Kierownictwo brytyjskiej Partii Pracy zdecydowało w tym tygodniu o usunięciu ze swoich szeregów czterech lewicowych frakcji. W którą stronę prowadzi labourzystów Keir Starmer i czy członkowie partii naprawdę chcą ostrego skrętu w prawo? Jakie nastroje panują w organizacji? Portal Strajk rozmawia z Dylanem Cope, członkiem marksistowskiej grupy Socialist Appeal, jednym z wyrzuconych.
Dlaczego prawicowe skrzydło, które kieruje obecnie Partią Pracy, aż tak nie może ścierpieć istnienia Socialist Appeal?
Jesteśmy organizacją marksistowską skupioną wokół gazety pod tym samym tytułem. Opisujemy rzeczywistość z marksistowskiej perspektywy, działamy w związkach zawodowych, wśród młodzieży. Jako internacjonaliści należymy do Międzynarodowej Tendencji Marksistowskiej (IMT). Propagujemy również nasze ideały w Partii Pracy, w sposób demokratyczny…
O działaniu wewnątrz Partii Pracy można powoli zacząć mówić w czasie przeszłym – 27 lipca wasza frakcja została nie tylko wyrzucona z organizacji, ale też okrzyknięta jedną z przeszkód do tego, by partia w przyszłości dostała szansę tworzenia rządu. Określono was jako grupę „toksyczną”…
A nawet ekstremistyczną! Wszystko dlatego, że nasze idee wprost zagrażają interesom prawego skrzydła partii. Te interesy z kolei są tożsame z interesami kapitalistów.
Odkąd Partią Pracy kieruje Keir Starmer, osiągnięcia z poprzedniego okresu, kierownictwa Jeremy’ego Corbyna, są likwidowane jedno po drugim. Cel jest prosty: partia znowu ma być partią dla klasy rządzącej, dla szefów, nie dla pracowników. Mówienie „z socjalistami na pokładzie jesteśmy niewybieralni” to tylko wymówka. Kierownictwo mówi „musimy być umiarkowani, iść do centrum”, bo nie powie wprost „bądźmy po stronie kapitału”. A równocześnie grupy socjalistyczne w partii znalazły się pod szczególnym ostrzałem.
Próbowaliście temu przeciwdziałać?
Lokalnie zgłaszaliśmy wnioski o ogłaszanie przez poszczególne struktury partii wotum nieufności dla kierownictwa Starmera. Walczyliśmy również o zwołanie nadzwyczajnego zjazdu, konferencji odwoławczej. Protestowaliśmy również przeciwko łamaniu wewnątrzpartyjnej demokracji, co działo się nagminnie. Powołani przez Starmera lokalni liderzy zamykali zebrania, zanim jeszcze omówiono wszystkie zgłoszone tematy lub z góry narzucali, o czym w ogóle można dyskutować.
W tej walce naszymi sojusznikami była frakcja Momentum, kojarzona z Jeremym Corbynem, ale też stowarzyszona z Partią Pracy konfederacja związkowa Unite. Zwłaszcza związkowcy byli bardzo zaniepokojeni narzucanym zwrotem w prawo. Też czują, że zmiana kursu na „umiarkowany” nic dobrego nie da. Największe wzrosty członkostwa i poparcia partia odnotowywała pod kierownictwem Corbyna, gdy szliśmy w lewo, w dokładnie przeciwną stronę. Przypomnijmy sobie wybory z 2017 r., a także reakcje na manifest Partii Pracy, w którym znowu wybrzmiały hasła socjalistyczne: wyższe płace, wzmocnione związki, cofnięcie ustaw antyzwiązkowych, ale też nacjonalizacja kolei czy energetyki. Mówienie, że przez socjalistów partia przegrywa, to zwyczajna nieprawda i cynizm.
Faktem jednak jest, że era Corbyna zakończyła się wyborczą klęską. Dlaczego?
To bardzo ważne pytanie. Tym bardziej, że tak jak wspominałem, poprzednie wybory w roku 2017 r. były ogromnym sukcesem. Nie wygraliśmy, ale powiększyliśmy bazę społeczną w sposób niespotykany w latach wcześniejszych.
