Wyrzucony z Londynu Uber grozi, że opuści także Quebec. Firma oburzyła się na dodatkowe wymagania, jakie zamierzają postawić jej władze prowincji.
Generalny menadżer Ubera w Quebecu Jean-Nicolas Guillemette stwierdził, że jeśli proponowane regulacje naprawdę staną się obowiązkowe, firma nie będzie miała innego wyjścia i zostanie zmuszona do zwinięcia działalności w tej części Kanady. Jakie wymogi są tak oburzające i niemożliwe do spełnienia? Miasto Quebec chce, żeby kierowcy jeżdżący dla Ubera, zanim podejmą oficjalnie pracę, przeszli 35-godzinne szkolenie, takie samo, jakie jest wymagane dla taksówkarzy. Obecnie firma oczekuje od nich szkolenia o piętnaście godzin krótszego.
Quebec chce również, by samochody, jakimi jeżdżą uberowcy, przechodziły raz w roku przegląd techniczny. Wreszcie – by kierowcy byli sprawdzani pod kątem niekaralności przez policję, a niej prywatną firmę ochroniarską, jak obecnie praktykuje właściciel aplikacji do zamawiania przejazdów.
Guillemette stwierdził, że Uber mógłby usiąść do rozmów z przedstawicielami lokalnego rządu, ale nie wtedy, gdy są stawiane takie warunki. – Wiemy na pewno, że jeśli narzucą nam 35-godzinne szkolenie, będziemy musieli odejść – powiedział. Przekonywał także, że szkolenie dla taksówkarzy to przeżytek, którego przechodzenie nie pomoże kierowcom spełniać oczekiwań klientów, a Uber wypracował własny system, „uzależniony od potrzeb kierowcy”. Jako że na przedstawicielach władz wypowiedzi te nie zrobiły specjalnego wrażenia, bardzo prawdopodobne jest, że aplikacja faktycznie przestanie działać w Quebecu począwszy od 14 października.
W mediach społecznościowych postawa firmy wzbudziła kontrowersje. Jedni użytkownicy przyłączyli się do lamentów Guillemette’a i zaczęli razem z nim pomstować na „mało innowacyjny”, „dławiący przedsiębiorczość” rząd. Inni przekonywali spółkę, że stawiane jej wymagania nie są wygórowane.
@Uber_QC the new rules are legit. You should cooperate or else people will lose respect of the company ? #uber #Uberquebec
— Gary McLaughlin (@GawreyMTL) 27 września 2017
Menedżer firmy w Quebecu wysunął również, podobnie jak jego londyński kolega po fachu, argument o miejscach pracy, które chcą likwidować złe władze. Wyliczył, że skoro w każdym tygodniu swoje usługi w aplikacji oferuje przeciętnie 5 tys. kierowców, to tak, jakby spółka uruchomiła trzy tysiące etatów. O warunkach, na jakich te osoby świadczą pracę, nie wspomniał. Przypomnijmy, że kilka dni po tym, gdy Uber stracił licencję w Londynie, a przerażone szefostwo firmy zaapelowało o niepozbawianie zarobku tysięcy pracowników, firma argumentowała w sądzie pracy, że wcale nie jest niczyim pracodawcą, nie odpowiada za działania oferujących przejazdy i nie ma zamiaru gwarantować im minimalnego wynagrodzenia, bo jest tylko menedżerem ułatwiającym samodzielnym kierowcom zdobywanie klientów.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…