Nie ma już w Syrii opozycji umiarkowanej i fundamentalistycznej. Rząd syryjski oraz jego rosyjscy i irańscy sojusznicy mają przeciwko sobie tylko dżihadystów oficjalnie uznawanych za takowych przez Zachód oraz takich, którzy pozostają „stroną procesu pokojowego”. Co ciekawe, ci drudzy w swoich arabskich materiałach propagandowych wcale nie kryją się ze swoimi fundamentalistycznymi zapatrywaniami. Ich protektorzy z Arabii Saudyjskiej, Turcji i Stanów Zjednoczonych starają się jednak dokonać propagandowej ekwilibrystyki – potępiając Państwo Islamskie i Al-Ka’idę, mamy wierzyć w „dobre zamiary” organizacji o praktycznie identycznym profilu.

Jeszcze wiosną tego roku niektóre organizacje syryjskiej opozycji uskarżały się na rosyjskie bombardowania w regionie Aleppo. Powodem do zmartwień antyasadowskich bojowników był fakt, że zajmowane przez nich pozycje sąsiadowały z terenami zajętymi przez terrorystów z Frontu Obrony Ludności Lewantu, oczywiście wskutek przykrego zbiegu okoliczności. W rezultacie „przez pomyłkę” mogły stać się obiektem ataków z powietrza. Zaniepokojenie dzielnych opozycjonistów podzielił natychmiast Barack Obama, który wezwał Rosjan do rezygnacji z bombardowań w ogóle. Powtórzył również jedną ze swoich najbardziej kuriozalnych wypowiedzi na tematy syryjskie – że intensywnie pracuje nad przekonaniem opozycjonistów do podjęcia rozmów pokojowych, toteż wymaga od Putina, żeby ten podobnie podziałał w stosunku do Baszszara al-Asada.

Ahrar asz-Szam pod Aleppo
Jedna z frakcji Armii Podboju po przerwaniu oblężenia Aleppo, początek sierpnia 2016 r.

Między 5 a 7 sierpnia organizacje oficjalnie uznawanej opozycji nie miały już żadnych skrupułów. O przerwanie okrążenia Aleppo, a następnie okrążenie w analogiczny sposób Aleppo zachodniego, które pozostaje w rękach sił rządowych, walczyły w zgodzie i porozumieniu z terrorystami. Dwiema głównymi siłami ataku były Armia Podboju oraz Front Podboju Lewantu – dawniej Front Obrony Ludności Lewantu. Ta druga organizacja, słusznie zaliczona w poczet grup terrorystycznych i wyłączona z wszelkich rozmów pokojowych, ogłosiła że zmienia nazwę i wychodzi ze struktur Al-Ka’idy, z błogosławieństwa szefostwa tej ostatniej. Kadra dowódcza i program Frontu został ten sam. Efekt propagandowy, sądząc po reakcjach głównonurtowych mediów wypadł lepiej, niż sami zainteresowani się spodziewali. Jeszcze bardziej zadziwiające jest jednak to, że za opozycję godną popierania ciągle uchodzą pozostałe siły walczące z Baszszarem al-Asadem. Oczywiście prezydent Syrii nie jest szlachetnym demokratą, a lewica może mieć mu za złe także ostateczne pogrzebanie ideałów miejscowej partii Baas. Ideały te pozostały głównie na papierze już za rządów starszego z al-Asadów, Hafiza, ale to właśnie Baszszar w 2005 r. polecił wyrzucić z programu rządzącej partii odniesienia do socjalizmu i ogłosił, że celem przemian w kraju ma być tylko „społeczna gospodarka rynkowa”. W perspektywie długofalowej, tyleż dla Syrii, co dla regionu i świata to jednak, w porównaniu z tym, co zamierza zaserwować opozycja, doprawdy niewiele.

