Rządy Prawa i Sprawiedliwości to okres sukcesywnego ograniczania praw kobiet. Jeszcze żadna ekipa rządząca Polską po 1989 roku z takim zacięciem motywowanym skrajnie konserwatywnym doktrynerstem nie ingerowała w ich ciała i życie na taką skalę. Polityka “dobrej zmiany”, wbrew dość powszechnemu przekonaniu o zbawczym wpływie programów socjalnych, prowadzi również do intensyfikacji wyzysku kobiet w ramach narodowej gospodarki kapitalistycznej.
10 maja 2017 roku w programie “To był dzień” w Polsacie spotkali się Marian Piłka (Prawica Rzeczypospolitej) i Paulina Piechna-Więckiewicz (Inicjatywa Polska). Rozmowa dotyczyła wyroku, jaki usłyszała uczestniczka Czarnego Protestu, która prezentowała transparent przedstawiający znak Polski Walczącej przerobiony na kobiece piersi. Sąd uznał, że doszło do znieważenie symbolu, nakazując 47-latce zapłacić 2 tys. zł grzywny. Dla Mariana Piłki był to wyrok sprawiedliwy. Jego zdaniem znak został wykorzystany podczas agitacji na rzecz “zbrodniczego aborcjonizmu”, który na ziemiach polskich został zaszczepiony podczas okupacji hitlerowskiej w celu eksterminacji narodu polskiego. Piłka zasugerował, że powstańcy warszawscy walczyli z aborcją, a obecnie walka ta trwa nadal, tyle, że przeciwnikiem są feministki.
Co ważne, jego ugrupowanie nie wchodzi już w skład rządzącej koalicji. Opuściło ją m.in. ze względu na opieszałość rządu w walce z aborcją. Według Mariana Piłki i jego kolegów penalizowane powinno być nie tylko wykonywanie zabiegów usunięcia ciąży, ale również przekonywanie społeczeństwa do liberalizacji ustawy antyaborcyjnej.
Głos Mariana Piłki jest swoistym zwiastunem nadchodzącego porządku, w którym prawa kobiet będą stopniowo redukowane w kolejnych obszarach życia społecznego, a stanowiący prawo mężczyźni będą prawo do pełnej biopolitycznej kontroli nad rozrodem. W kontekście planu reakcyjnej przebudowy społeczeństwa, represje prawne są istotnym narzędziem, który ma osłabić morale i odebrać chęć do wyrażania sprzeciwu. Pokazuje to sprawa kieleckiego wyroku. Kiedy “kotwicy” używają, w ewidentnie subwersywnym kontekście feministki, mogą spodziewać się gniewu państwa, kibole umieszczający ją na stadionowych banerach mogą spać spokojnie. To nie oni są na celowniku władzy.
Mike Pence, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych i być może najpotężniejszy obecnie człowiek na świecie, wspomniał niedawno, że nie jada obiadów wspólnie z kobietami, nawet w sprawach służbowych. Otwarcie przyznaje, że nie chce “dawać szansy pokusie”. Oznacza to, że kobiety traktuje wyłącznie jako potencjalne obiekty seksualne i zagrożenie dla cnotliwego świata etycznego konserwatysty. Przypadek Pence’a przywołuje Katarzyna Wężyk, felietoniska “Gazety Wyborczej”, która w komentarzu opublikowanym w ostatnim “Dużym Formacie” zauważa, że erozja praw kobiet ma miejsce również po drugiej stronie Atlantyku. Kobiety protestujące przeciwko obcinaniu funduszy na edukację seksualną i świadome macierzyństwo prezentują na demonstracjach transparenty z hasłem “Opowieść podręcznej to nie instrukcja obsługi”, nawiązując tytułu powieści Margaret Atwood wydanej w 1985, gdy ekipa Ronalda Reagana dokonywała pierwszej reakcyjnej ofensywy wymierzonej w prawa kobiet. W świecie przedstawionym w “Opowieści podręcznej” kobiety zostają zredukowane do funkcji czysto biologicznej reprodukcji. Nie posiadają praw publicznych ani politycznych. Działania duetu Trump-Pence oraz “dobrej zmiany” są wstępem do urzeczywistnienia takiego koszmaru. Konserwatywny fundamentalizm, którego zaplecze ideologiczne produkują religijni fanatycy nie widzi dla kobiet miejsca w polityce, apriorycznie odmawia im całego katalogu cech społecznych, a także pozycjonuje je jako jednostki nieracjonalne, kierujące się emocjami, niezdolne do podejmowania świadomych decyzji o sobie.
To właśnie starał się nam przekazać minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, mówiąc o kobietach łykających “tabletki po” jak cukierki, mimo, że koszt takiego medykamentu wynosi 130 zł. Nieodpowiedzialność, brak umiaru w doznawaniu przyjemności, nadmierne i destruktywne seksualizowanie rzeczywistości – to w optyce konserwatystów cechy, które dają mężczyznom legitymację do ograniczania kobiecych praw do samodecydowania. Opowieści o puszczalskich, które następnie beztrosko siadają na skrobankowych fotelach, o pozbawionych godności “szmatach” i inne dyfamujące narracje mają na celu jedno – ustanowienie realnej kontroli nad społecznym, ekonomicznym i biologicznym wymiarem egzystencji kobiet. Zapłodnienie nie może być przecież wyłącznie efektem decyzji tak chwiejnej i chimerycznej jednostki, dlatego o tym, czy dziewczyna będzie mogła zażyć EllaOne zadecydować musi chłodny (bo męski) umysł lekarza. Kobieta nie może tak po prostu udać się do kliniki ginekologicznej by spędzić płód. Potem może żałować, a nieodżałowaną stratą jest “morderstwo życia nienarodzonego”. Ktoś musi ten żywioł okiełznać. Tak wyglądają podstawowe współrzędne ideologiczne patriarchalnej przemocy, która nabrała niepokojącej dynamiki w czasach Donalda Trumpa i “dobrej zmiany”.
