Przemysław Witkowski, „Chwała supermanom. Ideologia a popkultura”, wyd.: Książka i Prasa, Warszawa 2017

Popkultura, jak przekonuje autor, nie jest niewinna. Naszą niewinność nadgryziono już wtedy, kiedy punkt 17.00 zasiadaliśmy przed telewizorami, bo zaczynał się blok bajek na Polonii 1. To była nasza mitologia. Na nich nauczyliśmy się schematu bajki Proppa, który potem omawiany na studiach, był dla nas czymś oczywistym.

Po lekturze książki Witkowskiego prześledziłam mój własny popkulturowy życiorys. Był Subasa i Jattaman, było “Miasteczko Twin Peaks”, którego zabraniali oglądać rodzice. Potem były bajki na Cartoon Network, “Moda na sukces”, strzępki telenowel podglądane podczas wizyt u babci, standardowa nastoletnia ścieżka przez “Przyjaciół”, “Seks w wielkim mieście”. Jednak celem tej książki nie jest przywołanie wspomnień z “cudownych lat”, ani nawet dreszczyk satysfakcji, jaki przebiega po plecach po przeczytaniu każdej chwytliwej analizy, gdy autor rozkłada na czynniki pierwsze seriale, audycje i filmidła, którymi delektujemy się w ramach rozrywki naszej powszedniej. Witkowski pokazuje zagrożenie płynące z kultury masówek i fakt, że jesteśmy nafaszerowani ideologią jak indyki w Święto Dziękczynienia. Nie uderza w spiskowe tony.  Raczej, wzorem Arnolda Mindlla i jego psychologii zorientowanej na proces, stosuje w swojej analizie metodę “kill your darlings”. Superbohaterowie Europy Wschodniej pokolenia przełomu idą pod nóż. Po odłożeniu książki “Przyjaciele” nie przestają jednak być zabawni, a Sasha Grey nie jest mniej seksowna. Ale my stajemy się uważniejsi.

Wynajem apartamentu w City, gdzie ściany są z modnej cegły, okna wychodzą na dach, nigdy nie brakuje Nutelli do jedzenia łyżeczką, a najlepsze miejsce w ulubionej knajpce zawsze jest wolne – to świat “Przyjaciół”. Grupka studenciaków, którzy nigdy nie dorośli, setki randek i przygód na jedną noc. Konsumowanie ciał. Miłość mierzona siłą pożądania. Jeśli złamane serce, to nie na tyle, by powstrzymać cisnący się na usta śmieszny greps. I bardzo, bardzo niejasny status materialny młodych dorosłych – nieosiągalny, co oczywiste – dla millenialsów z Europy Wschodniej, zmuszonych płacić 2 tysiące za wynajem mieszkania w Warszawie, ale – co ważniejsze – nieosiągalny również dla kucharki z Iowa i sprzedawcy z Memphis. A jednak kupujemy to, choć życie serialowych bohaterów, jeśli przyjrzeć się dokładnie proporcjom pomiędzy czasem przeznaczonym na zarobkowanie, a konsumowanie, jest czystą fantazją kalifornijskiej wytwórni.

Witkowski odpowiada na moje odwieczne pytanie, zadawane przy winie w gronie przyjaciółek – “Z którą bohaterką >>Seksu w wielkim mieście<< się utożsamiasz”? Z żadną i ze wszystkimi, bo to jedno ego podzielone na cztery archetypy (Carrie – dziecko; Miranda – mężczyzna; Samantha – femme fatale, grzesznica; Charlotte – matka). W tym serialu mężczyzna traci podmiotowość. Jest odhumanizowanym, słabym, bezradnym dodatkiem do tego, co naprawdę ważne – zakupy. Przedmioty, które posiadasz, definiują cię. Związki partnerskie, oparte na równowadze, przywiązaniu, nie występują w Nowym Jorku z felietonów Carrie Bradshaw. Jedyną szansę na na zdrową relację (ze stolarzem Aidanem) bohaterka odrzuca, wybierając ramiona “ojca” (Biga). Każde ego zostaje w finale serialu nakarmione dokładnie tym, czego potrzebuje. Dziecko dostaje ojcowską opiekę, matka dzieci, mężczyzna kobietę, dziwka – stabilizację, która w obliczu choroby nowotworowej nie okazuje się wcale taka straszna. Każda osobowość zaspokaja się rzecz jasna w luksusowych dekoracjach.

