Mark Rutte i jego prawicowo-liberalna partia VVD ze znaczną przewagą głosów wygrali 17 marca wybory w Holandii. Wraz z inną partią liberalną, D66, Rutte rozpocznie proces tworzenia swojego czwartego rządu. A co z lewicą? Znowu klęska, która pokazuje, że albo będzie ona klasowa i propracownicza, albo nie ma żadnej potrzeby, by w ogóle istniała.

Trzeci rząd Rutte podał się do dymisji kilka tygodni temu z powodu skandalu wokół zasiłków na opiekę nad dziećmi. W dodatku jeszcze kilka tygodni temu szalały zamieszki spowodowane oporem wobec lockdownu. A jednak VVD zdobyła jeden mandat więcej niż w poprzednich wyborach, ma 22 proc. głosów, a Rutte, premier od dziesięciu lat, właśnie zaczyna kolejną kadencję. Spośród obecnych premierów państw członkowskich UE tylko Merkel rządzi dłużej. Podczas swojej kolejnej kadencji Rutte stanie się prawdopodobnie najdłużej rządzącym holenderskim premierem w historii, bijąc rekord ustanowiony przez Ruuda Lubbersa w latach 80. i na początku 90.

Dymisja sprzed trzech tygodni, a potem pójście do wyborów miały służyć udowodnieniu, że mimo skandalu z nieprawidłowościami w przyznawaniu pomocy socjalnej rząd nadal cieszy się społecznym zaufaniem. To się udało, ale wyłącznie dlatego, że  nie istniała żadna poważna opozycja ze strony tak zwanej „lewicy”.

Powrót do starej „normalności”?
Mark Rutte/ fot. Wikimedia Commons

Rutte jako premier w czasie pandemii nieustannie pozuje na „męża stanu”, który poprowadzi naród holenderski z powrotem do starej „normalności”. Oczywiście, ta normalność była daleka od ideału w jakimkolwiek sensie, chociaż wypada przyznać, że lata 2017-19 były mimo wszystko latami względnego wzrostu gospodarczego, a wskaźniki bezrobocia wynosiły około 3 proc. Stąd pandemia dla wielu Holendrów wydaje się przerwą w normalnych czy po prostu dobrych czasach, chociaż w istocie takie lub inne załamanie było nieuniknione, bo globalny kryzys gospodarczy rozwijał się już pod koniec 2019 roku.

Jak stwierdza część holenderskich analityków politycznych, doszło do zjednoczenia wokół autorytetu premiera. W czasach kryzysu, jak wyjaśniają ci analitycy, ludzie często szukają ochrony u swoich przywódców, którzy dzięki temu zyskują popularność. Do pewnego stopnia prawdą jest, że na początku pandemii pojawił się pewien nastrój jedności narodowej, ponieważ miliony ludzi instynktownie szukały wspólnej drogi wyjścia z kryzysu. Ale prawdą jest również, że po tym krótkim okresie narastał nastrój sprzeciwu, ponieważ stało się jasne, że rządy na całym świecie troszczą się jedynie o bilans ekonomiczny swoich kapitalistycznych panów, a nie o dobrobyt społeczeństwa. W rzeczywistości nie ma „jedności narodowej” i nie wszyscy jedziemy na tym samym wózku, jak nam się wmawia. Interesy bogatych i wpływowych są bezpośrednio sprzeczne z interesami klasy pracującej i ubogich, a pandemia jest tego najostrzejszym odzwierciedleniem.

Dlaczego nie znalazło to wyrazu podczas holenderskich wyborów, chociaż w Niderlandach podziały klasowe są widoczne i są ludzie, którzy bardzo potrzebują lewicowej reprezentacji? Głównie dlatego, że o „jedność narodową” najbardziej walczyła… „lewica”.  PvdA (Partia Pracy) i GroenLinks (Zielona Lewica) nieustannie wzywały do niej, do tego powstrzymywały się od poważnej krytyki rządu. „Jedność narodowa” była możliwa jedynie dzięki „lewicowej” opozycji i przywódcom związków zawodowych, którzy argumentowali, że jeśli nie dojdzie do konsolidacji (czytaj: zamaskowania podziałów klasowych), to władzę wezmą partie skrajnej prawicy.

