2,5 miliona więźniów, ponad 500 000 bezdomnych i 1,5 mln osób korzystających z noclegowni. 45 mln ludzi korzystających z kartek na żywność, by nie cierpieć głodu, 40 milionów bezrobotnych korzystających z zasiłków. Miliony mające problem z zapłatą czynszu za kolejny miesiąc. I jednocześnie: tylko amerykańscy miliarderzy wzbogacili się w ostatnich dwóch miesiącach o kolejne 430 miliardów dolarów, a kapitał dostał kolejne 500 miliardów od rządu w ramach ratowania rynków przed nimi samymi.

To Stany Zjednoczone, kolebka nowoczesnego kapitalizmu. Ten, jak określił to Cornel West „upadły eksperyment społeczny”, przez całe dekady stanowił główny, hegemoniczny wzór do naśladowania dla innych. Do tej pory cała nasza planeta jest kolonizowana w zgodzie z kolportowanymi przez Stany Zjednoczone wartościami.

Doktryna kapitału, która w XXI wieku miliony ludzi skazuje na walkę o elementarne prawa i przetrwanie nie ma prawa mieć przyszłości. Jej czas dobiega już końca.

Wybuch gniewu i niezadowolenia rozpoczął się od zabójstwa, którego dokonali amerykańscy policjanci. Za tym gniewem stoi jednak całe życie ściśnięte do getta, pełne upokorzeń i wyzysku. To nie jest walka na tle rasowym. Nie ma zresztą kwestii rasowej, która nie byłaby kwestią klasową i sprawą walki przeciwko wyzyskowi.

Afroamerykanie, osoby niezamożne, pracujący nielegalnie czy deklasowani ludzie pracy i ci, których pozbawia się elementarnego bezpieczeństwa są w Stanach Zjednoczonych kolonizowani dokładnie tak samo, jak ci, którzy padają ofiarą amerykańskiego wojska poza granicami tego kraju. O tym, że metody stosowane do agresji zewnętrznej stają się wewnętrzną normą, wiemy przynajmniej od czasu wydania Doktryny szoku, lecz teraz jesteśmy już świadkami kolejnej fazy późnego kapitalizmu. To kapitalizm katastroficzny, który zarządza i posila się kataklizmami poza swoim terytorium (pasożytując na wojnach i kryzysach), ale także dopuszcza do nich w swoich własnych granicach.

W rachunkach zysków i strat amerykańskiego kapitału przestało być opłacalne podtrzymywanie praw socjalnych, czy troszczenie się o bardziej zrównoważony rozwój. Ogromne nierówności i brak perspektyw dla całych rzesz amerykańskich obywateli nie biorą się jednak z błędów w kapitalistycznym zarządzaniu. Stany Zjednoczone uznały siebie za globalnego hegemona i światową stolicę kapitału finansowego. To są priorytety tego państwa. Utrzymanie hegemonicznego statusu USA stało się tożsame z utrzymaniem machiny wojennej i Wall Street. Środków na zrównoważony rozwój i sprawiedliwy podział już po prostu nie ma. Rosnące wpływy innych państw, utrzymanie szybko bogacącej się klasy właścicielskiej i sam rynkowy model wykluczają już inne rozwiązania. Istnienie elit w obecnej formie uniemożliwia przyjęcie jakichkolwiek reform. Zamiast tego jest więc deforma: USA to dziś modelowy przykład państwa stosującego wewnętrzny imperializm, które wyczerpuje swoje siły w walce z własnymi obywatelami. I to ten imperializm zawiódł, to właśnie jego nie chcą już protestujący demonstranci.

Wrogiem ludu jest państwo. I działania rządu Donalda Trumpa nieprzypadkowo wymierzone są teraz właśnie w Antifę. Ruch lewicowy, zwalczający faszyzm we wszelkiej postaci, może stać się organizacyjnym i politycznym zapleczem dla tysięcy demonstrantów protestujących w dziesiątkach miast USA. To często ludzie, którzy znają teorię, mają doświadczenie polityczne i mogą pokierować protestami tak, aby przyjęły one sensowną, polityczną postać. A z doświadczenia i historii wiemy, że rząd Stanów Zjednoczonych zawsze stosował brutalne policyjne metody w stosunku do wszystkich organizacji, które mogły stanowić dla niego polityczne zagrożenie. W podobny sposób rząd USA śledził i obstawiał agentami np. Malcolma X i wielu innych kluczowych przywódców ruchów emancypacyjnych, którzy byli podsłuchiwani, śledzeni i prześladowani. Jedynym przepisem na społeczny spokój, jaki znają Donald Trump i jego polityczni doradcy to dokręcenie śruby, jeszcze większe polityczne uciemiężenie i ewentualna likwidacja przywódców tego rodzącego się na naszych oczach ruchu oporu. To wszystko elementarz „walki z czerwonymi” spod znaku J. Edgara Hoovera, czego w kraju wspieranej przez CIA „Solidarności” nie wie prawie nikt, bo też i nikt nie ma prawa o tym wiedzieć.

