogotowia w Sofii, minister zdrowia oficjalnie zapowiedział, iż zakaże wysyłania ekip ratunkowych w okolice zamieszkałe przez społeczności cygańskie. Do rzeczonego pobicia doszło bowiem w takim właśnie sąsiedztwie. Szybko wykorzystano ten fakt i wprzęgnięto go w całą machinę rasistowskiej retoryki. Tymczasem pobicia tego rodzaju zdarzają się często także w nieromskich rejonach. Żadnych statystyk, na których można by się oprzeć, by znaleźć romski wymiar takich przestępstw, nie ma.

Bardziej dociekliwi dziennikarze, aktywiści praw człowieka i działacze różnych organizacji pozarządowych dawno już rozpracowali ten problem; ludzie bliżej zainteresowani tematyką wiedzą, że chodzi o zupełnie inne kwestie. Na karetki napadają nie Romowie, tylko sfrustrowani biedni ludzie, niezależnie od swojego pochodzenia. Ich niemoc i bezradność wynika tylko z tego, że sanitariusze im nie pomagają. Nie pomagają, bo nie mogą im pomóc. Wzywani są do schorzeń, przy których ekipa ratunkowa nic nie poradzi. Wzywani są przede wszystkim dlatego, że wiele osób w Bułgarii, w wyniku transformacji ustrojowej, utraciło prawo do ubezpieczenia zdrowotnego. Jedyną metodą „leczenia” jest wezwanie karetki. Lekarze nie pomagają, obwiniając wzywających o zajmowanie im czasu i angażowanie ich w sposób, uniemożliwiający im ratowanie życia – czyli wykonywanie ich obowiązków. Nie bez racji – po dwumilionowej Sofii jeździ raptem tuzin karetek. Brak usług publicznych, nędza i beznadzieja powodują oczywistą agresję. A bici ratownicy, lekarze i sanitariusze oraz napady na karetki – to tylko jeden przejaw dramatycznej bułgarskiej rzeczywistości. Tego rodzaju tragicznych, świadczących o kompletnym zaniku państwa i społeczeństwa, zjawisk jest o wiele więcej.

Opisywana przeze mnie sytuacja ma miejsce w Bułgarii. Ale warto ten obrazek pokazać, ponieważ jestem przekonany, że taka sytuacja może zdarzyć się w Polsce. Rozwarstwienie społeczne, przyrost warstwy wykluczonych i prekariuszy zaowocować może raptownym wybuchem nastrojów o podłożu rasistowskim. Fundamenty już tutaj są: antysemityzm i niedawno wyhodowana histeria rusofobii. Mamy też pod ręką kilka mniejszości narodowych, obozy uchodźców, dzielnice romskie, bazary wietnamskie i chińskie, ukraińskich tanich robotników sezonowych. Jest na kogo skierować „słuszny gniew narodu”. A wówczas wydające się dziś obłędnymi i nierealnymi hasła ultra-prawicowego marginesu typu „Kościół-Szkoła-Strzelnica” okażą się rzeczywistymi i chętnie wykorzystywanymi sloganami oszołomów, których polska bieda i swoista niepotrzebność egzystencji obywateli wywindują do rangi mężów stanu. W polskiej historii było wiele pogromów. Może zdarzyć się kolejny i będzie o to łatwiej, niż nam się wydaje.

Relacja wideo z protestu 24 maja na portalu Live Leak.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…