Teraz, gdy program szczepień wreszcie ruszył (po bardzo powolnym początku) i mówi się o częściowym ponownym otwarciu gospodarki w lecie, VVD przyjęła perspektywę wzrostu gospodarczego w okresie postpandemicznym. Zgodnie z ogólnoświatowym trendem wykorzystywania pieniędzy publicznych do utrzymywania gospodarki na powierzchni i dopuszczania do wzrostu długów państwowych, VVD zaprzecza, jakoby w najbliższym czasie zamierzała dokonać surowych oszczędności i cięć. Partia opowiada się nawet za niewielkim wzrostem płacy minimalnej i „silnym rządem” – środkami, które, jak ma nadzieję, pobudzą konsumpcję.

Za tymi pozornie filantropijnymi działaniami kryje się cyniczna kalkulacja klasy rządzącej. Wzrost konsumpcji wewnętrznej jest niezbędny dla holenderskiego kapitalizmu. Eksport stanowi około 80 proc. holenderskiego PKB. Holenderski kapitalizm nie może eksportować, aby wyjść z kryzysu, gdy na całym świecie obowiązują ograniczenia wynikające z blokad. Istnieją jednak środki, aby utrzymać te wydatki przez jakiś czas, poprzez interwencję państwa. Kiedy rok temu Holandia została dotknięta pandemią koronawirusa, dług publiczny wynosił poniżej 50 proc., roczna nadwyżka handlowa wynosiła około 10 proc., a stopy procentowe były ujemne. Dług publiczny można by ewentualnie podnieść do 80 lub 100 proc., ale i to ma swoje granice. Klaas Knot, dyrektor holenderskiego Banku Narodowego, ostrzegł, że po zakończeniu pandemii należy natychmiast ograniczyć wydatki.

Wszystko to jest zerwaniem z „normalnością”. VVD była tradycyjnie najbardziej prorynkową i prooszczędnościową partią w Holandii. CDA (Chrześcijańscy Demokraci) i ich lider Wopke Hoekstra próbowali przejąć rolę partii oszczędnościowej. Jednak apele Hoekstry, by nie podnosić płacy minimalnej, ograniczyć zasiłek dla bezrobotnych i stworzyć „więcej stałych miejsc pracy” (poprzez uczynienie tych samych  miejsc pracy bardziej niestabilnymi!!!), nie zyskały dużego poparcia w tych niepewnych czasach. CDA, niegdyś główna partia holenderskiej burżuazji, straciła kolejne cztery mandaty i uzyskała w sumie tylko 15, co odpowiada 10 proc. głosów.

Drugim zwycięzcą wyborów była „postępowa” partia liberalna D66, która zdobyła 23 mandaty (15 proc. głosów). Jej liderka, Sigrid Kaag, skutecznie skupiła wokół siebie „postępowych” i liberalnych wyborców. W większości dużych miast udało jej się wygrać dzięki wyraźnemu programowi prounijnemu i „zielonemu liberalizmowi”. D66 okazała się najpopularniejsza wśród młodych wyborów, a Kaag osobiście odegrała ważną rolę w tym sukcesie. D66 prowadziło kampanię w stylu przypominającym Hillary Clinton, przedstawiając Kaag jako „silną kobietę polityki”.

Porażka lewicy

I właśnie na rzecz D66 partie „lewicowe” straciły mandaty. Tak właśnie skończyła się nieumiejętność pokazania jasnej alternatywy i jednoznacznego odróżnienia się od „postępowego liberalizmu”. Jesse Klaver, lider GroenLinks, próbuje pokazywać się jako lewicowy przywódca opozycji z radykalnymi pomysłami. Jednocześnie jednak stara się być najbardziej lojalnym filarem poparcia dla Rutte i zawiera wszelkiego rodzaju układy z rządem. Kilka lat temu Klaver był politycznym objawieniem, sam wyniósł Zieloną Lewicę na falę wznoszącą, odpowiadając na realną tendencję do poszukiwania alternatywy widoczną wśród młodzieży. Teraz ten efekt się wyczerpał, za to ludzie zyskali powody do wściekłości na tę „nowoczesną lewicę”. Największą porażkę GroenLinks poniosła w Amsterdamie, gdzie jest największą partią w rządzącej koalicji samorządowej i gdzie wprowadziła różnego rodzaju niepopularne rozwiązania. Obejmują one ogromne podwyżki stawek za parkowanie – środek mający rzekomo na celu „zrównoważenie ekologiczne”. GroenLinks ma po wyborach dziewięć mandatów (5,1 proc.).

