W tegoroczną Barbórkę wielu górników i ich bliskich nie ma powodów do świętowania.
Po roku rządów Prawa i Sprawiedliwości nikt rozsądny nie może mieć złudzeń, że politycy prawicy dotrzymają obietnicy złożonej górnikom. Kiedy dwa lata temu branża znalazła się nad przepaścią, PiS obwiniał rząd Ewy Kopacz za brak determinacji w ratowaniu polskich kopalń. Kilka miesięcy później, najpierw w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, a następnie przed wyborami parlamentarnymi, politycy PiS przekonywali, że górnictwo może być dochodowe, a nierentowne zakłady pracy trzeba chronić. Dzisiaj premier Szydło i prezydent Duda robią dobrą minę do złej gry, obiecując coraz silniejszą energetykę opartą na krajowym węglu, ale bieżące decyzje polityczne w górnictwie oraz kształt porozumienia zawartego z Unią Europejską, jasno świadczą o tym, że pod płaszczykiem „ratowania”, „restrukturyzacji”, „reformowania” – kontynuowana jest pełzająca likwidacja. Co w zamian? Jak stworzyć na Górnym Śląsku przyszłościowe miejsca pracy? O tym, jak zwykle – cisza. Byle dotrwać do wyborów.
Atmosfera wokół górnictwa jest duszna – dosłownie i w przenośni. Wczesne przyjście zimy w śląskich miastach przypomniało, że oddychamy najgorszym powietrzem w Unii Europejskiej. W niektóre dni smog widoczny jest gołym okiem, gęsto zawieszony w powietrzu, przywodząc wizualne skojarzenia ze słynnym londyńskim smogiem sprzed 60 lat. Ale wszyscy wokół rozumieją, że uproszczeniem byłoby wiązanie tego stanu rzeczy wyłącznie z węglem. To raczej ubóstwo energetyczne, wynikające z niskich płac, biedy, kiepskich standardów grzewczych i niedostatecznie rozwiniętego transportu publicznego powoduje, że trujemy się nawzajem. To ironia, że z powodu „klątwy zasobów” w zagłębiu węglowym tak wiele osób nie może sobie pozwolić na wymianę piecyków grzewczych i kupno dobrej jakości węgla, że bogate województwo nie potrafi znaleźć systemowych rozwiązań na walkę ze smogiem. Ułudą jest myślenie, że zamknięcie kolejnych kopalń samo z siebie przyniesie nam poprawę stanu powietrza. Jeśli w najbliższej przyszłości nie powstanie alternatywa dla dobrych miejsc pracy w górnictwie, to koszty społeczne tego zaniechania dadzą o sobie znać również w obszarze ekologii, która bezpośrednio przekłada się na zdrowie i długość życia.
Nie ma już wątpliwości, że rząd PiS realizuje właśnie kolejny akt dramatu „koniec polskiego górnictwa”. Dla uspokojenia nastrojów społecznych uzyska wsparcie z Brukseli – Unia Europejska przyznała 8 miliardów złotych. Rządzący będą mamić wyborców, że to środki wywalczone na ratowanie kopalń – choć z perspektywy UE to raczej dofinansowanie na zamknięcie kolejnych zakładów. Proces likwidacyjny zostanie rozłożony na raty, zatrudnienie będzie redukowane stopniowo – górnicy skorzystają z osłon socjalnych, będą wysyłani na emerytury lub przenoszeni do działających zakładów. W ten sposób rząd jakoś rozładuje napięcie społeczne, licząc na to, że złamie branżową solidarność związków zawodowych i skumuluje się ono w kilku punktach zapalnych.
Na pierwszy ogień już poszła zabrzańska KWK Makoszowy, która zatrudnia 1,5 tysiąca osób. Protestujący górnicy przez ostatnie miesiące byli ignorowani przez ekipę rządzącą. Poszukiwania inwestora spełzły na niczym, nic nie wyszło z powołania spółki pracowniczej, a dofinansowanie unijne przewidziano tylko do końca tego roku, co oznacza, że od stycznia zakład przestanie funkcjonować. Dzisiejsza pikieta pod domem Beaty Szydło to już krok rozpaczy oszukanych górników. W Zabrzu o tradycjach górniczych będą przypominały już tylko kopalnie zabytkowe i piłkarski symbol miasta, Górnik – na domiar złego, obecnie tylko na zapleczu ekstraklasy.
W przyszłym roku do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, która nie uratowała KWK Makoszowy, przekazane mają zostać inne kopalnie, wchodzące w skład Polskiej Grupy Górniczej: Pokój I w Rudzie Śląskiej, Sośnica w Gliwicach oraz Rydułtowy. Te roszady mają na celu odchudzenie PGG – spółki powołanej w kwietniu tego roku na miejsce Kompanii Węglowej – o zakłady, które przynoszą spółce straty. Pierwotnie zakładano, że PGG może funkcjonować w oparciu o 11 kopalń. Po zmianach zakładanych przez rząd PiS potencjał spółki stopnieje do 8. SRK przejmie także kopalnie należące do dwóch pozostałych spółek. Z Katowickiego Holdingu Węglowego wyłączona zostanie część KWK Wujek: kopalnie Śląsk z Rudy Śląskiej. Z kolei Jastrzębska Spółka Węglowa utraci kopalnię Krupiński w Suszcu. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich miesiącach do SRK trafiły także Jas-Mos z Jastrzębia Zdroju oraz Anna z Pszowa, możemy mówić o potężnych zmianach własnościowych w branży na przestrzeni pierwszego roku rządów PiS. Mimo, że kolejne zakłady lądują w SRK, której celem jest przygotowywanie kopalń do likwidacji, nowa ekipa rządzącą zdołała jak dotąd uniknąć bezpośredniej konfrontacji z górnikami. Wydaje się, że retoryka „wstawania z kolan” na razie działa jeszcze na Śląsku.
