Zgodnie z art. 59,pkt 3 Konstytucji RP „związkom zawodowym przysługuje prawo do organizowania strajków pracowniczych”. Mimo to większość sił politycznych wstydzi się poparcia dla strajkujących, boi się jednoznacznie stanąć po ich stronie, daje do zrozumienia, że są inne formy wyrażania sprzeciwu.
Gdy nauczyciele zdecydowali się na strajk, wydawało się, że zainicjuje on pozytywne zmiany w systemie oświaty. Wydawało się niemal niemożliwym, aby rząd lekceważył perspektywę długotrwałego zastoju w szkolnictwie, tym bardziej w okresie egzaminów gimnazjalnych i matur. I gdy już wydawało się, że strajk osiągnie swój cel, nagle protestujący zaczęli się wahać. Prezes ZNP Sławomir Broniarz ogłosił, że osobiście raczej nie odważyłby się powstrzymać od klasyfikowania uczniów do matury, a Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy wręcz zaapelował do dyrektorów szkół, aby zwoływali rady pedagogiczne. Jest to o tyle dziwne, że Komitet uchodził za najradykalniejsze i najbardziej bezkompromisowe skrzydło strajku. Mimo to ugiął się w kluczowym momencie.
Skąd te wahania i ten strach przed konsekwentną kontynuacją akcji strajkowej? Wydaje się, że nauczyciele ulegli propagandzie, która łączy media prawicowe i liberalne. Zgodnie z nią strajk wcale nie jest prawem obywatelskim, lecz bezczelną hucpą, która zaburza funkcjonowanie państwa i narusza dobre samopoczucie obywateli. Nagonka na strajkujących trwa od początku protestów, a środowiska liberalne wspierają strajkujących tylko o tyle, o ile ci mogą osłabić partię rządzącą. Gdy Tomasz Lis i Grzegorz Schetyna zauważyli, że strajk może okazać się nieskuteczny, a na dodatek część opinii publicznej odwróciła się od niego, zaczęli kluczyć i apelować o spokój. W tym samym duchu wypowiada się kler, który albo potępia strajk, albo powtarza górnolotne frazesy o pojednaniu i uspokojeniu serc.
Niestety tej retoryce ulegają też niektórzy strajkujący, co osłabia ich pozycję i umacnia rząd. Coraz częściej nauczyciele pokrętnie tłumaczą się ze strajku, z nieznanych przyczyn traktując udział w nim jako swoją winę i problem moralny.
Tymczasem udział w strajku jest prawem pracowniczym i obywatelskim. Ludzie strajkują, gdy warunki pracy urągają ich godności. Gdy są oszukiwani i dyskryminowani. Gdy chcą pracować w swojej profesji, ale mają głębokie przekonanie, że pracodawca traktuje ich źle, nieuczciwie, pogardliwie. Gdy zarobki nie są adekwatne do ich wiedzy, wysiłku i kompetencji.
Strajk zawsze jest uciążliwy. Inaczej nie miałby sensu. Pracodawcy boją się strajków, bo te uderzają w ich interesy. Obywatele boją się strajków, bo mogą one utrudnić im zaspokojenie części potrzeb i ograniczyć dostęp do ważnych usług. Strajk w komunikacji może zablokować wyjazd na urlop lub dojazd do pracy. Strajk na poczcie sprawi, że mogą nie dotrzeć na czas wysyłane przez nas listy. Strajk w opiece medycznej może źle wpłynąć na stan naszego zdrowia. Skutki strajków w większości branż mogą oznaczać pogorszenie komfortu życia dla wielu ludzi. Strajki mogą wywoływać irytację, niepokój, a niekiedy strach czy wściekłość.
Ale strajk nie jest kaprysem pracowników, wyrazem ich widzimisię czy rozrywką. Strajk jest świadectwem desperacji i gniewu. Nawet PiS-owska władza zgadza się, że pracownicy oświaty zarabiają za mało i że powinni mieć lepsze warunki pracy. Jeżeli tak, to nikt nie powinien mieć do nich pretensji, że strajkują. A strajk należy podejmować wtedy, gdy prawdopodobieństwo sukcesu jest największe. Dla nauczycieli oznacza to, że nie miałby sensu strajk prowadzony nocami czy na przełomie lipca i sierpnia.