Jeśli Antifa jest organizacją terrorystyczną, to czym jest rząd USA? Czym jest system polityczno-prawny, który przy pomocy wojska doprowadził do śmierci setek tysięcy ludzi w wielu państwach i robi to nadal?

Współczesne społeczeństwo nauczono widzieć tylko to, co podane wprost i co mieści się w dogmacie wiary w dobre państwo i dobro kierujące intencjami rządzących. To imaginarium prosto od Disneya, które wciąż siedzi w głowach znacznej części populacji. Państwo ocenia się bajkowo, niczym niewinnego jelonka Bambi lub święty Gondor z Władcy Pierścieni. Ofiary głodu, braku opieki zdrowotnej, ofiary wojen… Żadna z nich nie jest ofiarą rządu. Ci, którzy umierają przez zły system są sami sobie winni. Dzięki temu wina systemu i zalegalizowana prawnie przemoc oraz morderstwo stają się niewidoczne, bo kamery kierowane są tylko na niszczone sklepy. Inni po prostu nie istnieją, a przekaz wybielający istniejącą władzę może trwać w najlepsze. Bo pełen obraz rzeczywistości ma być kompletnie niedostępny, a ostatecznie najbardziej radykalnym dopuszczalnym medialnie głosem jest ten, który zrówna ofiary policji z ofiarami demonstrantów i będzie domagał się szybkiego zakończenia wszelkiej przemocy. To nie przypadek, że media nie prowadzą statystyk ofiar kapitalizmu. I już od dziecka wszyscy jesteśmy uczeni tego, że źli panowie to tylko ci, których nazwą złymi w istniejących mediach lub powiedzą tam o nich, że to terroryści.

Rzeczywistość jednak skrzeczy. Nie da się wmówić ludziom, że są szczęśliwi, kiedy grozi im koronawirus, tracą pracę, Amazon zarządzany przez najbogatszego człowieka świata obniża im pensję, żyją dzięki kartkom na chleb, a obok stoją wille i posiadłości należące do miliarderów. Jeśli dokładnie 2153 miliarderów posiada razem więcej niż 60 proc. światowej populacji (4,6 miliarda osób) to zabawa w udawanie, że wszystko jest w porządku, a własność trafia właśnie do tych, którzy na to zasłużyli powoli się kończy. W olbrzymim stopniu własność jest dziś po prostu w rękach beneficjentów obecnego systemu przemocy i stała się usankcjonowaną prawnie kradzieżą. To wręcz jej wskaźnik.

Ludzie, którzy umierają z powodu braku dostępu do podstawowej opieki zdrowotnej i których życie staje się codzienną walką o przetrwanie będą czuli rosnącą frustrację, gniew i w końcu dojdzie też do wrzenia. „Nie mogę oddychać” (hasło tych protestów) oznacza właśnie tyle: duszę się w rasistowskim imperium, które własnych obywateli traktuje niczym kolonizowanych, bezrozumnych i niewartych publicznej opieki medycznej idiotów, którzy zgodzą się na to wszystko.

We wstępie do „Szczęśliwego człowieka”, legendarnego już filmu Lindsaya Andersona, jest krótka, czarno-biała sekwencja, która w pigułce pokazuje rasistowską sprawiedliwość. Niewolnik, który chowa dla siebie cząstkę zbiorów ma szybko uciętą rękę i wszystko to dzieje się w majestacie prawa. Winny kradzieży niewolnik jest jedynym przestępcą, którego system dostrzega. Dziś sytuacja wygląda identycznie. Niewolnikom zachowano symboliczne prawo do protestu, ale tylko pod warunkiem, że nic on nie zmieni, żadnej części zbrodniczego systemu nie stanie się krzywda, a każda bardziej radykalna akcja spotka się ze strzelaniem, którym obecnie wprost już grozi Donald Trump.