Logo_of_the_Islamic_Front_(Syria).svg
Symbol Ahrar asz-Szam

Weźmy wspomnianą Armię Podboju (w innym tłumaczeniu – Zwycięstwa), koalicję, w której największą siłą – i największą pojedynczą organizacją syryjskiej opozycji w ogóle – są Wolni Ludzie Lewantu (Ahrar asz-Szam). Grupę tę tworzyli byli członkowie syryjskiego Bractwa Muzułmańskiego i innych organizacji fundamentalistycznych, zwolnieni wiosną 2011 r. na mocy amnestii. Łatwo się domyślić, że ich program polityczny nie miał z demokracją nic wspólnego. W końcu 2011 r. grupa liczyła 25 lokalnych komórek, dwa lata później – już 83. W błyskawicznym rozwoju pomagało jej wsparcie pieniężne i materialne z konserwatywnych państw Zatoki Perskiej z Kuwejtem i Katarem na czele. W 2013 r. Wolni Ludzie Lewantu publicznie podziękowali prywatnej fundacji katarskiej, kierowanej przez dwójkę szejków, za datek w wysokości 400 tys. dolarów; niemiecki wywiad wskazywał, że broń dla grupy napływa dla odmiany z Turcji. Bastionem całego Frontu Zwycięstwa, a Ahrar asz-Szam w szczególności, jest prowincja Idlib (która zresztą z Turcją graniczy), chociaż brygady Wolnych Ludzi działały także z powodzeniem w Hamie i Aleppo. Dopóki Wolna Armia Syrii była liczącą się siłą na antyasadowskim froncie, Ahrar asz-Szam podejmowało z nią współpracę. Teraz formacje demokratyczne choćby z nazwy nie mają już znaczenia. Wolni Ludzie Lewantu mogą śmiało mówić, że ich celem jest budowa „państwa muzułmańskiego, gdzie jedynym suwerenem, punktem odniesienia, rządzącym, kierunkiem, czynnikiem jednoczącym jednostki, społeczeństwo i naród jest Prawo Boga Najwyższego”. Wróg zaś to „część safawidzkiego spisku na rzecz budowy państwa szyickiego od Iranu do Libanu”. Organizacja utrzymuje, że jej ambicje kończą się na Syrii, teoretycznie nie należy do Al-Ka’idy, jednak praktycznie od początku swojego istnienia utrzymywała z nią bliskie kontakty. Z Państwem Islamskim Wolni Ludzie Lewantu też niekiedy współpracowali, przyznają, że ideowo zasadniczo nic ich nie różni. To, że nie współpracują obecnie, to wynik wewnątrzfundamentalistycznej rywalizacji o wpływy. Również metody działania niespecjalnie różnią obie grupy: obie mają na koncie masakry chrześcijan, instalowanie samozwańczych sądów szariackich i „egzekwowanie wyroków”, a, jak podała Amnesty International w maju tego roku, także użycie w walce broni chemicznej.

Bojownicy jednej z grup militarnych, biorącej udział w konflikcie syryjskim / wikipedia commons
Bojownicy jednej z grup militarnych, biorącej udział w konflikcie syryjskim / wikipedia commons

Jednoznaczne nazwy i sztandary mają również pozostali członkowie Armii Zwycięstwa, partyzantki liczącej w większości mniej niż tysiąc walczących. Działająca w Idlibie i Hamie partyzantka Żołnierze Lewantu idzie do walki pod czarną flagą z szahadą. Zieleń, barwa sztandaru Proroka, dominuje w symbolice Sztandaru Prawdy, aktywnej na tym samym obszarze. Żadnego komentarza nie wymaga nazwa Armii Sunny, kolejnej grupy z szahadą w logo, liczącej ok. 500 bojowników, walczącej zarówno z al-Asadem, jak i z partyzantami kurdyjskimi. Przypadkiem szczególnym w tym towarzystwie jest Islamska Partia Turkiestanu w Syrii, w stu procentach skompletowana i uzbrojona w Turcji, złożona z pozyskanych dla idei dżihadu ochotników m.in. pochodzenia ujgurskiego i uzbeckie. Tureckie, saudyjskie i katarskie wsparcie było jednak gwarancją sukcesu nie tylko dla tej, ale i dla pozostałych także dla pozostałych formacji wchodzących w skład koalicji.

