Apogeum minęło. Nie widzimy już dramatycznych scen na granicy, albo przywykliśmy do codziennych komunikatów Straży Granicznej o dziesiątkach osób „szturmujących” druty. Był szturm, dzielni żołnierze go odparli, napastnicy rozpłynęli się we mgle w białoruskim lesie. Temat spowszedniał, rozmył się. Na grupach pomocowych coraz ciszej, a planowana na sobotę demonstracja solidarności z migrantami nie zablokuje całej Warszawy.

Zaginęła czteroletnia dziewczynka. Zmarła matka piątki dzieci. Odnaleziono kolejne ciało, o którym nic nie wiemy. Na pogrzeb nie przyszedł nikt. Anonimowy grób. Strefa nadal jest zamknięta, a zima zamyka nas w domach stopniowo zmniejszając chęci do jakiegokolwiek działania. Newsów z granicy coraz mniej, ale to nie znaczy, że kryzys minął, a ludzie w lasach zniknęli.

Dzisiejsza konferencja prasowa Grupy Granica pokazuje, w jak dramatycznej sytuacji nadal jesteśmy. Według informacji zebranych przez zespół prawników i aktywistów, do Niemiec dociera codziennie kilkadziesiąt osób z Polski. Oni wszyscy musieli przejść przez druty, ukrywać się, nocować pod gołym niebem, uciekać przed Strażą Graniczną i szukać przemytników, którzy dowiozą ich w bezpieczne miejsce. Ten koszmar rozgrywa się w ciszy i w terenie teoretycznie niedostępnym dla mediów i organizacji pomocowych. Ta cisza jest największym wrogiem, bo czyni ludzką tragedię zupełnie niewidoczną.

Gdy piszę o zaginionej dziewczynce, ktoś natychmiast pyta: ona w ogóle istnieje? Może to dziewczynka widmo, wymyślona przez lewactwo? Po co ktoś miałby wymyślać zaginioną w lesie czterolatkę, nie wiem.

Policja i Straż Graniczna nie odbierają telefonów, rzecznicy prasowi nie odpisują na maile. Poszukiwania dziewczynki są prowadzone rachitycznie, jeśli w ogóle. Gdyby zimą w lesie zaginęła polska dziewczynka, cały batalion postawiono by na nogi, wysłano stada psów tropiących, detektywa Rutkowskiego, a telewizje nadawałyby na żywo z miejsca, gdzie ją ostatnio widziano.

W tym przypadku nic podobnego się nie dzieje, bo to dziewczynka uchodźca, to dziewczynka arabska, dziewczynka iracka, nie nasza. Podobno szukają jej mieszkańcy strefy, w okolicach Dubnicy Kurpiowskiej, gdzie ostatnio była widziana. Czteroletnie dziecko bez opieki rodziców, prawdopodobnie z obcymi ludźmi błąka się po zimowym lesie. Rozdzielona z rodziną, którą polskie służby wywiozły jeszcze głębiej w las, na Białoruś.

Czy ktoś potrafi sobie to wyobrazić? Swoje dziecko tam, na miejscu tej dziewczynki?

Czy to nie jest już moment na radykalne nieposłuszeństwo obywatelskie? Na bezprawne, masowe poszukiwania? Czy to nie jest jeszcze odpowiedni moment, by ratować zdrowie i życie ludzi bez oglądania się na ustawy o ochronie granicy?

Czego się boimy? Zawiasów, opryskliwych funkcjonariuszy, kajdanek przez pięć minut i nocy na dołku? Co tak naprawdę nam grozi, jeśli złamalibyśmy bandyckie prawo obowiązujące dziś w Polsce?

Prawo ustanowione naprędce przez tchórzliwych ludzi, które zamiast chronić zabija, nie jest warte stosowania się do niego.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Jak globalizacja i neoliberalizm zabijają demokrację

Sykofant to zawodowy donosiciel w starożytnych Atenach. Często hipokryta i kłamca. Termin …