Gdy niemal cztery lata temu zaczęła się odwilż w relacjach między Waszyngtonem a Hawaną, zainicjowana przez dwa równoległe oświadczenia prezydentów obu krajów – Baracka Obamy i Raúla Castro – wydawać się mogło, że doprowadzi ona do jakichś konkretnych rezultatów. Okazało się jednak inaczej.

W praktyce, poza wykreśleniem Kuby z listy państw wspierających terroryzm, przywróceniem relacji dyplomatycznych na szczeblu ambasad, wizytą Obamy na Kubie w marcu 2016 r. określoną mianem “historycznej” i ułatwieniami w zakresie podróży, niewiele się zmieniło. Kuba uwolniła 53 więźniów uznawanych przez Waszyngton za ofiary politycznych represji, co było warunkiem postępu odwilży w dwustronnych stosunkach, Amerykanie wykonali kilka gestów, jak koncert Orkiestry Symfonicznej z Minnesoty w Hawanie, jednak sankcje ekonomiczne, określane przez stronę kubańską mianem blokady jak były, tak pozostały. Mimo tego, że Obama zapowiadał ich zniesienie dwukrotnie w Orędziach o Stanie Państwa – w 2015 i 2016 roku.

Podobnie jak kwestia likwidacji obozu w Guantanamo, sankcje okazały się kolejnym punktem na liście niezrealizowanych obietnic poprzednika Donalda Trumpa. Ich zniesienie wymagałoby bowiem zgody Kongresu. Ten ostatni zaś 16 czerwca ogłosił układy zawierane przez Obamę ze stroną kubańską za niebyłe. W rezultacie 9 listopada 2017 r. rozporządzenia wydane przez amerykańskie departamenty handlu, skarbu i stanu nie tylko przywróciły stan sankcji sprzed odwilży, ale też dodały nowe. Od tego czasu na liście osób i przedsiębiorstw objętych sankcjami znalazły się niemal 180 kolejne, przestały też działać ułatwienia w zakresie podróży. Nie dalej jak w ubiegłym tygodniu na listę objętych sankcjami kubańskich podmiotów dopisano ponad dwa tuziny nowych.

Zadeklarowana przez Obamę odwilż okazała się być tylko na niby.

Barack Obama podczas „historycznej” wizyty w Hawanie / fot. Wikimedia Commons

Powodem odejścia od deklarowanej przez poprzednią administrację amerykańską polityki wobec Kuby mają być związki łączące ten kraj z Wenezuelą – polityczne wsparcie, jakiego Hawana udziela Caracas i wenezuelska pomoc dla Kuby. Pomoc, bez której w obliczu amerykańskich sankcji gospodarka izolowanego kraju by się załamała. Rzeczywistym powodem – trzeba to przyznać – jest generalna zmiana doktryny polityki Waszyngtonu wobec krajów Ameryki Łacińskiej. W okresie prezydentury Trumpa przyjęto wprost, że USA mają w tym regionie być wyłącznym hegemonem. Dodajmy też, że obamowa odwilż i chęć prowadzenia polityki regionalnej za pomocą subtelniejszych instrumentów nigdy nie miała w amerykańskim establishmencie szerokiego poparcia. W swojej istocie była tylko kompromisem pomiędzy deklarowanymi „nowymi otwarciami” a imperialistyczną realpolitik prowadzoną z pozycji siły, która w zasadzie pozostawała bez zmian.

Dosłownie kilka godzin przed ogłoszeniem nowych sankcji Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w czwartek 1 listopada ogromną większością głosów przyjęło rezolucję potępiającą amerykańskie sankcje wobec Kuby. Za jej odrzuceniem głosowały tylko USA i Izrael, od głosu wstrzymały się Mołdawia i Ukraina. Kwestia sankcji nałożonych przez USA na Kubę w 1960 r. już od dawna wywołuje zastrzeżenia nawet najbliższych sojuszników USA. O ile w roku 1992 rezolucja potępiająca sankcje została przyjęta przy trzech głosach przeciw i 71 wstrzymujących się, od tego czasu z roku na rok liczba państw nie chcących zajmować stanowiska w tej sprawie zmniejszała się, aby w ubiegłym roku osiągnąć nawet poziom 0. Liczba głosów sprzeciwu nigdy natomiast nie przekroczyła czterech. Przyjmowane regularnie od 27 lat rezolucje są jednak tylko gestem, bo nie ma mechanizmu pozwalającego wymusić na Stanach Zjednoczonych zastosowanie się do nich.