Ostatnie pytanie brzmi: kto ma tu więcej do stracenia?

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. „40 milionów bezrobotnych korzystających z zasiłków.”
    To oni mają tam zasiłki? Myślałem, że to kraj 3-ciego świata…

    Ale ciągle najlepsze jest to, że tam co drugi dzieciak jest z rozbitej rodziny. Dla solidaruchów to był wzór. Sami się pożenili za Ojczyzny jak polska rodzina była stabilna, a potem rozwalili wszystko, zupełnie jak przemysł. Teraz my musimy żyć w tym zachodnim nonsensie: dzieciaki z porozbijanych domów i młodzi dorośli bez własnych rodzin. Wszystko dlatego, że nierówności społeczne zrobią z relacji międzyludzkich bigos.
    Zresztą czy chcemy lokalnych społeczności o statystykach przestępczości jak w USA? Tam nie da się żyć, tu nie da się żyć.. Stabilna polska rodzina, czy odrobinę normalności, tylko na czarno-białych zdjęciach z PRL-u.

    1. NA Islandii – jeszcze wyższy współczynnik rodziców samotnie wychowujących dzieci. Tak tam było od dawna i jest nadal. I wyspiarze nie mają z tym problemu. To jaki ty masz z tym problem że w USA jest podobnie? Panta rei mawiali starożytni i dotyczy to również obyczajów.

    2. NIE MA ŻADNEJ zmiany obyczajowości. Faktycznie to większość samotnych osób dorosłych jawi nadzieję, że uda się im pobrać (Oppenheimer 1994).

      To co obserwujemy to zmiana o podstawach ekonomicznych. Im wyższe nierówności społeczne tym większa wartość z męża / żony o wysokim statusie społecznym, czyli zamożnych. W nadziei na lepszą przyszłą propozycję, opłaca się być samotnym będąc młodym dorosłym i na takim mechanizmie wzrasta wiek w którym współcześni Polacy zawierają związek małżeński. Oczywiście biorąc pod uwagę, że a) presja znalezienia partnera spoczywa głównie na facecie i b) status społeczny mężczyzny wciąż jest bardziej uzależniony od jego pozycji materialnej wynika z tego, że masz całą masę ostro wk*rzonych młodych mężczyzn przynajmniej w wieku 16-30. I to za równo w Polsce jak i na całym zachodzie.

      Idea nasza jest taka, by zniwelować nierówności społeczne i polepszyć byt młodego mężczyzny.

      Alternatywa jest taka, że przyjdą kato-faszysci i zresetują prawa kobiet z powrotem do XIX wieku. Ostatecznie dla mężczyzn także taka zmiana mogłaby być korzystna…

    3. Bredzisz jako Piekarski na mękach. Po pierwsze – zmiany świadomości pewności bytu w wieku podeszłym (system emerytalny) dawniej jedynie duża liczba zstępnych gwarantowała staruszkom w miarę spokojną starość – a i to nie zawsze. Przypomnij sobie ,,chłopów” Reymonta. Był tam taki jeden obrazek – babcia idąca w środku zamieci po chrust do lasu. Otóż obyczaj wysyłania staruszków do lasu gdy były marne zbiory ani w Polsce, ani w Europie nie był czymś nagannym. Najważniejszym priorytetem tamtych czasów było przetrwanie rodu! Stąd w Biblii znajdujemy jako dopuszczalne (i kościół wychodził z tego założenia) małżeństwa 14-latków. Po prostu wobec wysokiej śmiertelności dzieci do 10 roku życia – nie można było sobie pozwolić na utratę kilku lat płodnych u kobiety.
      Dla porównania dziś ciąża zakończona porodem u 45-latki nie jest niczym dziwnym. Stąd wiele rodzin ma dziś po jednym dziecku (bo koszta wychowania, utrzymania, nauki do 25 roku życia minimum) nie pozwalają na posiadanie dwójki! Emancypacja kobiet (prawo do nauki, równouprawnienie, prawo do pracy) zmieniły światopogląd na tyle, że rozwody które w XIX wieku stanowiły rzadkość – dziś są czymś powszechnym. I tak będzie co raz częściej, bo jak wskazuje praktyka, kobiety samotne wychowujące dzieci, to te lepiej zorganizowane i zaradniejsze od tych kur domowych przy mężu..