Przykład z innego podwórka – Sasha Grey. To żywa Samantha z “Seksu”. Zawsze gotowa wziąć dwa członki w pochwę i dwa w odbyt, zredukowana do ciągłego głodu seksualnego, żyje po to, żeby być spełnieniem pragnień mężczyzny. Mimo to uważana jest za ikonę stanowienia o sobie postnowoczesnej kobiecości. “Zainteresowanie Sashą Grey, to zainteresowanie batonem Mars smażonym w głębokim tłuszczu; to obiekt przegięty, przesadzony, aż do granic swojej formy, formy podległego przedmiotu” – pisze Witkowski. “Jest we w mnie pewien rodzaj cichego szacunku dla jednostki ludzkiej, która w pracy daje sobie wetknąć dwa kutasy w dupę, jest poniewierana, podduszana i ostatecznie obsikiwana. Jednak jej samoświadomość utowarowienia i radość z niego, wywołują u mnie realne zaniepokojenie. Ktoś cieszy się, że jest przedmiotem i uważa to za emancypujące i wartościowe podejście. Na końcu, na Sashę, za idealne wpisanie się w aktualnie krążący jak widmo nad porno męski fantazmat czeka nagroda: główna sława i pieniądze, udział w filmach, eventach i teledyskach. (…) Kapitalistyczne sprowadzenie ciała do towaru osiąga w wypadku Sashy Grey swoje ucieleśnienie. Sprawnie łączy się z tęsknymi reminiscencjami fantazmatu patriarchalnego i tworzy żywą seksualną lalkę, której >>ostre<< przygody możesz oglądać za 5,99$ za dostęp. >>W sztuce, którą tworzę, moja siła polega na tym, jaka jestem. Moja marka to ja<< – mówi zadowolona z siebie aktorka”.

Witkowski nie zabija jednak tylko jednego “darlinga”, którym jest złudzenie emancypacji Szarej Saszy. I szybko przechodzi na polskie, rodzime poletko: “Z drugiej strony, nie wiem na ile zrzucanie winy za obecny stan rzeczy na barki mężczyzn i ich poczucia niższości, wobec szybko na Zachodzie emancypujących się kobiet, nie jest patriarchatem à rebours”.

Polska lat 90. serialem stoi. Serialem promującym self-made mana, pracowitą pogodność, za którą w końcu nagrodzeni zostajemy upragnionym sukcesem finansowym i udanym życiem rodzinnym. Tu mamy przeróżne schematy: a to format z obowiązkowym kapitalistycznym zbawicielem (Magda Gessler) na pierwszym planie; od skromnego przedsiębiorcy do zbierającego owoce swojej pracy (“Fitness Club”); tasiemiec bogoojczyźniany, rodzinny, tradycja ponad wszystko (“Plebania”, “Złotopolscy, “Klan”), nostalgia przemycająca refleksję nad sensem przemian ustrojowych po 1989 (“Czterdziestolatek” – zwłaszcza ten o dwie dekady starszy); krzywe zwierciadło (“Tygrysy Europy”), wychowawca z misją (“Czas honoru”). Autor wygrzebuje i kładzie na sekcyjnym stole perełki zarówno z okresu Polski Ludowej, jak i z lat późniejszych, sięgających 2000 i tych całkiem nowych, będących już pokłosiem kiełkowania na nowo narodowego konserwatyzmu. Pochyla się też – w osobnym rozdziale – nad “twarzami polskiej złotówki”. Na powszechnym, uświęconym narzędziu wymiany dóbr swoje miejsce mieli ludzie pracy, działacze, aktywiści, politycy, lecz z czasem zajęli je władcy. To również uderzająca oczywistość serwowanego Polakom po denominacji przekazu. Witkowski bierze też na tapetę proces wykształcania się “modnej biedy”. Hipsteriada, pomimo całego swojego napompowania, staje się niejako częścią koalicji prekariatu z ambicjami, który naogladał się “Przyjaciół”, lecz zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że jest ich uboższym, środkowowschodnim kuzynem. Stołuje się więc w Prasowym, nie w Central Perku, a meble robi z palet. Ma świadomość cichego dramatyzmu czasów, w których przyszło mu żyć.

Witkowski bada też fenomen klasycznych marvelowskich superbohaterów i postaci z Netflixa. W ostatnich latach dominantą filmów i seriali jest kwestia zależności jednostki od ogółu, ucisk władzy i galopujące pragnienie indywidualizacji każdej sfery życia. To zarówno Batman, jak “House of Cards”.

Książka warta jest lektury ze względu na wyczerpujący dobór przykładów, sama w sobie stanowiąc popkulturową ucztę dla analitycznego umysłu. “Wolny rynek to jedyna rzeczywistość społeczna – inne to bajki. Wzory zachowań z programów, seriali i filmów muszą sprzyjać konsumpcji, muszą oddalać od treści wywrotowych, mogących jej szkodzić. Muszą dawać złudzenie indywidualistycznej samorealizacji” – powiedział autor w rozmowie z “Wyborczą”. Książka udowadnia tę tezę w sposób wyczerpujący.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. trudny temat P.Weroniko, ja jestem w tej dobrej sytuacji ze nie ogladam zadnych seriali typu m-milosc z kretyńską fabułą i zakłamaną rzeczywistością pozdrawiam

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…