PvdA (Partia Pracy) miała nadzieję na odrobienie strat po ogromnej porażce w 2017 roku, która była wynikiem uczestnictwa w polityce oszczędnościowej drugiego rządu Rutte. Jednak partii udało się zdobyć tylko dziewięć mandatów (5,7 proc.), z czego ponad połowę oddanych na nią głosów pochodziło od wyborców powyżej 50. roku życia. Była to tradycyjna partia klasy robotniczej, ale dekady degeneracji doprowadziły do jej obecnego, smutnego stanu.

Lewicowo-reformatorska Partia Socjalistyczna (SP), która powinna była skorzystać na niezadowoleniu z powodu cięć w służbie zdrowia, skandalu z zasiłkami na dzieci i innych podobnych historiach, nie zdołała wykorzystać tej sytuacji. I ta lewicowa partia będzie miała dziewięć mandatów (6 proc.), cofając się tym samym do poziomu z 2002 roku. Liczba jej członków również spadła do poziomu z 2002 roku. Chociaż partia miała kilka dobrych stanowisk politycznych i odegrała ważną rolę w ujawnieniu skandalu związanego z zasiłkami na opiekę nad dziećmi, SP nie przedstawiła odważnego programu, który mógłby zainspirować i zmobilizować dużą część klasy robotniczej i lewicowej młodzieży wokół pozytywnej kampanii na rzecz socjalistycznej alternatywy. Z jednej strony partia przedstawiła lewicowo-reformatorski program gospodarczy, skierowany głównie do najbiedniejszych i najbardziej pozbawionych środków do życia warstw klasy robotniczej. Z drugiej strony, w kwestii podniesienia płacy minimalnej zajmowała… bardziej konserwatywne stanowisko niż Federacja Holenderskich Związków Zawodowych (FNV). Kierownictwo partii nie wykluczyło również wejścia do rządu koalicyjnego z partią VVD Ruttego (znowu ta jedność narodowa!). Co więcej, kierownictwo partii poszło na ustępstwa wobec nacjonalizmu, próbując odzyskać pracowników od partii skrajnie prawicowych. Chciało ograniczyć migrację zarobkową (rzekomo w celu powstrzymania migrantów przed wyzyskiem), a gdy krytykowało Unię Europejską, to w sposób zagmatwany i pachnący zwyczajnym nacjonalizmem. Partia mówiła o rozbiciu waluty euro i domagała się większej „suwerenności narodowej”. Polityka ta nie przyczyniła się do pozyskania skrajnie prawicowych wyborców, a jednocześnie odstraszyła lewicową młodzież.

Poparcie GroenLinks i PvdA dla poprzednich rządów Rutte oraz fakt, że SP zabiegała o udział w kolejnym, nie pomogły tym partiom w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie – ich poparcie spadło na historycznie niski poziom, a D66 wchłonęło znaczną część ich głosów. Jeśli cokolwiek pozwala patrzeć na przyszłość z nadzieją, to najprędzej chyba fakt, że tęsknota za lewicową alternatywą wśród młodzieży nie zniknęła. Świadczy o tym część głosów oddanych mimo wszystko na socjalistów, tych zielonych i tych bardziej tradycyjnych, a także  mały sukces nowej partii BIJ1 (co oznacza „razem”), która zdobyła swój pierwszy mandat. Partia ta została założona w celu walki z wszelkimi formami dyskryminacji. W ciągu ostatnich kilku lat przyciągnęła wielu byłych członków SP i innych lewicowych działaczy szukających nowego domu. Znajduje to odzwierciedlenie w jej programie wyborczym, który jest eklektyczną mieszanką liberalizmu, polityki tożsamości i pewnych socjalistycznych stanowisk dotyczących nacjonalizacji, planowania i kontroli pracowniczej w zakładach. BIJ1 jako jedyna partia w parlamencie krajowym zajmuje też wyraźne stanowisko przeciwko rasizmowi i szowinizmowi narodowemu. Jednak dopóki jej kierownictwo pozostaje pod silnym wpływem postmodernistycznej polityki tożsamości i intersekcjonalizmu, dopóty nie będzie w stanie znaleźć pomostu do mas pracujących.

