Podobno mamy wyjątkowo merytoryczną kampanię wyborczą. Nie dyskutujemy o strojach kandydatek i rodzinach kandydatów, tylko o płacy minimalnej, przedsiębiorcach, pracownikach. Wczoraj zaś i dziś prawica – ta rządząca i ta opozycyjna – zabrała się za kolejny temat ważny i z życia wzięty: służbę zdrowia. Kolejny dowód na wyjątkowy poziom kampanii? Raczej rekord cynizmu.
Bo czy można brzmieć bardziej niewiarygodnie niż Grzegorz Schetyna, który „demaskuje” rujnowanie polskiej służby zdrowia przez PiS? Czy już nie pamięta, jak „priorytetowo” traktowała ochronę zdrowia jego własna partia przez osiem lat rządów? Zwiększenie wydatków na walkę z nowotworami, opieka wytchnieniowa dla zajmujących się niepełnosprawnymi – kogo Schetyna chciał oszukać, udając, że nagle zrozumiał, że to wszystko jest potrzebne? Kogo chciał zwieść, gdy opowiadał o programach wsparcia dla ludzi starszych? Może tych seniorów, którzy za PO musieli pracować jako ochroniarze po 3 zł za godzinę, a potem czekali miesiącami na wizytę u specjalisty.
Ale można brzmieć jeszcze bezczelniej niż Schetyna. Wystarczy być Łukaszem Szumowskim albo Mateuszem Morawieckim: złamać obietnice dane rezydentom, zignorować protest fizjoterapeutów, puszczać mimo uszu apele o zainteresowanie się sytuacją pielęgniarek – a potem triumfalnie ogłosić wielki wzrost nakładów na ochronę zdrowia. Fundusz Modernizacji Szpitali, nowoczesna onkologia, koordynacja opieki nad niepełnosprawnymi: przez cztery lata tego nie było, teraz będzie. I wielka liczba dla wielkiego efektu: 160 mld na ochronę zdrowia w 2024 r. – Zdrowie Polaków jest naszym priorytetem – podsumował premier. Ile w tym prawdy, wiedzą najlepiej Polacy tkwiący w kolejkach na SOR-ze i Polki z małych miejscowości (choć już nie tylko), dla których brakuje ginekologów i porodówek.
Ci, którzy w służbie zdrowia „siedzą” zawodowo, tym bardziej są w stanie w dwóch zdaniach przebić ten balon fałszywej troski. – Jeśli Morawiecki mówił o 160 mld wydatków publicznych, to oznacza, że wskaźnik tych wydatków rośnie z 4.6 proc. PKB dziś do 5.3 proc. w 2024. To nawet nie jest poziom, który ten sam rząd zapowiadał po proteście rezydentów – wtedy była mowa o 6 proc. – powiedziała mi Joanna Wicha, doświadczona pielęgniarka i kandydatka Lewicy do Sejmu. A przypomnijmy, że w zgodnej ocenie lekarzy, którzy wystąpili z inicjatywą Polska to Chory Kraj, te 6 proc. to i tak blisko półtora punktu procentowego za mało.
To, że w kolejnych kampaniach wyborczych prawica w ogóle ośmiela się udawać, że chce polską służbę zdrowia naprawiać, a nie dalej zaniedbywać, to najlepszy dowód na to, w jakiej pogardzie ma społeczeństwo. Nawet jeśli chwilowo doszła do przekonania, że warto mu zorganizować jakieś programy socjalne, to w głębi serca dalej wierzy, że „lud wszystko kupi” i w takim właśnie duchu prowadzi tę „arcymerytoryczną” kampanię. Jeśli już ktoś jest w tym wszystkim merytoryczny naprawdę, to Lewica, która do tworzenia programu naprawy ochrony zdrowia zaprosiła ludzi, którzy w tej ochronie zdrowia pracują. Wierzę im, kiedy przypominają, że dawanie ludziom pieniędzy nie zastąpi dobrych usług publicznych, bo nawet gdyby dzięki wyższym płacom i świadczeniom Polaków było stać na prywatną służbę zdrowia, to niepubliczne szpitale czy przychodnie zabiegowe są tylko do pewnego momentu w stanie zapewnić opiekę. – Jeśli dzieje się coś złego, to i tak pacjent jedzie karetką do szpitala państwowego – podsumowuje Joanna Wicha.
Tego właśnie szpitala, który dziś boryka się z brakiem pieniędzy i personelu w równym stopniu dzięki PO i PiS. O tym pamiętajmy 13 października. O faktach, nie obietnicach.
Sutrykalia
Spektakularne zatrzymanie Prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka przez funkcjonariuszy CBA w z…
Jak ma funkcjonować służba zdrowia wystarczy wychynąć za granicę bliską do Czech.Tam znaleźli rozwiązania,choć nie genialne ale skuteczne w stosunku do naszych. A POPiS osinowym kołkiem.
Żeby naprawić służbę zdrowia należy zlikwidować NFZ i wprowadzić dopłaty do usług medycznych. Nie jest to super rozwiązanie ale i tak lepsze od tego co jest teraz.
Taki „fajny” artykuł. Pomstowanie na innych i krytykowanie, ale zero własnych postulatów. Programem się pokonuje inne partie, a nie narzekaniem, że dotąd robiły źle.
I co niby zmieni nawet 10% PKB na zdrowie, jeśli dalej wszystkim będzie rządzić kasta lekarska? Niektóre szpitale, jak głośny niedawno przypadek z Grudziądza, mają po pół miliarda (!) zadłużenia, co w żaden sposób nie przeszkadza lekarskim kolesiom pobierać po 30-40k zł miesięcznie. Dopóki ministrami i dyrektorami będą lekarze, dopóty choćby i amerykańskie wydatki niczego nie poprawią.
Jak służbą zdrowia ma rządzić kasta lekarska to wg. towarzysza Fauxpasa jest źle.
Natomiast jak całym krajem ma rządzić kasta partyjna – wtedy już jest dobrze.
Gdzie tu logika?
Zresztą, czego się spodziewać po osobie o sympatiach stalinowskich.
Ale jakieś pojęcie o tym co się wyrabia w lecznictwie to masz? Czy tylko krytykujesz, bo poglądy adwersarza się nie podobają? Mam nieodparte wrażenie – że jedynie to drugie Adrianku.
Dopóki korporacji pozostawimy wszystko (z wyznaczaniem granic odpowiedzialności za błędy) będzie tak jak dzieje się to dzisiaj, kiedy to krytykom systemu kolesiowskiego w szpitalach odbiera się prawo wykonywania zawodu, a ofermę chirurga, który usunął zdrowy narząd zamiast chorego – ratuje przed tą oczywistością w każdy możliwy sposób??
Czy do Ciebie nie dociera prosta prawda, która opanowali już w starożytności że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie?
A korporacje prawnicze, lekarskie, polityczne tak właśnie postępują?
Stąd nękające je patologie, przy których wyłudzenia VAT to drobiazgi.
@Adrian, nic (oprócz braku woli) nie stoi na przeszkodzie do uregulowania stołków ministra zdrowia, prezesa NFZ i dyrektorów placówek tak, by zajmowali je doświadczeni i kompetentni menedżerowie z pojęciem o służbie zdrowia. Lekarze nie chcą przyjąć, że celem jej działalności nie są miliony na kontach kolegów, lecz najszerszy dostęp do usług za najmniejsze pieniądze. Tymczasem dyrektor-lekarz znajduje się w konflikcie interesów… Bo niby dlaczego ma dać więcej kasy na niższy personel albo zatrudnić dodatkowych lekarzy (zwłaszcza młodych), jeżeli zaoszczędzona kasa i braki kadrowe owocują multi-etatami i fakturami na grube kilkadziesiąt koła miesięcznie? No właśnie, przecież sobie i kolegom od ust nie odejmie, a potem słyszymy, że „nie ma” pieniędzy, pielęgniarek i lekarzy. I nie będzie, bo inaczej kasa by się nie zgadzała!
Postawienie się kaście lekarskiej, mającej reprezentację w każdej partii, wymaga naprawdę ogromnych jaj. O sile jej oddziaływania świadczy nie tylko samowola w podziale otrzymywanych coraz większych środków, ale również skuteczny lobbing za wycenami procedur, „kompromisem” aborcyjnym (de facto tolerancją czarnego rynku) czy absurdami „badań” medycyny pracy. Na tym zapewne nie koniec. Nie należy oczekiwać, że skrajnie uległy PiS nabierze tyle odwagi, by stawić czoła korporacji większej i potężniejszej niż sędziowska.