Wybory prezydenckie w Korei Południowej były pilnie śledzone przez niemal wszystkie media poza polskimi. Niewykluczone, że wygrana Moon Jea-ina doprowadzi do drastycznych przewartościowań. Liberałowie, których reprezentuje uznawani są stronnictwo pro-chińskie.
Zwycięstwo Jae-ina, które jest niemal pewne po przeliczeniu ponad 80 proc. głosów, nie powinno być dla nikogo wielką niespodzianką. Już w poprzednich wyborach była prezydent tego państwa, odchodząca w atmosferze niebywałego skandalu Park Geun-hye, pokonała go bardzo niewielką liczbą głosów. Po tym jak okazało się, iż za jej kadencji decyzje podejmowane były w oparciu o głupawe mistyczne rytuały podszyte gigantyczną korupcją, kontrkandydaci Jae-ina mieli niewielkie szanse.
Kolejnym elementem układanki jest geopolityczne napięcie w regionie wywołane przez zapowiedzi Donalda Trumpa i jego groźby wobec KRLD i częściowo Chin. Zwycięzca obecnych wyborów opowiadał się w trakcie kampanii za podjęciem natychmiastowych kroków zmierzających do porozumienia z Pjongjangiem i Chinami. Jest to tym bardziej istotne, że w Korei Południowej ustawiane są amerykańskie instalacje militarne, w tym znana także z polskiego podwórka „tarcza antyrakietowa”.
Moon Jae-in zapowiedział również walkę z nierównościami społecznymi i reformę tzw. chaebols, przemysłowych latyfundiów zarządzanych przez najbogatsze rodziny.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…