Przyjęcie przez lewicę burżuazyjnej polityki i „jedności narodowej” pozostawiło ogromną próżnię, którą jak zwykle wypełnia prawica. Tak więc największą „opozycją” będzie skrajnie prawicowy demagog Geert Wilders. Choć jego PVV straciła głosy i stała się z drugiej trzecią partią, z 17 mandatami (10,9 proc.), to okazała się być najbardziej skuteczna  w kanalizowaniu niezadowolenia z polityki Rutte za pomocą toksycznej mieszanki (demagogicznej) krytyki cięć w służbie zdrowia i braku wsparcia dla małych firm w porównaniu z wielkimi przedsiębiorstwami, połączonej z ekstremistycznym rasizmem. Skrajnie prawicowe Forum na rzecz Demokracji (FvD) oraz odłam tej partii również uzyskały łącznie 7,4 proc. dzięki podobnej skrajnie prawicowej demagogii.

Nie czas na łzy, czas na organizację!

fot. marxist.com

Duża część ruchu zawodowego i „lewicy” jest niezwykle przygnębiona. To zrozumiałe: wielu ludzi miało nadzieję na inny wynik wyborów po dziesięciu latach rządów Rutte. Nie usprawiedliwia to jednak cynicznej i pesymistycznej postawy promowanej przez czołowych działaczy „lewicy”, którzy przekonują teraz, że przegrali, bo nic się w tym kraju nie zmieni, a ludność Holandii jest z natury konserwatywna, rasistowska itd. Tak naprawdę Markowi Rutte udało się wygrać i dalej skutecznie przedstawiać się jako mąż stanu, ponieważ poparła go większość tak zwanej „lewicy”! Udany program szczepień i ponowne otwarcie gospodarki mogą stworzyć podstawy pod prawdziwy miesiąc miodowy dla nowego rządu, który prawdopodobnie będzie szerokim rządem „jedności narodowej” złożonym z VVD, D66 i dwóch mniejszych partii (prawdopodobnie CDA i jednej z tzw. partii lewicowych).

Sytuacja międzynarodowa jest jednak bardzo zła dla opartego na eksporcie holenderskiego kapitalizmu. Wiele problemów gospodarczych, które będą się rozwijać w nadchodzących latach. W pewnym momencie nowy rząd Rutte sięgnie po środki oszczędnościowe. Wtedy pojawi się pytanie: kto zapłaci za kryzys: kapitaliści czy klasa robotnicza? Takie wydarzenia zmieniają społeczną świadomość. Wyraźnie widać, że brakuje socjalistycznej partii klasy robotniczej, takiej, która mogłaby stanowić alternatywę dla Marka Rutte w oparciu o program klasowy. Dopóki jej nie będzie, dopóty będziemy słyszeć o tak zwanej „wojnie kulturowej” między konserwatystami a postępowcami, co pracowników tylko dezorientuje. Nowy rząd Rutte nie będzie cieszył się jednak długim okresem stabilności. W samym środku najgłębszego kryzysu w historii kapitalizmu będzie on zmuszony do ataku na klasę pracującą. Nowe kryzysy, skandale i wstrząsy podważą jego fundamenty. Co wtedy zrobią miliony ludzi pracy?

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu marxist.com. Skróty i adaptacja pochodzą od redakcji. Tłumaczenie: Wojciech Łobodziński.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

BRICS jest sukcesem

Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …