Nad Sekwaną protestują taksówkarze – przeciwko konkurencji wykorzystującej aplikację Uber. Pracownicy sektora publicznego dają wyraz swojemu niezawodoleniu z powodu niskich płac – zamrożonych od 2010 roku, a kontrolerzy lotów sygnalizują, że są nadmiernie obciążeni pracą. W ten sposób opór klasy pracującej realnie powalił kraj na kolana.
We Francji odbyło się wczoraj ponad 120 demonstracji, w których wzięło udział setki tysięcy osób. Największe zainteresowanie mediów wywołały stosunkowo niewielkie, ale widowiskowe protesty taksówkarzy. Kierowcy mówią „nie” konkurencji ze strony mobilnej aplikacji Uber, kontaktującej ludzi z indywidualnymi, nie posiadającymi licencji taksówkarskiej kierowcami. Jeżdżący dla Ubera nie są formalnie jego pracownikami i pracują kilkanaście godzin dziennie by zarobić przeciętną dniówkę taksówkarza. Dochodzi więc do dumpingu płac i spadku dochodów licencjonowanych przewoźników. Kierowcy jeżdżacy jako Uber nie wykupują bowiem kosztującego 250 tysięcy euro rocznie abonamentu taksówkarskiego.
Wczoraj kilka tysięcy taksówkarzy blokowało wylotówki z Paryża i drogi na lotniska. Na północnym-zachodzie stolicy doszło do starć z siłami porządkowymi. Policja użyła gazu łzawiącego by rozproszyć palących opony i ustawiających barykady taksówkarzy. Mundurowi donosili o ludziach wyciąganych przemocą z pojazdów Ubera. Ponad 20 osób zostało aresztowanych.
Strajkowali też pracownicy kontroli lotów. Ponad 20 proc. połączeń zostało odwołanych, inne miały wielogodzinne opóźnienia. Przyczyną strajku, według reprezentantów tej grupy zawodowej jest wzrastająca od wielu lat liczba połączeń, za którą nie idzie zwiększenie liczebności personelu. – Jeśli ten trend będzie narastał, nie będziemy w stanie poradzić sobie z ruchem powietrznym – tłumaczy lider związkowy Oliver Joffrin.
Do protestów dołączyła też znaczna część z 5,6 miliona pracowników sektora publicznego. Strajkowały zarówno paryskie szpitale, jak i załoga Pałacu w Wersalu. Ocenia się, że w odmiowie pracy uczestniczyła jedna trzecia z ponad 300 tysięcy nauczycieli przedszkoli i szkół podstawowych. Przeciętna pensja francuskiego nauczyciela jest najniższa w starej Unii i wynosi 2100 euro. Jego niemiecki kolega zarabia 3900 euro.
Pracownicy sektora publicznego żądają podwyżek zamrożonych od 2010 r. płac. Na skutek utraty 150 tysięcy miejsc pracy (od 2007 r.) głównie w szpitalach, pogorszyła się jakość usług. Minister Służby Cywilnej Marylise Lebranchu stwierdziła jednak cynicznie, że nie odmrozi płac, bo „nie zaspokoi to żądań związkowców”.
Francja z wynoszącym 10 proc. bezrobociem, najwyższym od 18 lat i dwukrotnie wyższym niż w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, postrzegana jest jako „chory człowiek Europy”. Skuteczną terapią nie okazały się – co było do przewidzenia – neoliberalne reformy prezydenta Francois Hollanda, który zaordynował obniżenie podatków i deregulację wielu sektorów gospodarki np. przewozów autokarowych. Bezrobocie wzrosło od 2012 roku o 600 tysięcy i wynosi 3,6 miliona.
Ostatnio, wywodzący się z Partii Socjalistycznej, prezydent zapowiedział program kształcenia zawodowego i subsydiów dla drobnego biznesu tworzącego nowe miejsca pracy. Głowa państwa cieszy się jednak wyjątkowo niskim poparciem – ok. 22 proc. Wątpliwe więc by wynoszący zaledwie 2 miliardy euro program pozwolił Hollandowi wygrać wybory, które odbędą się za 15 miesięcy, szczególnie, że jest on krytykowany przez lewe skrzydło Partii Socjalistycznej za liberalizm.
Cześć strajków będzie kontynuowana dzisiaj.
[crp]Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…