Prawo i Sprawiedliwość niszczy polską inteligencję. I robi to całkowicie świadomie. Do ministerstwa nauki przysłano neoliberała, którego główną ambicją stało się ograniczanie uczelni regionalnych, zwijanie samorządności uniwersyteckiej i promowanie wydawania artykułów na Zachodzie, wyłącznie w języku angielskim, przy jednoczesnej marginalizacji polskich czasopism i wydawnictw. W oświacie doszło do czegoś bardzo podobnego. „Reforma” edukacji sprawiła, że przepełnione klasy ze źle opłacanymi nauczycielami prowadzą polskich uczniów prosto w objęcia prywatnej edukacji. Rosną podziały między bogatymi i biednymi, a publiczne szkoły stają się drugim wyborem.
Po reformie podstawa programowa jest tak obszerna, że nauczyciele nie mają już czasu na indywidualną pracę z uczniami. W 36-osobowej klasie (a takie obecnie istnieją) nie ma najmniejszych szans na indywidualne podejście do ucznia. A przecież mamy obecnie kryzys demograficzny, który przy odpowiednich inwestycjach i zarządzaniu można było wykorzystać, by stworzyć klasy np. maksymalnie 15-osobowe! Praca nauczyciela jest też obecnie zawodem, który w systemie, gdzie wiele branż odnotowuje szybki wzrost płac, nie będzie magnesem dla osób, które są zdolne, cenią sobie minimalny komfort życia i chciałyby założyć lub powiększyć rodzinę. Polityka rządu doprowadziła też do bardzo niebezpiecznego uelastycznienia nauczycieli – wielu z nich pracuje obecnie na godziny w wielu placówkach jednocześnie. To prowadzi do tego, że nauczyciele często zmieniają pracę, często się zwalniają, traktują swój zawód jako zajęcie przejściowe (trudno się dziwić) i nie przywiązują się do uczniów. Polska szkoła to dziś: niskie płace nauczycieli, przepełnione klasy, mania testów, wyścig szczurów i olbrzymia przepaść pomiędzy zamożnymi i dofinansowanymi „cyfrowymi” szkołami z wielkich miast, a regionalnymi, wciąż „papierowymi”, szkołami wiejskimi.
Działanie rządu nie jest jednak „działaniem na aferę”. W tym szaleństwie jest metoda. To świadoma polityka, która dobrą, rzetelną i lepszą edukację przekazuje wyłącznie w ręce ekonomicznych elit i osób wywodzących się z bogatszych rodzin. Podążamy tropem modelu amerykańskiego, gdzie publiczne szkoły to często gettoizowane wręcz społeczności, na które dzieci z bogatych rodzin patrzą tylko w drodze do swoich odseparowanych, prywatnych i elitarnych placówek. Podobne zjawiska występują w przypadku szkolnictwa wyższego, gdzie stypendia dla studentów są obecnie tak niskie, że każdy student nieposiadający wsparcia od zamożnej rodziny po prostu musi pracować. Najczęściej wiąże się to oczywiście ze spadkiem efektywności uczenia – kariery młodego naukowca praktycznie nie da się pogodzić z codziennym, 8-godzinnym zarobkowaniem.
W przypadku szkoły mamy coraz bardziej popularne płatne korepetycje, a także rozwijające się w zawrotnym tempie płatne szkoły, do których co trzeci rodzic chciałby już posłać swoje dziecko. Wzorca dostarcza tu Warszawa, gdzie już przeszło 13 proc. wszystkich uczniów uczęszcza do szkół prywatnych. Takich, gdzie klasy są mniejsze i gdzie nauczyciele zarabiają zdecydowanie lepiej, a więc mają też więcej zapału i pracują będąc ludźmi szczęśliwszymi. Uczniowie z bogatych domów będą lepiej wykształceni i lepiej przygotowani do życia, a potem trafią na lepsze uczelnie, gdzie dzięki wsparciu zamożnych rodziców będą mieli cały czas na naukę i rozwijanie swoich już wysokich kompetencji. Fundament w postaci równościowej, egalitarnej i dobrze działającej publicznej edukacji powoli się zapada. O awans społeczny będzie w tej sytuacji coraz trudniej. To, na co pracowano w czasach realnego socjalizmu jest stopniowo rozbierane, trzyma się jeszcze wyłącznie dzięki wielkiemu poświęceniu i poczuciu misji, którymi odznacza się wielu polskich nauczycieli.