Zarazem wszyscy krytycy strajkujących powinni pamiętać, że to nie nauczyciele doprowadzili do chaosu w oświacie. To nie oni wprowadzili deformę oświaty. To nie oni obniżyli swoje wynagrodzenia w stosunku do średniej. Za złą zmianę w systemie oświaty odpowiada ekipa Prawa i Sprawiedliwości i ona też odpowiada za organizację systemu oświatowego. Jeżeli swoją polityką rząd zniechęcił nauczycieli do pracy, upokorzył ich, doprowadził do frustracji i desperacji, to powinien przystać na postulaty protestujących lub podać się do dymisji. A nauczyciele nie mają żadnego powodu, aby wstydzić się strajkowania lub protest przerywać.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Powinni byli strajkować za rządów PO, gdy nie dostawali podwyżek żadnych. A nie wtedy gdy jakieś dostali. Bo mija się to z logiką.
Były bardzo duże podwyżki dla nauczycieli w latach 2008-2011. Sięgnij Kocie do danych, a ujrzysz je. Dlatego w 2011 roku nauczyciele masowo głosowali na PO. Od 2012 było zamrożenie płac
Prawo do strajku mamy ograniczone praktycznie do zera, i to z winy związków zawodowych. Jakiś kabareciarz powiedział kiedyś, że trzeba się uczyć od prymusa, a nie od matoła. Zmierzam do tego, że żaden związek zawodowy nie utworzył funduszu strajkowego z prawdziwego zdarzenia. A miały te ZZ czasu aż nadto, blisko 30 lat. Lekcje dała Margaret Thatcher, która musiała na spacyfikowanie górniczych związków czekać aż do stanu wojennego w Polsce. Brytyjskie górnicze związki zawodowe przez miesiące płaciły pensje członkom trzymając rząd w szachu. Dopiero polski stan wojenny pozwolił na masowy import węgla z Polski i tylko w ten sposób Thatcher wygrała.
Co robią polskie związki zawodowe? Spotykają się co kilka lat na wyborach, organizują wycieczki i zabawy (nauczyciele głównie to kochają!) i nie dbają o to, żeby jak najwięcej zorganizować pracowników. Byle utrzymać 150 członków, bo za to jest etat płacony przez pracodawcę.
Nauczyciele to wykształcona grupa i jako taka podatna na wpływy pseudo argumentacji opartej na uczuciach, powoływaniu się na jakiś wyimaginowany ,,etos”, ,,etykę zawodowa”.
Słowem zero argumentów – maksimum gry na uczuciach.
Strajk również nie jest wolny od w ten sposób sformułowanych treści. Ośmielę się stwierdzić, że większość publikacji opiera się na takich metodach przekazu.
Ot i okazuje się że nie odbiegacie od reszty przekaziorów.
Polacy zdolni byli do okazania jedności i do zgodnego współdziałania jeden raz w swej historii: gdy chcieli obalić ustrój, który jedność i współpracę umieszczał na sztandarach, a pasował do nich jak siodło do krowy ;)
A teraz to jest owa wywalczona jedność i współpraca że łoj! Albo i dwa łoje.
Polacy wówczas również ulegli propagandzie. Błędnej propagandzie rządzących i.. zachodnim ośrodkom propagandowym.
Później był szok i łzy kiedy 1/5 pracujących poszła na zieloną trawkę, a zakłady przemysłowe kolejno wykupowane przez zachodnią konkurencję były likwidowane.
W początku naszej drogi do UE jeden z wizytujących nas polityków wspólnoty powiedział ,,będziecie państwem agrarnym”.
I jak widzę – zmierzamy ku temu szczytnemu celowi wielkimi krokami radośnie przy tym podśpiewując podczas zadłużania sie na skalę niespotykana w tym kraju.
Jeśli mamy państwem agrarnym, to dla czego nie przybywa rolników ? Przybywa jeno robotników z montowni i pracowników usług wszelakich