      ,,masz całą masę ostro wk*rzonych młodych mężczyzn przynajmniej w wieku 16-30. I to za równo w Polsce jak i na całym zachodzie.”
      Kolejna półprawda. Równie wielka masa jest zadowolona ze swego statusu i związku. Odpowiedz jakim cudem?
      Prościutko. Są tacy jak ty chcący cofać koło historii, są ci którzy biorą życie za rogi i ciężką pracą oraz przebojowością zdobywają w ciągu kilku lat jakąś pozycję i mają otwartą drogę do kariery i uporządkowane życie osobiste…. I jest trzecia grupa ,,gegaczy” którym tylko daj i nie daj bobrze czegokolwiek od nich wymagaj… Praca za ciężka, poleżało by się… państwo ma nam dać… W USA nazywają takie tałatajstwo ,,biali czarni”. Dawniej nie byli widoczni z powodu obowiązku zatrudnienia, a dziś sterczą pod sklepami czy w bramach do 50-ki pozostając ,,na utrzymaniu mamusi”. Jasne że z niedojdą żadna wykształcona dziewczyna nie będzie chciała mieć do czynienia.
      I jeszcze jedno.
      DAWNO MINĘŁY CZASY, ŻE DO POSIADANIA DZIECI POTRZEBNY BYŁ MAŻ, by lokalni Dulscy nie zagryźli, co i dziś daje o sobie znać w małych osadach i miasteczkach. W dużych ośrodkach wszyscy (poza takimi jak ty mędrkami) generalnie mają ,,głęboko w poważaniu” czy jakiś ,,tatuś” plącze się w pobliżu.

    4. @Skorpion13,

      Wklep w wyszukiwarkę „share of lone parent families by NUTS region”, a zobaczysz, że bastionem samotnych rodziców wcale nie jest Islandia i ogólnie Zachód, lecz doświadczony dużą emigracją wschód UE. To nic dziwnego, bo zwykle najpierw wyjeżdża ojciec i następnie wraca albo sprowadza pozostałych. Sytuacja oczywiście zmienia się, gdy weźmiemy pod uwagę małżeństwa, ale w tym przypadku nie czyni to żadnej różnicy jakościowej.

      @Adrian WRN,

      „Im wyższe nierówności społeczne tym większa wartość z męża / żony o wysokim statusie społecznym, czyli zamożnych.”

      Przede wszystkim kiedy nie chodzi o jednorazową przygodę, wszelkie mezalianse są anomalią, bo ludzie świadomie i dobrowolnie obracają się wśród podobnych sobie. I tak się składa, że wiele osób o niższym statusie ma ślub za sobą zaraz po 20-stce, chociaż zgodnie z Twoim podejściem powinno być na odwrót.

    5. @Skorpion13
      „Bredzisz jako Piekarski na mękach”
      Oczywiście, że bredzę, tylko wie pan co, ja tego sam nie wymyśliłem!

      Fachowe teorie socjologiczne, które widzą związek między nierównościami społecznymi a późnym formowaniem się związków małżeńskich, datują się na koniec lat 80-tych, zaczynając od niejakiej pani socjolog Oppenheimer. Utrzymany w tym duchu pracę socjologiczne, dla samego społeczeństwa amerykańskiego, to pracę socjologów: Clarkberg, Lichter, Lloyd, South, Mare, Winship, Sassler, Schoen, Smock, Manning, Sweeney. Faktycznie to bardziej już kanon socjologi panie.

      Ale po co komu badania naukowe, jak kolega Skorpion ma mądrość wyspiarską i „Chłopów” Reymonta?

      „ciężką pracą oraz przebojowością zdobywają w ciągu kilku lat jakąś pozycję i mają otwartą drogę do kariery i uporządkowane życie osobiste…”
      Chcesz pan to idź do młodych mężczyzn i powiedz im pan, że dziewczyny to sobie mogą szukać mając 30 lat jak sobie jakoś tam karierę ustawią. I niech lepiej sobie tą karierę dobrze ustawią, biorąc pod uwagę, że kraje zachodu sypiał po 40-50% porozbijanych małżeństw, szybko możesz się znaleźć po tej drugiej stronie. Stabilna rodzina to faktycznie już tylko przywilej dla wyższej klasy średniej. O tym, że kto chce to sobie poradzi, to czyste brednie, nie poparte żadnymi danymi na ten temat.