Polska prawica nie zamierza walczyć z szalejącymi obecnie nierównościami. W kraju, gdzie 10 proc. najbogatszych posiada 40 proc. całkowitego majątku narodowego kolejną sferą pogłębiającego się rozwarstwienia będzie edukacja i wykształcenie. Taka sytuacja jest bardzo pożądana z perspektywy systemu gospodarczego opartego na taniej sile roboczej. Cementowanie podziału na biednych i bogatych i czynienie egzystencji poszczególnych warstw coraz bardziej odrębnymi jest też typowe dla porządku konserwatywnego. Pedagogika krytyczna zwraca uwagę na fakt, że w tradycji neoliberalnej reformowanie gospodarki zaczyna się w zasadzie przez reformowanie edukacji. Dla utrzymania porządku i systemu z wielkimi nierównościami kluczowe jest tu narzucanie niewiedzy i późniejsze nią zarządzanie. Odcięcie poszczególnych klas od siebie i stworzenie im zupełnie różnych modeli socjalizacyjnych, przy odcięciu powszechnej i wspólnej podstawy kulturowej jest też celem każdego systemu kapitalistycznego charakteryzującego się głębokimi nierównościami. Inne życie dla mas i inne życie dla elit.
Dzieci z niezamożnych domów, pozbawione odpowiedniej edukacji to łatwi w sterowaniu wyborcy i obywatele. Brak czasu ze strony nauczyciela, brak dodatkowych zajęć, skupianie się tylko na wynikach testów i szybkie wejście do przymusowej pracy zarobkowej składają się na życiowe i poznawcze ograniczenia. To obywatele, którymi bez większego wysiłku można rządzić przy pomocy „repolonizowanych” mediów, propagandy z TVP, czy przekazów płynących z kościoła. Uczniowie z zamożniejszych rodzin będą natomiast wychowywani w odcięciu od biednych i stopniowo utracą – już osłabione – poczucie wspólnej przynależności.
Oto „cicha” prywatyzacja, którą realizuje dziś PiS.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Akurat promowanie wydawania artykułów na Zachodzie, choćby i wyłącznie w języku angielskim, uważam za słuszne… zdecydowanie bardziej ufam opinii „The Lancet” niż czasopismu „Zdrowie”
Tylko rzecz w tym, że paranoja doszła już do tego stopnia, gdzie dla własnego dorobku bardziej opłaca się wydać serię kilkustronicowych tekścików niezbyt wysokich lotów, ale po angielsku, niż np. natrudzić się nad polskojęzyczną monografią. I ta cała anglomania nie idzie w kierunku publikacji do najbardziej remomowanych czasopism, lecz… m.in. wydawania gazetek wydziałowych tylko w języku angielskim, bo choćby nikt poza autorem i recenzentem tego nie zobaczył, to i tak jest to bardziej intratne. I tutaj właśnie jest pole do popisu dla lewicy przez wielkie L – PiSowska hipokryzja zasłania się patriotyzmem, a jednocześnie wyklucza język polski z nauki. Obłuda analogiczna do migrantów i LGBT.
Odnośnie uwag dotyczących edukacji na poziomie wyższym – zgoda. Natomiast reszta jest zbiorem mitów odległych od rzeczywistości.
„W 36-osobowej klasie (a takie obecnie istnieją)”
Nie wiem, gdzie Autor widział takie klasy. Zwłaszcza w obliczu kolejnych niżowych roczników i wzrastającego zatrudnienia nauczycieli. OECD podaje, że w przeciętnej polskiej podstawówce klasa liczy 18,5 ucznia, co czyni ją jedną z najmniej licznych w całej Europie. Nawet często zachwalana Finlandia okazuje się mieć nieco większe klasy (19). Na poziomie średnim sytuacja nie wygląda dużo inaczej.