Jednak bardziej niż o aktualnie zatrudnionych w górnictwie, trzeba obawiać się o mieszkańców regionu, którzy pracy będą musieli szukać gdzieś indziej. Wprawdzie bezrobocie w województwie przez cały rok spadało i wynosi 6,6 proc., ale odrębną kwestią pozostaje jakość nowych miejsc pracy. Jak w miejsce górnictwa stworzyć równie stabilne i dobrze płatne posady – i to zwłaszcza dla osób bez wyższego wykształcenia? Politycy PiS obiecują w przyszłości otwieranie nowych, rentownych kopalń, które mają zasilać krajową energetykę węglową. Na ten moment są to obietnice pisane patykiem na wodzie. Wynika to z kilku powodów, z których trzy szczególnie powinny zaprzątać uwagę odpowiedzialnego rządu.
Po pierwsze, nie wydaje się, by Polska była zdolna przeforsować w Brukseli scenariusz węglowy. W świeżym raporcie Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych pojawia się mocne zalecenie, by polski rząd w strategii energetycznej do 2050 roku na poważnie uwzględnił politykę klimatyczną UE i wyzwania związane z niskoemisyjnym rozwojem. Dalszy upór Polski w tym względzie może doprowadzić do znaczącego pogorszenia się relacji międzynarodowych z innymi państwami członkowskimi, a przede wszystkim przełożyć się na trudności w finansowaniu inwestycji energetycznych.
Po drugie, wymogi globalnej konkurencyjności dla polskiego górnictwa, które odpowiadają dzisiaj za jego trudności, mogą w dłuższej perspektywie doprowadzić do trwałego obniżenia się standardów pracowniczych. W konkurencji z tańszym węglem z odkrywek i dumpingowymi płacami z państw peryferyjnych, uśmieciowienie stosunków w pracy w polskim górnictwie może stać się nową normą. Trudno też traktować poważnie zapowiedzi ministra energii, Krzysztofa Tchórzewskiego o uruchamianiu w przyszłości nowych kopalń, kiedy sam minister przyznaje, że problemem polskiego górnictwa jest nadprodukcja.
Po trzecie, w kolejnych gminach – Rybniku, Orzeszu, Przeciszowie – w których pojawiają się perspektywy na nowe kopalnie, towarzyszy im znaczący opór mieszkańców i samorządowców. Czasy, w których można było zwiększać wydobycie przy biernym zachowaniu społeczności lokalnych, należy uznać za minione.
Być może więc zamiast raz za razem obłudnie demobilizować potencjał polskiego górnictwa w imię jego ratowania, należałoby uczciwie i otwarcie pracować nad odchodzeniem od górnictwa ku nowemu, niskoemisyjnemu modelowi energetycznemu. To w tym obszarze działania PiS mogą szczególnie niepokoić. Nie tylko przeforsowano niekorzystną dla prosumentów i zakładającą współspalanie węgla i biomasy ustawę o odnawialnych źródłach energii, ale odebrano także województwom środki budżetowe na walkę ze smogiem. PiS usiłuje zablokować wszelkie alternatywy dla wykorzystania węgla, wiążąc nadzieję, że tak długo jak energetyka oparta będzie na węglu, tak długo będzie istniał potencjał dla krajowego węgla. Jednak czyniąc takie założenie rząd mocno ogranicza sobie pole manewru. W najlepszym razie węgiel do polskich elektrowni będzie trzeba w coraz większym stopniu importować z zagranicy. W najgorszym scenariuszu grozi nam poważny kryzys energetyczny, jeżeli nie uda się przeprowadzić niezbędnych inwestycji, w wyniku których zastąpione zostaną wyeksploatowane elektrownie. Dziś wydaje się, że rząd bardziej niż górnictwo ratuje węglową energetykę. Skutki takiego rozwiązania mogą być naprawdę niekorzystne: osłabienie bezpieczeństwa energetycznego, zakonserwowanie przestarzałej technologii, zahamowanie rozwoju OZE i poprawy efektywności energetycznej, coraz większe wydatki na import surowców. Ofiarą tak ryzykownej polityki może być także świat pracy: dla byłych społeczności górniczych nie pozostanie nic innego niż wyzysk w Specjalnych Strefach Ekonomicznych, prekarny sektor usług i emigracja. A gdy wyczerpią się już demagogiczne obietnice nie zostaniemy z nowymi sektorami gospodarki, tylko z Ryszardem Petru, który zwolnionym górnikom zaleci „planowanie kariery tak, aby po 15 latach znaleźć inną pracę”.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
„Dla uspokojenia nastrojów społecznych uzyska wsparcie z Brukseli – Unia Europejska przyznała 8 miliardów złotych. Rządzący będą mamić wyborców, że to środki wywalczone na ratowanie kopalń – choć z perspektywy UE to raczej dofinansowanie na zamknięcie kolejnych zakładów.”
Autor chyba nie wie, o czym pisze… Nie UE przyznała 8 mld, tylko KE zgodziła się na przyznanie przez Polskę 8 mld.
Por. http://europa.eu/rapid/press-release_IP-16-3824_en.htm