      Dodatkowo, wywala pan całą młodość współczesnych mężczyzn w piach. Wbrew liberalnej propagandzie MTV, młoda dziewczyna, ani w Polsce, ani na zachodzie, nie jest „imprezową ździrą”. Jak Ci przeciętni nie będą jej odpowiadać, prędzej odizoluje się od życia romantycznego, niż pójdzie się puszczać. Stąd spadek aktywności seksualnej, o której tez swego czasu informowała partia Razem. Im większe nierówności społeczne tym większa korzyść z oczekiwania na tego właściwego faceta, tak mówią dane, patrz socjolodzy wyżej.

      Tutaj faktycznie młodzi mężczyźni musieliby na szwank wystawiać swoją przyszła rodzinę, albo szansę na przekazanie swoich genów jak ktoś woli to stawiać w takim świetle. Statystyki dla zachodniej rodziny są po proste chore, a młodzi mężczyźni nie są od tego by akceptować przychodzący z góry nonsens, tylko od tego, żeby się buntować!

      I tak nim dokończysz drugie piwo, siedząc w barze, przypomnisz sobie że nienawidzisz całego świata. Mając 15, 20, 25 lat nie masz po co iść na dyskotekę, nie jesteś z burżuazyjnej rodziny – nie masz tam czego szukać. Może mając te 30 lata, mając super pracę, jeśli potrafisz ją zdobyć, możesz czuć się bezpieczniej. Ale szukanie dziewczyny w wieku 30 lat to długo za późno, za późno. Prędzej cały kraj zamieni się w gruz, niż młodzi mężczyźni to przełknął. I tak zachód już płonie. Płonie Francja, płoną Stany, spłonie wszystko jak będzie trzeba.

      ZA STABILNĄ POLSKĄ RODZINĘ! ZA OJCZYZNĘ LUDOWĄ!

    6. @Fauxpas
      „I tak się składa, że wiele osób o niższym statusie ma ślub za sobą zaraz po 20-stce, chociaż zgodnie z Twoim podejściem powinno być na odwrót.”

      Chyba na wsi,
      ale jeżeli ktoś zastanawiał się dlaczego na wsi idą do ślubu szybciej to jest to z tego samego powodu dla którego w Polsce Ludowej szli szybciej.
      Zależy od nierówności społecznych ;p
      tak jak opisane wyżej.

      Dodatkowo, są jeszcze szybkie śluby z wpadki. Ale tutaj to już oczywiście zjawisko negatywne.

    7. @Adrian WRN,

      Chyba nie wiesz tego, że ewentualna korelacja nie musi oznaczać związku przyczynowo-skutkowego. Ponadto twarda statystyka, a nie jakieś amerykańskie „fachowe” socjologie, oddają rzeczywisty obraz świata. I tak oto najwcześniej w Europie pobierają się w mocno rozwarstwionych Mołdawii i Ukranie, a najpóźniej… w najbardziej egalitarnej Skandynawii. Spostrzegawczy dostrzegą związek między wiekiem zawarcia pierwszego małżeństwa i poziomem rozwoju gospodarczego oraz jego konsekwencjami.

      I wcale nie tylko na wsiach wcześniej bierze się śluby. Po prostu wydłuża się okres edukacji i czas wejścia na rynek pracy, więc jeśli ktoś nie kończy nauki zaraz po 18-stce, to najzwyczajniej w świecie długo nie jest gotowy na taki krok.

    8. Cała wymiana przemyśleń pod komentarzem „Adrian WRN” służy tylko jednemu – zaciemnieniu klasowego podłoża dzisiejszych protestów w USA. To nie jest kwestia rodziny, seksualności, związków i znaczeń. To jest bardzo prosty rezultat ponad trzydziestoletniego, niczym już nie krępowanego, wyzysku ludzi pracy.

      Dopóki działania spontaniczne, będące niekiedy nieuświadomioną reakcją na coraz bardziej pogarszający się standard życia, perspektywy, codzienną opresję ze strony „pracodawców” i „stróżów porządku” nie spotkają się ze zorganizowaną myślą, wspólnym działaniem zmierzającym nie do „naprawy” – ale do zniesienia oburzającego stanu rzeczy, protesty zakończą się podobnie jak poprzednie, sprzed dekady i wcześniej.