Prezydent Kuby Miguel Díaz-Canel

Stanowisko wspólnoty międzynarodowej nie zraża Waszyngtonu, który „wie lepiej” i ma własną koncepcję, do czego służą sankcje. Jak stwierdziła amerykańska ambasador przy ONZ Nikki Haley, wspólnota międzynarodowa głosując przeciwko sankcjom uderza nie w amerykańską politykę (tu akurat miała rację, biorąc pod uwagę bezsilność ONZ), ale przeciwko Kubańczykom i prawom człowieka, których Waszyngton mieni się nie tylko obrońcą, ale i promotorem. Bardziej konkretny i mniej owijający w bawełnę był prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego John Bolton, który informując o nowych sankcjach oznajmił, iż USA nie będą dłużej przyzwalać na działania dyktatorów. Chodziło mu o prezydenta Wenezueli Nicolása Maduro, prezydenta Nikaragui Daniela Ortegę i kubańskiego przywódcę Raúla Castro, których wyśmiewał, porównując do bohaterów starego serialu komediowego “The Three Stooges” (z grubsza: “Trzech cymbałów”). Najwyraźniej mu przy tym umknęło, że 87-letni Raúl Castro, choć zachował funkcję pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Kuby, od kwietnia nie jest już prezydentem. Na Kubie dokonuje się wymiana pokoleniowa przywództwa, czego sygnałem był wybór na prezydenta Miguela Díaz-Canela.

Amerykańska wykładnia mówiąca, że sankcje mają na celu “wyzwolenie Kubańczyków spod rządów opresyjnego reżimu” przekłada się na bardzo konkretne szkody,

jakie od czasu wprowadzenia blokady ponosi nie tyle państwo kubańskie, co kubańskie społeczeństwo. Zgodnie z oceną kubańskich władz zakumulowane szkody poniesione przez Kubę i jej mieszkańców, po uwzględnienie spadku wartości dolara, sięgają kwoty 933 678 mln dolarów. Tylko w okresie od kwietnia 2017 r. do marca 2018 r. Szkody wyrządzone przez sankcje można szacować na 4 321 mln dolarów. Nie można jednak sankcji sprowadzać tylko do suchego wymiaru finansowego. Ten bowiem przekłada się nie tylko na sytuację gospodarki kubańskiej – eksportu, importu, energetyki, transportu itd. – ale też i bezpośrednio na bezpieczeństwo żywnościowe Kuby. Nadto ma konsekwencje dla służby zdrowia, systemu oświaty, a nawet działalności kubańskiej służby zagranicznej, co w praktyce ogranicza suwerenność państwa kubańskiego jako podmiotu prawa międzynarodowego.

Kuba zwraca uwagę, że amerykańska blokada nie polega tylko na wygaszeniu handlu i transferów finansowych między nią samą a USA, ale przez władze amerykańskie jest traktowana jako instrument działający na całym świecie. Do stosowania się do sankcji są przymuszane wszystkie podmioty, które prowadzą jakąkolwiek działalność w Ameryce. Biorąc pod uwagę wielkość amerykańskiej gospodarki i poziom umiędzynarodowienia kapitału, niewiele jest więc takich, które nie narażałyby się na restrykcje.

Ludzki wymiar tego kosztu okazuje się niepoliczalny.

„Walka o demokrację na Kubie” w praktyce oznacza brak dostępności lekarstw, sprzętu medycznego czy części niezbędnych do jego eksploatacji, lub też konieczność jego pozyskiwania przez strony trzecie, które decydują się omijać sankcje, ponosząc przy tym ryzyko arbitralnych finansowych kar nakładanych na nich (lub ich partnerów) przez władze USA. Sankcje dotykające system edukacyjny blokują system stypendialny i możliwości wymiany edukacyjnej i naukowej z zagranicą.

Jako jedne z nielicznych państw w zdominowanym przez kapitalizm świecie Kuba – zgodnie ze swoją konstytucją – zapewnia swoim obywatelom tak dostęp do służby zdrowia, jak i do oświaty. Utrzymanie ich na wysokim poziomie – co dotąd się udaje, bo kubański system opieki zdrowotnej mógłby być przedmiotem zazdrości Amerykanów (np. Kuba ma jeden z najniższych na świecie wskaźników śmiertelności noworodków – 4/1000) w takich warunkach wiąże się z ogromnym wysiłkiem. I tak trwa to już niemal 60 lat.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. „Walka o demokrację na Kubie” to bardzo podobne zjawisko jak „walka o demokrację w Polsce”. Przypadkiem zupełnie, wszystkie siły które i tu i tam „walczą o demokrację”, która niby że jest łamana, są związane z wielkim kapitałem i są zwykłą agenturą. Tak samo jak są agenci wysyłani na Kubę i do Wenezueli, żeby w ramach „walki z dyktaturą” zwalczały legalne i popierane społecznie rządy, tak samo jak i u nas w Polsce. Tak samo też znajdują poklask jakichś tam mniejszościowych sił: albo tęskniących za starymi układami, albo po prostu otumanionych.

  2. Nasze „wolne” (umysłowo) rządy zarżnęły nasz przemysł cukrowniczy. Może więc importować cukier trzcinowy z wrednie socjalistycznej Kuby. Wszak Sajedinionnaja Jweropa kładzie na to nacisk.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…