Zastrzec należy, że produkcja Netfliksa to ani głęboki film psychologiczny, ani świetne kino obyczajowe. To film, którego polityczność jest przy tym dość oczywista i bezpośrednia. To film na wskroś polityczny, którego polityczność jest przy tym dość oczywista i bezpośrednia: choć niestety nie dla większości polskich recenzentów, którzy woleli skrzętnie pominąć politykę podczas omawiania tego dzieła. A bez niej prawidłowe odczytanie kontekstu i znaczenia tego filmu staje się w zasadzie niemożliwe.
Obraz Martina Scorsese jest bez wątpienia przełomowy. To pierwszy tak bardzo mainstreamowy, amerykański film, który z dokumentalnym wręcz zacięciem pokazuje powiązania władzy, czy też czołowego amerykańskiego związku zawodowego z amerykańską mafią. To także pierwsze dzieło, które tak otwarcie pokazuje przestępcze powiązania Kennedych – zwyczajowo wybielanych za wszelką cenę. Przy okazji pozornie niewinnej politycznie fabuły dokonuje się pełna demistyfikacja amerykańskiego kapitalizmu, a system „amerykańskiej demokracji” staje się nagi. Przygody tytułowego gangstera, który staje się mordercą do wynajęcia i eliminuje kolejnych przeciwników z mafijnego układu to drobny element historii.
Przestępcze powiązania
Scorsese nie szuka przestępców pośród sprawiedliwych. Jego teza, brawurowo udowodniona, jest prosta: system polityczno-gospodarczy USA jest systemem przestępczym, gdzie wszystkie szczeble władzy są uzależnione od współpracy z mafią, To ona umożliwia zwycięstwo w wyborach prezydenckich: przeżartych korupcją i działających na zasadzie kapitalistyczno-przestępczej licytacji. Ostatecznie to także ta współpraca nieomalże nie doprowadza do wojny atomowej i zagłady świata, ponieważ to właśnie amerykańska mafia usilnie wpływa na rząd Stanów Zjednoczonych, by ten z całych sił walczył o odzyskanie Kuby. Po co? Dla zysku z tamtejszych kasyn. Scena, kiedy lekko skonsternowani gangsterzy pośrednio orientują się, że ich wpływy mogą przynieść zagładę całej planecie jest zresztą jedną z najmocniejszych.
Film unaocznia, jak mafia brała czynny udział w uzbrajaniu najemników, których wysłano potem przeciwko kubańskim rewolucjonistom w ramach Inwazji w Zatoce Świń. Sam Fidel Castro – choć obecny w filmie tylko symbolicznie – jest w zasadzie jedynym jednoznacznie pozytywnym bohaterem całego dzieła, którego zresztą mafia solidarnie pragnie zlikwidować. Nie da się tego powiedzieć o ukazanym na ekranie związku zawodowym Teamstersów. Jego lider Jimmy Hoffa żyje ze współpracy z mafią i stale użycza jej nawet związkowych środków. Penetracja władz ruchu związkowego przez przestępczy/szkodliwy element to jeden z głównych tematów całego filmu. To również element, któremu należałoby się też szerzej przyjrzeć również i w polskim kontekście.
Wstrząsające wrażenie robią również wyświetlane wciąż „paski informacyjne”, które pojawiają się przy co drugiej filmowej postaci i informują nas o tym, jak skończyła. Kilka kul w głowę. Znaleziony martwy. Zabity w czasie strzelaniny… Zgon z przyczyn naturalnych to naprawdę rzadki przywilej. Przypadek zabójstwa Marka Papały, który do tej pory stanowi gorący temat dla polskich mediów w USA byłby raczej dość krótkim, medialnym przerywnikiem. W tym momencie rodzi się też fundamentalne pytanie. Jaka demokracja może być importowana z kraju, gdzie w taki sposób wyglądają rzeczywiste relacje władzy?