A teraz do rzeczy – w żadnym kraju na świecie, nawet w najbogatszych w Skandynawii, nauczyciele nie pracują tak mało, jak w Polsce. Zaokrąglone 14 godzin zegarowych przy tablicy w tygodniu czyni ich absolutnym wyjątkiem nie tylko na tle Niemiec (26), sąsiedniej Słowacji (23), ale również stawianej za wzór Finlandii (24). Przy tak potężnej armii nauczycieli można znacznie odchudzić wszystkie klasy pod warunkiem zwiększenia pensum do poziomu europejskiego. W przeciwnym razie pozostanie absurd, gdzie Polska zatrudnia 700 tys. belfrów na 5 mln uczniów, gdy Niemcy 750 tys. na… 11 mln! O tym, jak wspaniale byłyby wyposażone szkoły gdyby przekierować fundusze ze zbędnych etatów, można tylko pomarzyć.
„Praca nauczyciela jest też obecnie zawodem, który w systemie, gdzie wiele branż odnotowuje szybki wzrost płac, nie będzie magnesem dla osób, które są zdolne, cenią sobie minimalny komfort życia i chciałyby założyć lub powiększyć rodzinę. ”
Zasadniczym problemem nie jest samo wynagrodzenie, gdyż za koszt godziny lekcyjnej już nawet nauczyciela stażysty (!) można bez problemu zakupić na wolnym rynku godzinę (i to zegarową!) korepetycji osoby ze stopniem naukowym doktora, a w przypadku dyplomowanego (kiedyś podawałem tutaj 411 zł brutto na godz. lekcyjną łącznego kosztu pracodawcy) z powodzeniem znaleźć profesorów :) Wzrost płac hamuje olbrzymi przerost zatrudnienia w śmiesznie niskim wymiarze, co wbrew opinii Autora, czyni ten zawód wyjątkowo atrakcyjnym np. dla kobiet opiekujących się dziećmi. Feminizacja nie wzięła się znikąd, a żaden inny zawód nie zapewnia takich pieniędzy za tyle przepracowanych godzin. Stąd szkoły stały się w znacznej mierze, nikomu nie uwłaczając, kołami gospodyń domowych.
Kolejna ważna uwaga – domagający się od rządu poprawy zawsze, ale to absolutnie zawsze, pomijają konieczność ukrócenia samowoli dyrektora w zatrudnianiu, oraz wprowadzenia jakościowej oceny pracy w miejscu karcianego kryterium stażu. Dopóki to się nie zmieni, dopóty całą masę stołków będą okupować słabo wykształceni (po podyplomówkach w szkółkach płacenia czesnego zamiast renomowanych wydziałach) z plecami u dyrektora lub w samorządzie, a młodzi zdolni, którym udało się wbić np. na zastępstwo, pozostaną bez żadnych szans na dalsze zatrudnienie.
„gdzie nauczyciele zarabiają zdecydowanie lepiej”
Nie sądziłem, że natknę się tutaj na mitologię libertariańską. Szkoły prywatne płacą średnio o 1/3 mniej od publicznych i nie zatrudniają w oparciu o kartę, co oznacza niepełen etat i pensję dla większości nauczycieli.
Ponadto wiele szkół prywatnych, jak przystało na dość biedny kraj, działa na prawach szkoły publicznej. Placówki niesamorządowe są popularnym rozwiązaniem na prowincji, gdzie ograniczone środki gminy często nie pozwalają prowadzić szkoły zatrudniającej w oparciu o kartę.
Tak na marginesie dodam jeszcze, że stawka za godzinę zajęć ze studentami dla nauczyciela akademickiego z doktoratem (niebędącego pracownikiem uczelni lub pracownika w godzinach ponadwymiarowych) mieści się w granicach 50-70 zł brutto na umowie cywilnoprawnej, co biorąc pod uwagę wymagania dużo wyższe od szkolnych, nasuwa wprost jednoznaczne wnioski.
