W TVP gwiazdy nigdy nie były solidarne. Płaczą nad Tadlą i Lisem, ale siedziały cicho, gdy rzesze pracowników zwalniano lub przenoszono do firmy zewnętrznej.
Niewątpliwie zmiany w mediach publicznych nie idą w dobrym kierunku. Przede wszystkim oznaczają one bezpośrednie uzależnienie przekazu Telewizji Publicznej i Polskiego Radia od decydentów partyjnych. Nie przez przypadek szefem telewizji został jeden z najbardziej agresywnych propagandzistów Zjednoczonej Prawicy, Jacek Kurski. PiS chce ręcznie sterować mediami, omijając jakiekolwiek konkursy, kryteria kompetencji, organy niezależne od rządu. Skandaliczne jest też rozwiązanie, które ma się pojawić w tzw. dużej ustawie medialnej, aby zwolnić wszystkich pracowników i zatrudnić ponownie tych posłusznych nowej władzy. Pod tym względem niepokoje środowisk prawniczych, czy instytucji unijnych są w pełni uzasadnione.
Czym innym jednak jest naciąganie prawa, znoszenie procedur konkursowych i ręczne sterowanie, a czym innym decyzje personalne dotyczące prezenterów czy dyrektorów poszczególnych kanałów. W ciągu ostatnich kilku lat przede wszystkim doszło do radykalnego uśmieciowienia umów w TVP. Kilkaset osób zwolniono z pracy, a innych przymusowo przerzucono do firmy zewnętrznej LeasingTeam, pogarszając ich standardy zatrudnienia. Związki zawodowe działające w TVP były wtedy osamotnione w protestach przeciwko decyzjom ekipy Juliusza Brauna, a dziennikarze mediów spoza TVP, którzy dzisiaj pochylają się nad losem Tomasza i Hanny Lis czy Beaty Tadli, nie wyrażali żadnej solidarności z protestującymi montażystami czy kamerzystami. Również gwiazdy, które dzisiaj tracą pracę, nie protestowały przeciwko zwolnieniom ich kolegów i koleżanek.
W tej sytuacji trudno mi nadmiernie współczuć zwalnianym dyrektorom i celebrytom, którzy się skarżą, że nie widzą solidarności środowiskowej i że związki zawodowe nie stają w ich obronie. Związki zawodowe w TVP od lat protestują przeciwko produkcji zewnętrznej, kontraktom gwiazdorskim i nadmiernie rozbudowanej kadrze kierowniczej w TVP. Kontrakty gwiazdorskie są więc wzorcowym wyrazem patologii, które od lat mają miejsce w TVP – płacenia dziesiątek tysięcy złotych miesięcznie butnym gwiazdom i cięcia wynagrodzeń doświadczonej kadrze pracowniczej. Trudno na przykład zrozumieć, dlaczego za poprawne czytanie z promptera Hanna Lis albo Beata Tadla dostawały dziesiątki tysięcy złotych. Nie dziwię się, że Lisowie są niezadowoleni z utraty intratnej fuchy, ale zakrawa na kpinę oczekiwanie, aby zatrudnieni śmieciowo i mizernie opłacani pracownicy telewizji walczyli w obronie ich interesów. Bardziej mi żal niektórych reporterów czy researcherów, którzy stracili pracę tylko z tego powodu, że PiS ma swoich ludzi, którym jeszcze przed wyborami obiecało pracę w TVP.
Zwalniane gwiazdy, prowadzący i dyrektorzy tworzą też mity na temat swojej pracy, jawnie zakłamując rzeczywistość. Nagle się dowiadujemy, że dotychczasowe media były w pełni pluralistyczne i reprezentowały wszystkie możliwe opcje polityczne i światopoglądowe. Tymczasem trudno było w ciągu ostatnich lat znaleźć w TVP lewicowy program. Obecnie otwarcie prawicowa, niekiedy ksenofobiczna propaganda w serwisach informacyjnych może drażnić i oburzać, ale TVP Info za rządów kojarzonego z lewicą Tomasza Syguta było medium narodowo-katolickim, które w gruncie rzeczy powinno w przekazie podobać się nowej władzy. Fala zwolnień została spowodowana głównie potrzebą skoku na stołki i oburzeniem, że 2 czy 3 razy pisowscy ministrowie na antenie usłyszeli pytanie, które im się nie podobało. Niemniej jednak TVP za czasów koalicji PO-PSL umacniało konserwatywne status quo, a lewicowe, postępowe głosy i treści rzadko przebijały się na antenę. Nie jest też prawdą, że dziennikarze mieli swobodę w dobrze gości i tematów, co niedawno w debacie „Gazecie Wyborczej” sugerowała Karolina Lewicka. Szefowie kanałów często narzucali tak gości, jak i tematy. Być może zresztą trudno tego wpływu uniknąć, ale nie rozumiem, po co tak bardzo zakłamywać rzeczywistość.
Jestem więc krytyczny wobec pisowskiej ustawy medialnej – przeciwko ręcznemu sterowaniu, podporządkowaniu przekazu linii partii czy arbitralnym zwolnieniom pracowników niższego szczebla. Jeżeli PiS będzie kontynuował przyjęty kierunek zmian i nie zrezygnuje z masowych zwolnień, przypuszczalnie będę brał udział w protestach antyrządowych w obronie praw pracowników telewizji. Nie widzę jednak powodu, aby uznawać za cierpiętników ludzi, którzy z nieznanych przyczyn zarabiali dziesiątki tysięcy złotych i nigdy nie wykazywali solidarności ze zwalnianymi pracownikami. Co więcej, Tomasz Lis, Beata Tadla czy Piotr Kraśko zawsze chwalili liberalizm gospodarczy i zachwycali się rodzimą, prywatną przedsiębiorczością. Tymczasem gdy przestali zarabiać setki tysięcy w publicznej instytucji, nagle słyszymy, że doszło do zamachu na demokrację! Przykro mi, ale trudno mi Wam współczuć. Mając audycje w godzinach najlepszej oglądalności, nie mówiliście o prawach pracowniczych, nie solidaryzowaliście się ze zwalnianymi dziennikarzami, nie broniliście sektora publicznego, w którym się wzbogaciliście. Cóż w tej sytuacji można Wam powiedzieć? To co Wy mówicie setkom tysięcy zwalnianych pracowników: bądźcie elastyczni i radźcie sobie sami.
[crp]Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…