W 2019 r. poważnym błędem była zmiana stanowiska partii w sprawie Brexitu. Partia poparła drugie referendum, zamiast, tak jak do tej pory, szanować decyzję ludzi podjętą w głosowaniu. Wielu wyborców, którzy głosowali na Partię Pracy i równocześnie byli za wyjściem z UE poczuło, że ich głos został najzwyczajniej w świecie zignorowany i zbagatelizowany. W ten sposób zmiana polityki wobec Brexitu wywołała na tyle negatywne wrażenie, by zniwelować korzyści, jakie przyniosło pokazanie odważnego manifestu.
Równocześnie Partia Konserwatywna nakręcała swoistą wojnę kulturową – walka między „Leave” i „Remain” przysłaniała wszystkie inne tematy. Jak tylko mogła, utrudniała podejmowanie innych kwestii, w tym podstawowej: mówienia o rozbieżnych interesach pracowników i biznesu. Niestety, Corbyn dał się w to wciągnąć. Prawicowe frakcje w Partii Pracy, w tym blairyści, domagały się mocnego stawiania na kwestię Brexitu w kampanii i to w taki sposób, jak wskazałem wcześniej. Dobrze wiedzieli, że to się nie sprawdzi, ale przegrana i odejście lewicowego kierownictwa było im na rękę. Corbyn powinien był się temu przeciwstawić. Miał w tej sprawie mandat większości członków partii. Wystarczyło zresztą wzmocnić wtedy wewnątrzpartyjną demokrację, by blairyści zostali przegłosowani w strategicznych sprawach. Corbyn tego, niestety, nie zrobił. Wolał upierać się przy „zachowaniu jedności partii”, gdy prawe skrzydło rozdmuchiwało przeciwko niemu sprawę rzekomego antysemityzmu i sabotowało jego inicjatywy. A wreszcie przejęło władzę i zaczęło robić swoje porządki.
Jakie są teraz nastroje w partii? Czy po tamtej przegranej członkowie i członkinie nie odwrócili się od lewicy?
Ludzie są przede wszystkim zniechęceni, morale ogromnie spadło. Każdego dnia ktoś rzuca legitymację i mówimy tu o dziesiątkach aktywistów i aktywistek, nie o pojedynczych przypadkach. Inni jeszcze wierzą, że kurs można odwrócić: zostali w partii, biorą udział w uchwalaniu lokalnych wotów nieufności wobec Starmera, propagują socjalistyczny program lokalnie.
Trzeba pamiętać, że Keir Starmer, startując na przewodniczącego partii, zarzekał się, że będzie kontynuował ogólny kurs Corbyna. I to się podobało większości członków, bo ci ludzie nadal są bardziej lewicowi niż obecne kierownictwo! Nie było mowy o przymilaniu się do biznesu. Największy żal mam do frakcji Momentum. Byli zapleczem Corbyna, a w momencie, gdy Starmer zaczął wyraźnie skręcać w prawo, nie zorganizowali tak mocnego oporu, jak było to możliwe. Pozwolili się zmarginalizować, biernie się przyglądali, jak prawica rośnie w siłę, przejmuje kontrolę nad partią, a członków-socjalistów usuwa lub wpędza w poczucie, że i tak nie mogą nic w organizacji zrobić.
Jaki jest pomysł prawicowego kierownictwa na odbicie straconych wyborców? Z czym probiznesowa frakcja pójdzie do pracowników z północy Wielkiej Brytanii, którzy zawsze głosowali na Partię Pracy, a w ostatnich wyborach już nie?
Ludzie Starmera zaprzeczają, jakoby rozczarowanie tamtych pracowników miało cokolwiek wspólnego z woltą partii w sprawie Brexitu. Twierdzą jednak, że trzeba było do nich iść z programem patriotycznym, nie socjalistycznym. Mówią, że przemówiłyby do nich tylko hasła w duchu… narodowym.
Mielibyście głosić brytyjski nacjonalizm?
Coś w tym stylu. Jako jedno z uzasadnień klęski Partii Pracy słyszałem następującą tezę: robotnicy z północy znienawidzili partię, bo uwierzyli, że ona nienawidzi prostych Brytyjczyków. Działa tylko dla klasy średniej i mieszkańców dużych miast. I jako remedium ludzie bliscy Tony’emu Blairowi – tak, właśnie oni! – sugerują „więcej patriotyzmu”.