Nieco bardziej skomplikowany jest profil drugiej wielkiej koalicji mniejszych sił antyasadowskich walczącej pod Aleppo – Podboju Aleppo (Fatah Halab), utworzonej 26 kwietnia 2015 r. Ahrar asz-Szam, nadający ton w Armii Podboju, jest członkiem również i tego ugrupowania. Teoretycznie na liście ponad 50 grup, które uznają wspólne dowództwo Podboju, są również niedobitki Wolnej Armii Syrii. To jednak o niczym nie przesądza. W Syrii można deklarować miłość do demokracji lub związek z demokratyczną organizacją, głosząc równocześnie islamski fundamentalizm. To przypadek choćby jednej z frakcji Podboju Aleppo – Armii Mudżahedinów, która w swojej krótkiej historii była już sojusznikiem Wolnej Armii Syrii, beneficjentem pomocy Stanów Zjednoczonych (od 2014 r.), uczestnikiem szkoleń dla opozycjonistów prowadzonych przez USA w obozie na terytorium Kataru i sojusznikiem Turcji w wojnie z Partią Pracujących Kurdystanu (to ostatnie pozostało w sferze deklaracji). Na sztandarze mudżahedinów widnieje, jakżeby inaczej, szahada (to na wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze co do nich wątpliwości). Inny prominentny członek Podboju Aleppo to Ruch im. Nur ad-Dina, który w 2014 r. usamodzielnił się względem armii Mudżahedinów. O grupie zrobiło się głośno, gdy w końcu lipca obcięła głowę 12-letniemu chłopcu, a materiał z tego wydarzenia wrzuciła do internetu. Wydarzenie to z oburzeniem odnotowały nawet media na ogół przychylne opozycji, a przedstawiciele Waszyngtonu wyrazili zaniepokojenie. Nie wydaje się jednak, by ta zbrodnia wojenna – i inne „wyczyny” Fatah Halab, odnotowane w majowym raporcie Amnesty International – skłoniła Stany Zjednoczone i Arabię Saudyjską do wycofania się z finansowania „dzielnych bojowników o wolność”.

W rękach opozycji o takim właśnie profilu jest od marca 2015 r. praktycznie cała prowincja Idlib (jej stolica została przez Armię Zwycięstwa zajęta 28 marca). Szybko się to nie zmieni, gdyż prowincja graniczy bezpośrednio z Turcją, co daje nieograniczone możliwości w zakresie wspierania bojowników, a rządowa Syryjska Arabska Armia nie jest siłą niezwyciężoną (wręcz przeciwnie, wiele razy „popisywała się” w tym konflikcie niekompetencją i niskim morale). Przejście graniczne w syryjskim Atma jest obecnie stale uczęszczanym szlakiem, przez który przenikają nowi ochotnicy do dżihadu, a w drugą stronę ranni, po pomoc do tureckich szpitali. Gdy 16 sierpnia zamachowiec-samobójca wysadził się w autobusie wiozącym potrzebujących do Turcji (zapewne wewnątrzopozycyjne porachunki), na miejsce zdarzenia pospieszyły tureckie ambulansy. Przypomnijmy, że tyle serca Turcja nie miała dla uchodźców z prowincji Aleppo, którzy na swobodne przejście przez granicę szans już nie mają. Ich los ważny jest dla Ankary tylko na tyle, na ile można go eksploatować propagandowo.

fot. https://www.youtube.com/watch?v=SLJgNSupnwI
fot. https://www.youtube.com/watch?v=SLJgNSupnwI

Bo jedno w propagandowym przekazie towarzyszącym tej wojnie jest prawdą. Ona jest okrutna i przerażająca. Jak na każdej wojnie domowej, toczonej w poprzek miast i wsi, najbardziej cierpią na niej cywile. W dniu, gdy powstawał ten tekst, ponad sto osób zmarło lub zginęło zarówno na terenach obleganych przez wojsko, jak i tych, które atakuje opozycja. Tyle, że w zamyśle sponsorów syryjskiej opozycji tak właśnie miało być. Turcja, Arabia Saudyjska, a także ich potężny przyjaciel zza oceanu uznały, że wszystkie chwyty są dozwolone. Każde z tych państw wiedziało, do czego są zdolni islamscy fundamentaliści, a jednak uznało, że warto na nich postawić, byle wypędzić Baszszara al-Asada i zainstalować rząd przyjazny dla siebie, a wrogi wobec Rosji oraz Iranu. Każde z tych państw założyło, że w obliczu siły i brutalności przeciwników rząd Syrii się podda; jeśli tego nie zrobi – i tak nie będzie miał czym rządzić, bo kraj zamieni się w morze ruin. Al-Asad uznał, że nie ma nic do stracenia i postanowił za wszelką cenę bronić swojej władzy. Co zyskaliby Syryjczycy, gdyby oddał ją takim opozycjonistom, jacy dzisiaj walczą o Aleppo? Odpowiedź nasuwa się sama. Jakie konsekwencje dla regionu i świata miałoby takie wzmocnienie się sunnickich fanatyków? Tutaj też nie trzeba się specjalnie zastanawiać.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…