Gorzka prawda
„Irlandczyk” nie jest żadną fantazją. To nie jest science-fiction, ani opowieść z gatunku noir, czy kolejne wersja „Sin City”. To film historyczny, z realnymi postaciami i historiami, które naprawdę się wydarzyły. W zasadzie powinien to być też film absolutnie obowiązkowy dla wszystkich, którzy dalej uważają, że amerykańska polityka może być dla Polski jakimkolwiek wzorem. Wyobraźnia polskich polityków, którzy USA mają wciąż za kolebkę wolności, cywilizacji, wyższej kultury politycznej jest w rzeczywistości totalnie wypaczona kolonialnymi wyobrażeniami na temat nieosiągalnego ideału, jaki dla peryferii stanowi zawsze stolica wielkiego imperium. W praktyce okazuje się, że stolica jest kolebką dla przestępczości zorganizowanej i bezlitosnych kryminalistów, a polityczne sprawy załatwia się tam w obowiązkowej współpracy z wybranymi bossami świata mafijnego. W takim kontekście przykładem zbliżania się Polski do amerykańskich wzorów może być raczej sprawa szefa NIK i jego kontaktów ze światem kryminalnym.
Film Martina Scorsese to także nowa jakość kina gangsterskiego. W radykalny sposób zrywa z pokazywaniem gangsterów jako herosów, którzy zdobywają duże pieniądze, a potem wracają do kochającej, bezpiecznej familii. Tu sytuacja jest zupełnie inna: rodziny zamieszanych we współpracę z mafią praktycznie stale drżą o własne życie. Żona jednego z głównych bohaterów boi się przekręcić kluczyki w stacyjce: nie wie bowiem, czy nie podłożono jej bomby. Rodziny świetnie wiedzą, czym zajmują się „bohaterscy tatusiowie”. Tradycyjna, religijno-konserwatywna otoczka działa wyłącznie w charakterze pustej symboliki i przerywnika, imprezowego zlotu dla czołowych członków mafii. Patriarchalno-religijny maczyzm gangsterów nie znajduje swej wolności obok spraw mafii i „malowania domów”, czyli mordowania z zimną krwią. Utopia podzielnej rzeczywistości gangstera pada.
Nie ma sprawiedliwości
W „Irlandczyku” elementy rodem z dawnej wiary w american dream mieszają się z zupełnie bezlitosną i amoralną walką o władzę. Wzlot Franka Sheerana to stawanie się trybikiem w gangsterskiej maszynie, działającej zgodnie z życzeniem najsilniejszych. Sceny morderstw, którymi zajmuje się Frank, są krótkie, przepełnione racjonalnością zabójcy i pokazane jako element załatwiania interesów. Natomiast powrót do domu po „mokrej robocie” nigdy nie przynosi satysfakcji i poczucia bezpieczeństwa.
Zbrodnia bez kary jest nie tylko możliwa, ale i jest czymś oczywistym, czymś do załatwienia i do zlecenia. Tytułowy „Irlandczyk” kończy więc swoje życie spokojnie. Ostatnie chwile spędza w luksusowym domu opieki i nie dosięga go żadna sprawiedliwa kara. Spowiada go nawet ksiądz, któremu nie chce się też i wnikać w jego gangsterskie czyny. Amerykański kapitalizm dostarcza rozgrzeszenia płynnie, szybko i na użyteczne zamówienie, a religia pełni funkcję wybitnie dekoracyjną i komercyjną. Zabójstwo i wybaczenie są tak samo płynne i natychmiastowe. Natomiast wielce spóźnionym państwowym służbom „Irlandczyk” nawet po latach nie wyjawia tego, co naprawdę zaszło w czasie popełnianych przez niego zbrodni. Zmowa milczenia okazuje się trwać wiecznie, a wyrzuty sumienia znikają i stają się elementem dawnej pracy, ewentualną historyjką do opowiadania na emeryturze.
W zasadzie jedyną (lecz raczej symboliczną) karą dla „Irlandczyka” jest odsunięcie się od niego jednej z jego córek. Jest to jednak element pewnej dekoracji, dramatu rodzinnego, który trudno uznać za jakąkolwiek dziejową sprawiedliwość. A ofiary? Zwyczajnie znikają, jak Jimmy Hoffa, kiedy bardzo skromnie się mafii postawił. On zostaje odnaleziony dopiero w kinie, dzisiaj. Być może nie na próżno. Ale sam fakt, że umiarkowanie precyzyjną wiedzę o tym wszystkim otrzymujemy dopiero 40 lat po fakcie daje już dużo do myślenia.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Bez komentarza!
Do refleksji!
Pozdro.