Kobiety wciąż mogą i zapewne będą mogły nadal piastować ważne decyzyjne stanowiska, ale pod warunkiem odtwarzania “męskiej” roli, bądź poddania się stałej kontroli ze strony męskiej refleksyjności. Czy właśnie nie taką funkcję odgrywa w strukturze władzy PiS Beata Szydło? Bezwarunkowo posłuszna, wykonująca niewdzięczną codzienną czarną robotę, wykonująca polecenie Prezesa, za co będzie pewnie kiedyś zmuszona ponieść konsekwencje przed Trybunałem Stanu?
Celem obecnej władzy w Polsce jest ustanowienie kontroli nad umysłami i ciałami; w sferze reprodukcji, przez kontrolę rozrodu; w praktyce wiąże się to również z intensyfikację ekonomicznego wyzysku kobiet, tym razem nie w miejscu pracy, ale w domu. Jednym z narzędzi jest program “Rodzina 500 plus”. Ten największy w historii III RP transfer socjalny zapewniany przez państwo cieszy się dobrą opinią, również wśród środowisk lewicowych. 500 zł na dziecko z pewnością znacznie poprawił poziom życia większości spośród 2 mln gospodarstw domowych, będących beneficjentami projektu. Dla rodziny z trójką dzieci jest to zwiększenie rocznego dochodu o kwotę 12 tys. złotych. Jak łatwo sobie wyobrazić, zwłaszcza dla gospodarstw o niskich dochodach oznacza to realny awans społeczny, komfort psychiczny i bezpowrotne prawdopodobnie pożegnanie znanego dotąd uczucia niedostatku. Setki tysięcy dzieci po raz pierwszy pojechały na wakacje, w domu pojawiły się zmywarki, a młodzież może szlifować angielski na prywatnych korepetycjach. Niewątpliwie więc na wprowadzeniu świadczenia zyskały rodziny. Kobiety – niekoniecznie. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego aż 150 tys. z nich do końca 2016 roku zrezygnowało z pracy zarobkowej z powodu „obowiązków rodzinnych związanych z prowadzeniem domu”. Zapewne większość pracowała na niskopłatnych stanowiskach, w warunkach częstego łamania praw pracowniczych, a specyfika ich pracy była obciążeniem fizycznym i psychicznym. Teraz jednak nadal są wyzyskiwane, tyle, że w innych charakterze. Opisuje to pojęcie pracy reprodukcyjnej wprowadzone pod koniec lat 60. przez włoskie marksistki z nurtu operaismo. Praca reprodukcyjna w kapitalizmie to praca nieopłacona, wykonywana na rzecz odnowienia siły roboczej swojej lub osób najbliższych. W polskich warunkach wykonują ją najczęściej kobiety – przyrządzają posiłki, sprzątają, opiekują się dziećmi; a także zapewniają wsparcie emocjonalne, czy towarzystwo dla zmęczonych mężów, którzy dzięki temu mogą zregenerować swoją siłę roboczą i kolejnego dnia znów pracować wydajnie. Praca reprodukcyjna to również praca przy wychowaniu dzieci. Warto pamiętać, że już teraz opiece instytucjonalnej w Polsce podlega najmniej dzieci do lat 4 w UE. Liczba dzieci posyłanych do żłobków i przedszkoli po wprowadzeniu 500 plus dodatkowo zmalała. Podobnie jest z opieką nad seniorami – ta również jest wykonywana zwykle przez żeńskich członków rodziny. Rząd PiS obniżył wiek emerytalny kobiet, co przełoży się w przyszłości na niższe emerytury i ciągłą świadomość zależności finansowej od mężów.
Ten mechanizm pogłębia się oczywiście również jako efekt 500 plus. Wsparcie udzielane rodzinom funkcjonującym w modelu patriarchalnym nie daje żadnych gwarancji, że kobieta, która zrezygnowała z pracy po wprowadzeniu rządowego programu socjalnego, będzie dysponować jakimikolwiek własnymi środkami. Będzie jednak żyła w poczuciu powinności, że jej domeną jest praca przy dzieciach, gotowanie, sprzątanie, prasowanie i inne domowe niezbędności. W skali całego społeczeństwa, wynikiem oddziaływania tego transferu nie jest złagodzenie wyzysku, lecz przerzucenie jego ciężaru na kobiety. Zapewniona zostaje też reprodukcja skrajnie niesprawiedliwego, patriarchalnego modelu rodziny i podziału ról społecznych“Praca kobiet nigdy się nie kończy” – głosiły włoskie marksistki odnosząc się do oczekiwań związanych z płcią i obciążenia kobiet pracą, która nie tylko nie są opłacana, ale również funkcjonuje w oparciu o przekonanie, że nie jest żadną pracą, lecz “naturalnym obowiązkiem”, co jest szczególnie niebezpiecznie, bo artykulacja żądań jej opłacenia musi być poprzedzona jej zauważeniem i uznaniem za pracę. Opowieść o nieodpowiedzialnych kobietach, za które muszą decydować mężczyźni jest więc w takim samym stopniu fałszywa, jak narracja mówiąca o socjalnej uldze, jaką większości społeczeństwa miały przynieść rządy Prawa i Sprawiedliwości.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Jesteś zwykłym hujem pospolitym wisiorem synem bandyty i ciotą papierową
A ty brudną, prawicową świnią… Won śmierdzieć gdzie indziej!