Tłumaczenie wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego, w którym pojawia się zdanie „Camps where millions of Jews were murdered were Polish” („Obozy, w których wymordowano miliony Żydów były polskie”) nazwano „błędem automatycznego tłumaczenia”. Komentatorzy dopatrują się w tym zdarzeniu złośliwości rzeczy martwych albo świadectwa Freudowskiego wyparcia antysemityzmu, które wraca ze zdwojoną siłą.
Nie spotkałem się jednak z krytyką, która mnie nasunęła się od razu: jak to możliwe, że tak ważne wystąpienie premiera przekłada na język obcy automat, a nie zawodowy tłumacz? Co mówi nam to o polskim państwie? Ano mówi nam to tyle, że ideologia „taniego państwa” i outsourcingu, która osłabia sektor publiczny od dołu, od stanowisk sprzątaczek, ochroniarzy, stażystek, podwykonawców, doktorantek czy lekarzy-rezydentów, dała o sobie w tym przypadku znać na najwyższym szczeblu państwa. Najwidoczniej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nie opłacało się zapłacić komuś za przekład wystąpienia o międzynarodowym znaczeniu.
Mocarstwowe plany profesora Andrzeja Zybertowicza, który chce skonstruować Maszynę Bezpieczeństwa Narodowego (MaBeNa), zdolną urabiać międzynarodową opinię publiczną zgodnie z linią rządu PiS, już na starcie wywracają się o ograniczenie typowe dla państw peryferyjnych: oszczędzanie na ludzkiej pracy. Mowa o ograniczeniu, przed którym wielokrotnie ostrzegał sam premier Morawiecki, zwracając uwagę na konieczność ucieczki z pułapki średniego rozwoju, która objawia się m.in. zahamowaniem wzrostu płac. Teraz w tej pułapce ugrzązł sam premier ze swoim komunikatem.
Analogiczna sytuacja miała miejsce kilka dni wcześniej w programie „Studio Polska”, w którym wyemitowano antysemickie wpisy z Twittera. TVP tłumaczyła się, że za dobór wpisów odpowiadał automat, podczas gdy – jak się okazało – ich selekcji dokonał pracownik telewizji. Komentarze skoncentrowały się na tym, kto kłamie, a kto mówi prawdę, a nie na tym, że jest coś głęboko nie w porządku w tym, że debata publiczna organizowana jest przez oprogramowanie używające algorytmów, a nie redaktora, który ocenia wartość merytoryczną wpisów i bierze odpowiedzialność za ich publikację. Wszystko to dzieje się w telewizji publicznej w kontekście międzynarodowego sporu, którego stawką jest wizerunek Polski, komunikacja jej stosunku do antysemityzmu i jej relacji z jednym z sojuszników rządu PiS – Izraelem. TVP nie czuje, że przyznanie się do tego, że program wpisujący się w sprawę takiego kalibru, mógłby być obsługiwany przez automat, wystawia jej chyba jeszcze gorszą ocenę niż to, że mogła zatrudnić do selekcjonowania Tweetów antysemitę albo kogoś nieprzygotowanego do pracy na takim stanowisku.
Jeżeli w naszych automatycznych reakcjach na automatyzację państwa pozostajemy ślepi na ten proces i zagrożenia z nim związane, to by znaczyło, że sami przestajemy być krytycznie myślącymi obywatelkami i obywatelami, stając się automatami. Automatyzacji pracy nie trzeba postrzegać wyłącznie w czarnych barwach. Może ona przyczynić się do skrócenia czasu pracy, likwidacji kiepsko płatnych stanowisk czy zaistnienia społeczeństwa post-pracy. Jednak bez względu na to, jaki mamy do niej stosunek – afirmatywny czy krytyczny –powinniśmy konsekwentnie sprzeciwiać się automatyzacji stanowisk, od których zależy dobro publiczne. Jeżeli nie zatrzymamy tego procesu, może dojść nawet do tego, że zautomatyzują nam premiera, który niczym popsuta maszyna będzie wygadywał takie bzdury, że w Katyniu polskich oficerów mordowali Niemcy.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Jakie automaty, takie myślenie – durne. Bo właśnie taki jest styl władzy w tym kraju.
DYKTATURA ciemniaków od 1989 roku