Nie udało mi się spokojnie przewinąć listy tweetów oznaczonych trendującym hasztagiem #DzieńNauczyciela. Zbyt wiele wyskoczyło wpisów polityków. Działacze różnych szczebli, posłowie, kandydaci w nadchodzących wyborach samorządowych – wszyscy życzą nauczycielom inspiracji i satysfakcji zawodowej. Wszyscy rozumieją, jak ważna jest edukacja i doceniają codzienny trud. Niektórzy, jak redaktorzy oficjalnego profilu Ministerstwa Edukacji Narodowej, uzupełniają konwencjonalne formułki zdjęciami uśmiechniętych dzieci.
A jutro będzie zwyczajny dzień. Uczniowie, bynajmniej nie z uśmiechem na ustach, poniosą do swoich szkół przeciążone plecaki. Wskutek deformy oświaty, likwidacji gimnazjów i wymuszonego przerzucania uczniów z budynku do budynku ci szczególnie pechowi odbędą część lekcji na korytarzach. Mierząc się z chaosem w programach i wymaganiach, jeszcze chyba większym niż ten, który towarzyszył ongiś wprowadzaniu gimnazjów. Szczególnie pechowi nauczyciele natomiast, żeby uzbierać etat, popracują w najbliższym tygodniu w kilku szkołach, jeżdżąc od jednej do drugiej. Kiedy skończą zajęcia przy tablicy (lekcje, kółka zainteresowań, konsultacje), wrócą do domów, by zająć się przygotowaniem zajęć na dni następne, a potem wypełnianiem dziesiątków planów przyszłych czynności i sprawozdań z czynności już wykonanych. Innymi słowy: wykonywaniem pracy, którą większość mediów przez lata pomijały milczeniem, przez dyletantyzm czy złą wolę, chętnie natomiast punktując wszystkie „przywileje” i grzmiąc na szkodliwość związków zawodowych. Słowem za to nie wspominając o tym, że zawód nauczyciela wymaga wykształcenia wyższego i ciągłego doszkalania się, za to na tle innych profesji o takich warunkach wstępnych gwarantuje nieporównywalnie niższe zarobki.
Mimo tego, że media nie raz już napsuły krwi, na koniec dnia niejedna nauczycielka weźmie do ręki gazetę lub włączy telewizyjne wiadomości. Może już nie dowie się, że bierze pieniądze za nic, bo odkąd rządzi PiS, a deforma szkół jest kolejnym powodem, by w niego bić, nawet (neo)liberalnym wydawcom zdarza się wziąć stronę pedagogów. Dla odmiany dowie się od minister Zalewskiej, że nie ma chaosu organizacyjnego w szkołach, przyznane nauczycielom podwyżki biją rekordy i nie, wcale nie jest tak, że finansowano je, kasując inne nauczycielskie świadczenia i wydłużając ścieżkę awansu zawodowego (czyli czas oczekiwania na podwyżkę). Działacze Związku Nauczycielstwa Polskiego na wielotysięcznych demonstracjach w tym roku mówili krótko: to kłamstwa i manipulacje. Nieprzypadkowo pani minister żadnej z tych demonstracji nie zaszczyciła swoim przybyciem – łatwiej żonglować danymi, siedząc w telewizyjnym studiu, niż w obliczu tłumu ludzi, którzy najlepiej wiedzą, ile zarabiają naprawdę. I którzy zastanawiają się, czy przy takiej wycenie ich wiedzy, umiejętności i zaangażowania lepiej nie rozejrzeć się za innym zajęciem.
Coraz więcej nauczycieli zresztą na rozglądaniu się nie poprzestaje. Jeśli ten trend się nie zmieni, spełnią się surowe prognozy ZNP: w szkołach zostanie garstka absolutnych zapaleńców, którym radość z wprowadzania młodych ludzi w dorosłe życie rekompensuje materialny niedostatek, oraz ci, którzy nie mieli na siebie pomysłu, trafili do szkół przez przypadek lub z założenia na chwilę. A potem także ich będzie coraz mniej. Już to przerabiamy w służbie zdrowia, gdzie zbyt mała liczba pielęgniarek staje się prawdziwym dramatem.
Podziękujmy za to politykom prawicy różnych odcieni oraz niewiele od nich lepszym działaczom przymilającej się do nich „lewicy”. Nie banalnym wpisem w mediach społecznościowych, a podczas kolejnych protestów nauczycieli – i przede wszystkim przy urnie wyborczej.
Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…