Tak naprawdę labourzyści zaczęli tracić tych wyborców jeszcze przed Corbynem, kiedy partia faktycznie skręciła w stronę bliską klasie średniej. Nawet nie przykładano się wtedy do układania list w tych okręgach, wychodzono z założenia, że ci wyborcy zagłosują po prostu na szyld Partii Pracy. Zwrot socjalistyczny nie był gwoździem do trumny, tylko wręcz odwrotnie. Przez chwilę ci ludzie zobaczyli, że ktoś im coś proponuje. Mówi o zmianach, które przełożyłyby się na ich życie.
Od tamtych wyborów wiele się zmieniło. Pandemia i lockdowny wywróciły życie wielu ludzi do góry nogami. Czy teraz Brytyjczycy chcą słuchać o socjalizmie?
Kapitalizm jest w głębokim kryzysie. Jeszcze przed pandemią zmierzał do nowego załamania, nowej recesji. Tysiące obywatelek i obywateli Wielkiej Brytanii straciło pracę lub doświadczyło raptownego spadku dochodów. Równocześnie priorytetem dla rządu Johnsona jest ratowanie takiej gospodarki, jaką znaliśmy przed 2019 r. Wielu młodych pracowników, wielu studentów właśnie przekonuje się na własnej skórze, w jakim zgniłym, niesprawiedliwym, nieludzkim systemie żyjemy. Zaczyna rozumieć, że kapitalizm nigdy nie będzie sprzyjał najbardziej elementarnej równości.
Idee socjalistyczne żyją. Związek zawodowy Unison, jedna z największych central na Wyspach, przechodzi teraz skręt w dokładnie przeciwną stronę niż Partia Pracy: staje się odważniejszy, bardziej lewicowy, bardziej bojowy w walce o pensje i warunki pracy. Do walki szykują się pielęgniarki, którym zaproponowano żałosną podwyżkę płac rzędu 3 proc. – jako że mamy inflację, jest to tak naprawdę obniżka wynagrodzeń. Po roku pandemii wielu obywateli naprawdę czuje solidarność z pracownikami i pracownicami służby zdrowia, są gotowi wspierać pielęgniarki, gdyby doszło do masowych strajków.
Pracownicy odwrócą się od torysów? To oni na razie prowadzą w sondażach.
Prowadzą, bo opozycja jest, jaka jest. Keir Starmer powinien być dynamicznym liderem, który punktuje błędy rządu, aktywnie reprezentuje interesy klasy pracującej. Tymczasem większość wyborców nawet nie kojarzy jego nazwiska. Ten człowiek jest pod tym względem praktycznie niewidoczny. Nie przyciąga do siebie nawet ludzi, którzy chętnie zobaczyliby inny rząd, bo szczerze nienawidzą konserwatystów. Z drugiej strony jest grupa wyborców, którzy doceniają określone ruchy gabinetu Johnsona: program szczepień czy ostatnio zdejmowanie obostrzeń. Nie odbije się tych ludzi, kiedy nie ma się dla nich żadnej oferty.
Jestem natomiast przekonany, że dobra passa rządu nie potrwa długo. Gdy wygaśnie program subsydiowania przez państwo wynagrodzeń w prywatnym sektorze, co nieuchronnie przełoży się na nowe zwolnienia, gniew ludzi będzie wielki. Gdy zasiłki i pomoc społeczna spadną do poziomu sprzed epidemii – to samo. Jeśli rząd ogłosi wtedy, że musimy oszczędzać i oszczędności te uderzą w pracowników, spodziewam się ogromnych zmian nastrojów.
Zobaczymy w Londynie masowe protesty na skalę choćby wielkich protestów klimatycznych czy marszy Black Lives Matter?
Jestem o tym przekonany. Partia Pracy skręca na manowce, ale zwykli pracownicy mają swoje doświadczenia, swoje bolączki i swoje powody, by wyjść na ulicę. To zresztą dotyczy nie tylko Wielkiej Brytanii. I dlatego, nawet po usunięciu naszej frakcji z partii, jestem ostrożnym optymistą. Czeka nas burzliwy czas.
Rozmawiała Małgorzata Kulbaczewska-Figat.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…