      Więc: ani ojczyzna, ani wsobna rodzina, ani ahimsa, ani pacyfizm: wymyślone dla podtrzymania systemu wyzysku. Trudno znaleźć lepszą diagnozę, program i receptę nad zapisany w słowach Międzynarodówki.

    9. @Fauxpas
      No tak, pańskie pobieżne spojrzenie na kilka statystyk na krzyż, od razu obali te amerykańskie „fachowe” socjologie. Pan się opiera na „twardej statystyce”, a oni tylko bajerują…

      „najwcześniej w Europie pobierają się w mocno rozwarstwionych Mołdawii i Ukranie”
      Równie dobrze, może to być pozostałością po komunizmie. Normy społeczne co u nas, w Polsce widać, zmieniają się wolno. Ciągle u nas statystyki dotyczące sytuacji rodzinnej są lepsze niż na zachodzie.

      Ponadto dlaczego mam traktować kapitalistyczną Skandynawię, jako kraj egalitarny, przecież to bzdura. Weźmy lata 90-te. Tutaj wiek zawarcia pierwszego małżeństwa (faceci) będzie niższy dla krajów o odciśniętym egalitaryzmie, czyli kraje post-komunistyczne:

      Polska 25,3
      Węgry 24,7
      Rumunia 25,6
      Czechy 24,3

      i zachód:
      Hiszpania: 27,8
      Włochy: 28,9
      Luksemburg: 27,7
      Szwecja: 30,3
      Francja: 28,0

      [Eurostat]
      Dlaczego teraz pańska „twarda statystyka” ma być lepsza od mojej?

      Ponadto, faktycznie poszczególne kraje mogą mieć nieco inne normy społeczne, kulturowe i modyfikować nieco całość w górę i w dół. Dlaczego nie wybrać sobie region i obserwować jak sytuacja będzie się zmieniać gdy nierówności będą rosnąć? Tutaj weszła by „fachowa” amerykańska socjologia: Gould, Paserman (2002) czytamy we wnioskach: „higher male inequality is clearly altering the fundamentals of the local marriage market, resulting in lower marriage rates”. i „in 1990, four of the ten metropolitan areas with the highest level of male wage inequality were also among the ten metropolitan areas with the highest proportion of women never married”. Ale to przecież nie jest „twarda statystyka”…

      „więc jeśli ktoś nie kończy nauki zaraz po 18-stce, to najzwyczajniej w świecie długo nie jest gotowy na taki krok”
      Delikatnie chciałbym zaznaczyć, że nie każę nikomu brać ślubu w wieku 16-stu lat. Faktycznie student do ślubu raczej nie pójdzie. Ale z drugiej strony, 30-sto letni faceci chodzący na randki to nie jest normalność. 25-cio letni faceci, którzy faktycznie żadnej stałej dziewczyny nie mają, też nie. Aktywność seksualna spada, więc oni biją konia, a nie kozaczą. Tak to będzie wyglądać, nie inaczej, przez nierówności społeczne, jak nakreśliłem.

    10. @Adrian WRN,

      A czy niższy wiek zawarcia małżeństwa w Turcji to też spadek po „komunie”? A może w Afryce lub Azji, które z tego względu mają być „egalitarne”? Bądźmy poważni. Analogicznie ze spadającą dzietnością, która nie omija również KRLD, ChRL, Wietnamu i Kuby, a nawet w Polsce Ludowej systematycznie malała w stosunku do II RP. Po prostu pewne zjawiska demograficzne są nieuniknione i nie jest żadną tajemnicą, że najpierw występują w najbardziej rozwiniętym kapitalistycznym centrum i później docierają do reszty, która powinna być już odpowiednio przygotowana.

      „Faktycznie student do ślubu raczej nie pójdzie. Ale z drugiej strony, 30-sto letni faceci chodzący na randki to nie jest normalność.”

      Warto pamiętać, że studia bez żadnego powtarzania przedmiotów/semestrów najwcześniej kończy się mając 24-26 lat (w zależności od szkoły średniej i kierunku), a sporo osób broni magisterkę z pewnym poślizgiem… Zwłaszcza na bardziej ambitnych kierunkach. Polska to nie Ukraina, gdzie studenci zaczynają naukę w wieku 17 lat, więc z tego względu i upowszechnienia studiów, nasze „opóźnienie” jest całkowicie zrozumiałe.

