23 grudnia w warszawskim Cafe Kryzys odbyło się spotkanie z Moniką Karbowską, działaczką społeczną i polityczną mieszkającą we Francji. Opowiedziała ona o postulatach ruchu Żółtych Kamizelek oraz o protestach na Polach Elizejskich w Paryżu, w których sama uczestniczyła.
Prelegentka przypomniała, jak zaczynał się ruch Żółtych Kamizelek: ludzie skrzykiwali się za pomocą mediów społecznościowych; już sam fakt iż udało im się zorganizować demonstracje na Polach Elizejskich, głównej ulicy Paryża, gdzie protesty są zakazane, zasługuje na uwagę. W demonstracjach wzięli udział najczęściej ludzie nie mający doświadczeń z walk społecznych. Wielu przyjechało ze wsi, małych miasteczek oraz okolic stolicy. Reprezentują społeczności, w które najbardziej uderzyły planowane podatki zwiększające koszty użytkowania samochodów. Likwidacja transportu publicznego spowodowała, że w wielu regionach nie można funkcjonować bez własnego samochodu. Właśnie dlatego, mówiła Karbowska, dotąd na protestach widzi się mniej emigrantów zamieszkujących przedmieścia – ich sytuacja transportowa jest stosunkowo lepsza.
Aktywistka zaznaczała, że program Żółtych Kamizelek wykroczył daleko poza początkowe postulaty. Mówiła, że Kamizelki domagają się obecnie m.in. podniesienia pensji minimalnej, wstrzymania prywatyzacji dróg, czy likwidacji przywilejów elit politycznych. Wiele z tych postulatów zaczerpnięto z programów grup lewicowych.
Czym ta fala protestów odróżnia się od poprzednich, z roku 1995 czy 2005? Sposobem organizacji – tłumaczyła Monika Karbowska. Tym razem za demonstracjami nie stoją związki zawodowe. Te początkowo podchodziły do Żółtych Kamizelek z rezerwą, a niektórzy związkowcy przyłączali się nawet do nagonki na Żółte Kamizelki jako „faszystów”. Teraz sytuacja ta zmienia się. Również lewica została zaskoczona przez rozwój wydarzeń. Zdaniem Karbowskiej główna siła na lewicy – Nieuległa Francja, jest tworzona w dużej mierze przez przedstawicieli tak zwanej „klasy średniej” nie umiejących znaleźć wspólnego języka z protestującymi z prowincji. Jean-Luc Melenchon i inni politycy lewicy biorą udział w protestach, jednak nie eksponują partyjnych szyldów.
Uczestniczka protestów opowiedziała również o tym, jak skrajna prawica próbuje przysyłać na demonstracje swoich agitatorów, którzy starają się przekierować złość społeczeństwa na „obcych”. Jednak w przypadkach, z którymi miała do czynienia Karbowska, protestujący sceptycznie podchodzili do tej argumentacji. Istnieje niemniej zagrożenie, że niektórzy samozwańczy liderzy mogą na bazie protestów tworzyć swoje zaplecze na przykład przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Nie wiadomo, w którą stronę będzie zmierzał ruch protestu we Francji. Na razie nie toczy się on na polu pracowniczym. Ludzie uczestniczą w demonstracjach po pracy. Często wymieniają się na protestach, dzięki czemu demonstracje trwają tak długo. Obecnie również związki zawodowe wspierają protest, jednak ich apele, by podjąć strajk, nie spotykają się do tej pory z odzewem.
Protesty pokazały, jak nikłe są pozory demokracji we Francji – podkreśliła Monika Karbowska. Zginęło w ich trakcie już 9 osób, ale w Unii Europejskiej brak debaty na ten temat. Francuskie władze okazują pogardę wobec społeczeństwa. Politycy tacy jak Emmanuel Macron nie czują się nawet zobowiązani do dialogu z protestującymi.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…