Wieloletni korespondent rosyjskich mediów w Polsce przegrał nierówną walkę z państwem polskim.
Leonidowi Swirydowowi najpierw MSZ odebrał akredytację, potem decyzją administracyjną cofnięto mu zezwolenie na pobyt. Próba zaskarżenia przez pełnomocnika rosyjskiego dziennikarza tej decyzji okazała się niemożliwa, ponieważ cofnięcie zezwolenia na pobyt opierało się na wniosku szefa ABW, gen. Łuczaka, którego treść jest tajna. Łuczak powiedział tylko „Rzeczpospolitej”, że pobyt Swirydowa stanowi „rzeczywiste i poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju”. Tak więc Swirydow nie miał żadnej możliwości odniesienia się do jakichkolwiek zarzutów, ponieważ nigdy ich nie poznał ani on, ani jego pełnomocnik. Odmawiano mu zapoznania się z nimi na każdym etapie postępowania. Jego adwokat wyliczył co najmniej siedem naruszeń przepisów polskiego i europejskiego prawa.
Leonid Swirydow 12 grudnia opuścił terytorium Polski.
Od 15 lat pracował w Polsce jako korespondent rosyjskich mediów i przez ten czas polskie służby specjalne nie zgłaszały żadnych pretensji do dziennikarza. Wydawałoby się logicznym, że jeżeli te formacje mają uzasadnione podejrzenia o naruszanie statutu dziennikarza, powinny skierować sprawę do prokuratury, postawić go przed sądem i na podstawie prawomocnego wyroku podjąć przewidziane prawem działania. Tu jednak tak się nie stało, co Swirydow odczytuje jako pozbawienie go jednego z podstawowych praw człowieka – prawa do obrony.
Rosyjski dziennikarz liczy na pozytywną decyzję polskich sądów, do których się odwołuje. W przypadku niekorzystnych dla niego wyroków we wszystkich instancjach, zdecydowany jest szukać sprawiedliwości w Strasburgu.
[crp]Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Rosjanie powinni wywalić Wacia.
Wyrzucenie L. Swirydowa jest ewidentnym bezprawiem, co w Pomrocznej nie jest niczym nadzwyczajnym, staje się raczej normą i to nie tylko z momentem wkroczenia kaczorów na scenę polityczną.
Natomiast nie słyszałem o żadnej akcji solidarnościowej polskich dziennikarzy, czy ich związków. Polskie pismaki nie widzą, że to także im zagraża?