      „highest proportion of women never married”

      I oczywiście ani słowa o tym, że w dużych miastach większość stanowią kobiety, które znacznie częściej od facetów zdobywają wyższe wykształcenie. Skoro ludzie na ogół zadają i wiążą się z podbnymi sobie, to zagadka staje się rozwiązana bez żadnej socjologii… Analogicznie z nadreprezentacją niewykształconych mężczyzn na wsiach, którym trudno znaleźć stałą partnerkę.

    11. @Fauxpas i inni, deklaruję, że:
      „Ogromne nierówności społeczne dzisiejszego świata będą powodowały zażartą konkurencję o lepszego partnera na tzw. rynku matrymonialnym.”
      Co w tej koncepcji jest takiego niezrozumiałego??? Faktycznie, gdyby się na chłodno zastanowić, byłoby to nawet spodziewane.

      @Fauxpas:
      „Polska to nie Ukraina, gdzie studenci zaczynają naukę w wieku 17 lat, więc z tego względu i upowszechnienia studiów, nasze „opóźnienie” jest całkowicie zrozumiałe.”
      DOKŁADNIE! Tego typu decyzje społeczne będą wpływały na wiek zawarcia związku małżeńskiego, dlatego zarzuciłem papierem socjologicznym, który analizuje tylko jeden kraj, żeby zminimalizować tego typu różnice.

      Nie musimy tez koniecznie gadać o małżeństwie, możemy spróbować inaczej:
      – młodzież coraz mniej chodzi na randki,
      – aktywność seksualna spada,
      – często słyszy się też wręcz o „epidemii depresji”.

      I jak to wytłumaczyć skoro w państwach tak zwanego zachodu wszyscy mieliby żyć „jak pączki w maśle”??? W jakimś tam „zlaicyzowanym” społeczeństwie? Bzdury totalne…

      Na bazie przedstawianych przeze mnie teorii łatwo odpowiedzieć na wyżej wypisane kwestie. Da się też odpowiedzieć, dlaczego sama sytuacja samych małżeństw wygląda tak a nie inaczej (czyli fatalnie). Dlatego muszę utrzymać, że jest tak jak piszę.

  2. Po „Korzeniach” i prezydenturze Obamy nie sądziłem, że jest aż tak źle. Jak to jest z tą poprawnością? Jeśli Aroamerykanie, to Euroamerykanie, Azjoamerykanie. A tu nadal Włosi, WASP, Niemcy, Japończycy, Chińczycy. Zatem poprawność, czy znowu zepchniecie, nawet slowne, na margines.

  3. Ględzisz pan, panie Kochan. Utykasz pan teorię socjalizmu burżujską nowomową. Złodziei nazywasz pan właścicielami, morderców – posiadaczami. Pora odpuścić. Tym mięciutkim językiem nie wygra się rewolucji. Jedyną prawdą jest to co napisał Jacej (wierzę (!? ?), że… ok – ufam, że napisał to w odniesieniu do artefaktów):
    „wszystko co na Ziemi istnieje jest rezultatem ludzkiej pracy”. Dodam tylko – naszej pracy! I pora byśmy zaczęli ją tak traktować – jako naszą własność, a nie burżujską.
    Sosik z teorii socjalnych doprawiony kapitalistycznym dziegciem nie pomoże nam w tym. Pomaga im.

  4. Bardzo dobry tekst, jednak nie zakończyłbym odniesieniem do filmu Andersona, ale Jorisa Ivensa – „Pieśń rzek”, z 1954 roku (The Song of the Rivers/ Das Lied der Ströme i inne wersje językowe).

    Zakończyłbym, bo film Ivensa precyzyjnie pokazuje że wszystko co na Ziemi istnieje jest rezultatem ludzkiej pracy, że ludzie pracy dysponują niezwykła siłą, że wszystko co się na Ziemi dzieje – jest sprawą nas wszystkich. Pokazuje dziś ukrytą, lecz osiągalną – przyszłość.

    Nic dziwnego, że film „Pieśń rzek” jest praktycznie niedostępny.

    1. sęk w tym, że kapitalizm zamienia efekty ludzkiej pracy na pieniądze, dziś już wirtualne, które łatwo zagarniają łupieżcy, za pracę proponując jałmużnę

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …