Wyrzucony z Londynu Uber grozi, że opuści także Quebec. Firma oburzyła się na dodatkowe wymagania, jakie zamierzają postawić jej władze prowincji.

fot. Flickr.com

Generalny menadżer Ubera w Quebecu Jean-Nicolas Guillemette stwierdził, że jeśli proponowane regulacje naprawdę staną się obowiązkowe, firma nie będzie miała innego wyjścia i zostanie zmuszona do zwinięcia działalności w tej części Kanady. Jakie wymogi są tak oburzające i niemożliwe do spełnienia? Miasto Quebec chce, żeby kierowcy jeżdżący dla Ubera, zanim podejmą oficjalnie pracę, przeszli 35-godzinne szkolenie, takie samo, jakie jest wymagane dla taksówkarzy. Obecnie firma oczekuje od nich szkolenia o piętnaście godzin krótszego.

Quebec chce również, by samochody, jakimi jeżdżą uberowcy, przechodziły raz w roku przegląd techniczny. Wreszcie – by kierowcy byli sprawdzani pod kątem niekaralności przez policję, a niej prywatną firmę ochroniarską, jak obecnie praktykuje właściciel aplikacji do zamawiania przejazdów.

Guillemette stwierdził, że Uber mógłby usiąść do rozmów z przedstawicielami lokalnego rządu, ale nie wtedy, gdy są stawiane takie warunki. – Wiemy na pewno, że jeśli narzucą nam 35-godzinne szkolenie, będziemy musieli odejść – powiedział. Przekonywał także, że szkolenie dla taksówkarzy to przeżytek, którego przechodzenie nie pomoże kierowcom spełniać oczekiwań klientów, a Uber wypracował własny system, „uzależniony od potrzeb kierowcy”. Jako że na przedstawicielach władz wypowiedzi te nie zrobiły specjalnego wrażenia, bardzo prawdopodobne jest, że aplikacja faktycznie przestanie działać w Quebecu począwszy od 14 października.

W mediach społecznościowych postawa firmy wzbudziła kontrowersje. Jedni użytkownicy przyłączyli się do lamentów Guillemette’a i zaczęli razem z nim pomstować na „mało innowacyjny”, „dławiący przedsiębiorczość” rząd. Inni przekonywali spółkę, że stawiane jej wymagania nie są wygórowane.

Menedżer firmy w Quebecu wysunął również, podobnie jak jego londyński kolega po fachu, argument o miejscach pracy, które chcą likwidować złe władze. Wyliczył, że skoro w każdym tygodniu swoje usługi w aplikacji oferuje przeciętnie 5 tys. kierowców, to tak, jakby spółka uruchomiła trzy tysiące etatów. O warunkach, na jakich te osoby świadczą pracę, nie wspomniał. Przypomnijmy, że kilka dni po tym, gdy Uber stracił licencję w Londynie, a przerażone szefostwo firmy zaapelowało o niepozbawianie zarobku tysięcy pracowników, firma argumentowała w sądzie pracy, że wcale nie jest niczyim pracodawcą, nie odpowiada za działania oferujących przejazdy i nie ma zamiaru gwarantować im minimalnego wynagrodzenia, bo jest tylko menedżerem ułatwiającym samodzielnym kierowcom zdobywanie klientów.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…