Dwaj studenci, którzy na terenie jednego ze stambulskich uniwersytetów wywiesili plakat przedstawiający Mekkę i ozdobiony tęczową flagą LGBT, od miesiąca pozostają w areszcie. Prokuratorzy postawili im teraz zarzuty ,,obrażania treści religijnych” i ,,publicznego podżegania do nienawiści” – grozi za to do trzech lat więzienia.
Zatrzymani to studenci Uniwersytetu Boğaziçi, który stał się ostatnio centrum antyrządowych protestów, po tym jak prezydent Erdogan wydał dekret niedemokratycznie narzucający mu jako rektora politycznego kolegę prezydenta Melhi Bulu. Wywieszony przez nich baner przedstawiał najświętsze miejsce islamu – kamień Al-Kaba w Mekce ozdobiony tęczowymi flagami LGBT. Po nagłośnieniu sprawy przez islamskie koła studenckie zostali oni 30 stycznia aresztowani i zgodnie z decyzją sądu, mają pozostać w więzieniu do końca procesu. Teraz usłyszeli zarzuty karne – ,,obrażania treści religijnych” i ,,publicznego podżegania do nienawiści”, za co grozi od roku do trzech lat pozbawienia wolności. Biuro gubernatora Stambułu poinformowało, że początkowo w związku ze sprawą zatrzymano łącznie pięć osób, z których jedna została zwolniona, a dwie kolejne obłożono aresztem domowym.
Nagonka pod adresem społeczności LGBT już od dawna jest stałym elementem tureckiego krajobrazu. Produkty z tęczową flagą lub odniesieniami do LGBT mogą być tam sprzedawane w Turcji jedynie osobom powyżej 18 roku życiu, „w celu ochrony dzieci”. Chociaż homoseksualizm nie jest w Turcji nielegalny, marsze równości są coraz częściej zakazywane pod pretekstem ,,względów bezpieczeństwa”. Politycy z otoczenia prezydenta bardzo często uderzają w homofobiczne tony, jak np. krajowy dyrektor ds. religii, który powiedział ostatnio, że ,,homoseksualizm powoduje choroby”. Turecki minister spraw wewnętrznych Suleyman Soylu zaś nazwał zatrzymanych w związku z plakatem studentów ,,zboczeńcami z LGBT”.
Pytani o sprawę inni protestujący studenci podkreślają, że zarzuty wobec ich kolegów są typowym przykładem prześladowań politycznych i elementem budowy przez Erdogana państwa wyznaniowego. Protesty, początkowo organizowane w obronie wolności akademickiej, szybko przekształciły się w znacznie poważniejsze zamieszki antyrządowe. Erdogan zdążył już zapowiedzieć, że ,,zrobi wszystko, co w jego mocy”, aby ruch ,,nie stał się nowym Gezi” – co jest nawiązaniem do wielomilionowych demonstracji z 2013 r., które prawie doprowadziły do upadku rządu. Od 4 stycznia, kiedy rozpoczęły się protesty na Uniwersytetu Boğaziçi, zatrzymano już ponad 500 osób. Prezydent określa demonstrujących studentów mianem „terrorystów” i oskarża o przyjmowanie instrukcji od „tych z gór”, czyli Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
Studenci nazywają Melhiego Bulu „rektorem – komisarzem”, porównując go do urzędników narzucanych przez rząd turecki do zarządzania gminami na terenach z przewagą ludności kurdyjskiej po nielegalnym usunięciu z urzędu demokratycznie wybranych burmistrzów z kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). W ostatni czwartek do protestujących dołączyli strajkujący radni Stambułu, razem z nimi organizując pikiety i tańce oraz skandując na ulicach miasta hasła solidarności.
Ruch oporu Bogazici stał się okazją do powstania nowej koalicji oporu, w skład której wchodzą Socjalistyczna Partia Uciskanych Figen Yuksekdag (ESP), Partizan i Partia Regionów Demokratycznych (DBP), siostrzana partia kurdyjskiej HDP. Mówi się jednak, że rząd planuje w najbliższym czasie jeszcze bardziej zwiększyć represje, by wykończyć protesty zanim te rozniosą się poza duże miasta.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…