Też zauważyłem wycinanie polskiej inteligencji – zwłaszcza po socjologi, kulturoznawstwie i wszelkiej maści ASP… to że państwo stawia na wyzse uczelnie techniczna i wyższe zawodowe tylko zaprocentuje w przyszłości.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób stawia na uczelnie techniczne, jeśli ustawa Gowina oznacza w praktyce m.in. likwidację unikalnych w skali kraju (Gdańsk i Szczecin) wydziałów okrętowych politechnik. No, ale grunt, że (podobno tępiona) humanistyka pokroju nauk o bezpieczeństwie i teologii dostała własne dyscypliny i nie musi już walczyć o kasę z innymi humanistykami. Co tam jakaś regionalna specyfika Wybrzeża, niech zajmuje się tym, co Warszawa i Kraków, żeby otrzymać pieniądze.
Tymuś dziecko drogie!
Bredzisz waść jak chory w malignie.
Nie powstają szkoły ,,prywatne” a społeczne (publiczno-prywatne) różnica polega na tym, że nauczyciele nie są zatrudniani na umowie o pracę z karty nauczyciela, a na umowie o dzieło. Państwo ,,oszczędza” bo taka placówka otrzymuje jedynie 70% subwencji oświatowej. Całkowicie prywatnych szkół jest w Polsce kilkadziesiąt – bardzo często to małe placówki dla dzieci dyrektorów korporacji i pracowników ambasad prowadzone w językach narodowych+ angielski.
I wbrew twemu co usiłujesz redaktorze wciskać – nie są to placówki wysokich lotów (za wyjątkiem tych ,,ambasadorskich”) bo… jest to miejsce do ,,trzaskania kasy”,w związku z czym płacy czesne rodzice muszą być wolni od trosk – w domyśle – najgorszy osioł/leń dostaje promocje. Przecież skargi do kuratoriów czy organów samorządowych (nie daj bobrze do prokuratury) mogłyby skończyć się odkryciem tam martwych dusz idących w dziesiątki, łamania prawa pracy, mobbingu, zatrudniania po uważaniu bez przejmowania się kompetencjami dydaktycznymi, ważne żeby tanio!
Bo to co jest tam ważne – to się nazywa kasa!
I dobrze by było aby redaktor Tymoteusz Kochan zapoznał się z sytuacja zanim kolejnego gniota popełni goniąc za wierszówką.
Reszty ,,rewelacji” pana redaktora nie warto nawet komentować.
”Polska szkoła to dziś: niskie płace nauczycieli, przepełnione klasy, mania testów, wyścig szczurów i olbrzymia przepaść pomiędzy zamożnymi i dofinansowanymi „cyfrowymi” szkołami z wielkich miast, a regionalnymi, wciąż „papierowymi”, szkołami wiejskimi.”
Dziś, ale nie od dziś. To jest oświatowy dorobek ostatnich trzech dekad. W tym testy żeby było jak ”na zachodzie”
”Inne życie dla mas i inne życie dla elit.”
To też nie nowość i nie zagrożenie, ale fakt.
(…)szybkie wejście do przymusowej pracy zarobkowej składają się na życiowe i poznawcze ograniczenia”
Zależy jaka będzie siła nabywcza tych pieniędzy, które zarobią. Dziś adolescencja przesunęła się w stosunku do tego co było kilka dekad temu, między innymi z powodu, iż ludzie później wchodzą na rynek pracy, zakładają rodzinę, czy ogólnie ujmując zaczynają samodzielne życie. Samodzielne życie i tak sprowadza na tych ludzi życiowe i poznawcze ograniczenia, gdyż nie są pewni co będzie jutro, wyścig szczurów trwa, nie stać ich na urlop. Wypoczynek jest fikcją. Możliwość awansu społecznego jest niewielka.